Dzwonek Pierwszy miesiąc prenumeraty za 50% ceny Sprawdź

r e k l a m a

Partner serwisu

Sprawa kryminalna (odc. 1)

Data publikacji 01.10.2019r.

W Wasze ręce oddajemy pierwszy odcinek powieści sensacyjnej Józefa Ignacego Kraszewskiego „Sprawa kryminalna”. Dlaczego? Chcemy, by w dziale „Wieś i rodzina” pojawiały się nie tylko nasze teksty o Was, ale i twórczość wielkich pisarzy, którzy poruszali tematy wsi i wieś obierali za scenę różnych fabuł. Dlaczego warto, byście zaglądali na tę stronę? Po pierwsze, znajdziecie tu wartką akcję, trupy, śledztwo i nieszczęśliwą miłość. Po drugie, to powieść napisana świetnym, potoczystym językiem przez pisarza, który w liczbie napisanych tekstów zajmuje siódmą pozycję na świecie. I po trzecie – będziemy regularnie organizować konkursy dotyczące osób i wydarzeń tego kryminału. Zatem owocnej i przyjemnej lektury!

Jak najstarszych ludzi pamięć sięgała, nigdy jeszcze nic podobnego nie trafiło się na kilkadziesiąt mil wokoło.

r e k l a m a

Bywały historye straszne, dziwne, jakich by się nikt spodziewać nie mógł wśród dworów spokojnych obywateli; kilka panien nader przyzwoitych i dobrze urodzonych dało się wykraść, ale natychmiast błogosławieństwo kościelne wybryk ten rozgrzeszyło; kłócili się ze sobą bracia aż do porywania na siebie i odgróżek, ale sąd polubowny zaraz zgodę ułatwił; sędzia poróżnił się raz z żoną tak, iż od niego do klasztoru brygidek* uszła – ano na drugi tydzień przebłagał, powróciła i żyli jak najzgodniej. W Zahorowie pokazywał się duch i łomotało na strychu, a po kilku pobożnych ofertach zupełnie straszyć przestało...

Takiej jednak przygody, jaka w Orygowcach zaszła ostatnich dni sierpnia 182... roku, nie było przykładu od wieków, Nikt sobie tego wytłumaczyć nie mógł i nie umiał, ludzie głowy łamali na próżno.

r e k l a m a

Na kilkadziesiąt mil wkoło też o niczem innem nie mówiono, tylko o tