r e k l a m a
Poznałam go miesiąc wcześniej, kiedy w pobliskim Napoleonie robiłam reportaż o muzeum Dywizjonu 303. Powitało mnie wtedy, wprawiając w osłupienie, dwóch postawnych, w pełni umundurowanych pilotów RAF-u, czyli Brytyjskich Sił Powietrznych. Jednym z nich był ksiądz Maciej – przyjaciel i członek rady muzeum. Opowiadając wraz z kolegą dziesiątki historii o eksponatach, zdradził, że w swojej wsi prowadzi grupę rekonstrukcyjną Helle Berg, czyli Jasna Góra. Brzmiało oryginalnie. Ale jego zbiory i opowieść o nich przerosła oczekiwania.
r e k l a m a
W tle – Chopin. Ksiądz biegnie robić herbatę. W międzyczasie informuje, że rzeźbiony stół i krzesła przyjechały z Saint Tropez. Za nimi – tyka wielki zegar.
– Czasem uda mi się coś ciekawego trafić na giełdzie. Ale bardzo mało już tego jest. Bywało, że grymasiłem, kupowałem jakąś grafikę. A potem mówiłem do siebie: „Kurczę, przecież to zaraz zniknie! Trzeba było brać i drugą!”. I za drugim razem już jej, oczywiście, nie było. Ale największa moja miłość to biała broń – mówi i pieszczotliwie gładzi jedną z kilkunastu szabel, którymi udekorował pokrytą kwiecistą tapetą ścianę.
Zobacz także
– A tu polska, wzór z 1934 roku, najlepsza szabla świata. Zresztą Polacy są najlepsi, Japończycy się chowają, nie mają z nami szans – opowiada ksiądz Maciej i do pokazywania kolejnych zakłada białe rękawiczki. To jeszcze nic, bo za kotarą kolejny pokój. A właściwie muzeum.
– Tu mamy jednostki Wehrmachtu, cztery mundury. Z września 1939 roku. Góra zielona, dół szary. Po roku 40. ujednolicono kolor. Jeśli chodzi o rekonstrukcję niemiecką, żeby występować, trzeba mieć kilka mundurów. Jednym się tego „nie opęka”. W tym mundurze dosłużyłem się stopnia niższego oficera – opowiada.
Mundury niemieckie to repliki. Obok mundur Błękitnej Armii generała Hallera. Ksiądz zapowiada, że będzie w nim za kilka dni występował w rekonstrukcji w Krzywopłotach. A obok autentyki, czyli mudury RAF-u. Jest też umundurowanie żołnierza carskiego, jest strój żołnierza wyklętego. Dużo wełny – kiedy w tym występują, pot leje się z nich litrami.
Ksiądz wręcza mi walthera P38. To popularny niemiecki pistolet. W drugą dłoń – walthera ppk. Takim posługiwał się w kilku odcinkach James Bond. Wszystko repliki, bo na broń trzeba mieć pozwolenie. Za jej nielegalne posiadanie grozi nawet 8 lat więzienia.
– Ludzie we wsi wiedzą, że nie wolno niczego wyrzucać. Na konsultację przychodzą do mnie – opowiada, ciągle żartując, opatowski kolekcjoner.
W powietrzu aż gęsto od furażerek, kabur, bagnetów. Ma jeszcze jeden sekretny pokoik. Pełen książek, zdjęć nieżyjących już rodziców, zdjęć z rekonstrukcji, hełmów, czapek, replik broni.
Inny od reszty
Jeśli ktoś słyszał wcześniej o księdzu Macieju, to zapewne za sprawą wydarzeń z 2007 roku.
– Wtedy przez wieś Skrzydlów, w której posługiwałem, przeszła słynna trąba powietrzna. Jedną trzecią domów zniosło z powierzchni ziemi. Pomagał sam premier Kaczyński – wspomina przedostatni swój posterunek.
Urodził się w Kamieńsku pod Piotrkowem Trybunalskim w rodzinie nauczycielskiej. Mówi, że zbieractwo towarzyszyło mu od najmłodszych lat – na polach zbierał łuski, hełmy. Poszedł do liceum na profil biologiczno-chemiczny, bo był przekonany, że skończy na weterynarii.
– Bałem się odpowiedzialności za ludzkie życie. Pomyślałem, że jak krowa padnie, to mnie nie oskalpują. Poszedłem na egzamin i zobaczyłem swoje nazwisko na liście. I nagle, nie wiedzieć dlaczego, ruszyłem do sekretariatu, odebrałem dokumenty, pojechałem do Krakowa i złożyłem je w seminarium. Połowa rodziny mnie znienawidziła – opowiada ksiądz Maciej.
Ależ oni świntuszą!
Mówi, że zawsze interesowało go coś innego niż resztę. Kiedy wszyscy słuchali Beatlesów, on puszczał Vangelisa, Kaczmarskiego i muzykę Eskimosów. Należał do Polskiego Towarzystwa Przyjaciół Indian. Uczył się języka migowego i prowadził duszpasterstwa głuchoniemych.
– Pamiętam jeszcze pacierz, na przykład „Ojcze nasz”. Kiedyś, jadąc tramwajem, podpatrzyłem rozmowę dwóch głuchoniemych. Świntuszyli równo – opowiada tonem wytrawnego komika ksiądz Maciej.
Wśród niewiarygodnych historii ma w zanadrzu jeszcze jedną. Jego nazwisko nosi planetoida o numerze 14382. To na cześć jego stryja, Andrzeja, który był słynnym polskim astronomem i astrofizykiem. Dzięki niemu mały Maciej często spoglądał gwiazdom prosto w oczy. Może dlatego marzeniami też zawsze sięgał daleko?
A więc wojna!
Sprowadził się do Opatowa. Gromadził starocie. W 2012 roku znalazł we wsi i okolicy jeszcze kilku historycznych zapaleńców i założyli grupę rekonstrukcyjną. Przewinęło się przez nią trochę ludzi, były w niej też kobiety. Dziś liczy czterech, razem z księdzem, członków.
– Od tamtego czasu jeździmy i występujemy. W rekonstrukcjach z pierwszej i drugiej wojny światowej plus powstania śląskie i wojna polsko-bolszewicka. Kilka lat temu na moich oczach zginął ksiądz Ignacy Skorupka. Broniłem jego ciała, ale jak już mi zabrakło amunicji, to mnie też ruscy zastrzelili. Leżę tak sobie, leżę, patrzę w błękitne niebo, a tu nagle kolega krzyczy: „Uciekaj!”. Paliło się ściernisko, ale nie było tego w scenariuszu. Trzeba było uciekać, choć powinienem leżeć martwy. A jak wytrzymać, kiedy udaje się trupa przez pół godziny, a tu robaki wchodzą człowiekowi w rękawy? – snuje anegdoty ksiądz Maciej.
Dodaje, że podczas jednej z rekonstrukcji zdarzyło się, że ślepy pocisk niebezpiecznie zranił jednego z rekonstruktorów w udo. Mówię więc, że to może zabawa, ale jednak w wojnę.
– Wie pani, powiedziałbym, że w wojnę to się bawiłem, kiedy byłem dzieckiem. Teraz robimy to profesjonalnie. Mamy mundury, karabiny, scenariusz. Każdy wie, co ma robić – wyjaśnia.
– A więc wojna? – mówię słowami Józefa Becka, który w odczytanym 1 września 1939 roku w radiu komunikacie poinformował o wkroczeniu wojsk niemieckich do Polski.
– A więc wojna – potakuje ksiądz Maciej i dodaje, że bierze udział w widowisku, ale głównie po to, by pokazywać, że wojna to zło. Rekonstrukcje mają też pokazywać odwagę i niezłomność Polaków.
Nie wiem wszystkiego
Od niemal trzech lat, dzień w dzień, odmawia po mszy modlitwę za ojczyznę księdza Piotra Skargi. A żeby na chwilę uwolnić się od codziennych trosk, słucha Vivaldiego, Bacha, Mozarta, Szostakowicza. Wie, że ludzie często dziwią się, że księża to normalni ludzie. Z pasjami. I grzeszni. Tacy, jak wszyscy inni.
– Kiedyś dziecko zapytało, czy chodzę do spowiedzi. Było zdziwione, że tak, i dopytało, czy do papieża. A podczas pielgrzymki spocony w sutannie poprosiłem jakąś kobietę o coś do picia. Wyglądała na zaskoczoną. A już w ogóle zgorszyła się, kiedy zapytałem o toaletę. Nie jesteśmy nadludźmi. I są pytania, na które nie znamy odpowiedzi – tłumaczy siebie i kapłańską brać.
Przyznaje, że spowiedź to jedna z trudniejszych rzeczy. Pogrzebów nigdy do końca nie oswoił. Są sytuacje, wobec których jest zupełnie bezradny, a odpowiedzi szuka w modlitwie.
Naszą rozmowę z tykającymi w tle zegarami co chwilę przerywają telefony. Trwają właśnie ostatnie przygotowania do mającej się nazajutrz odbyć bitwy pod Monte Cassino. Areną jest pobliska Góra Opatowska, jedno z miejsc pamięci. Trzeba jeszcze zbudować drewniane koszary i rozmieścić z pirotechnikiem ładunki. W górę, wśród płomieni, będą wylatywać budynki i manekiny.
– A ja już się martwię, co zrobimy na 11 listopada. Będzie msza, będą rekonstruktorzy. Pyta pani, co to jest patriotyzm? Wywieszona biało-czerwona flaga w ważne rocznice. I sumienne wykonywanie swoich obowiązków.
Karolina Kasperek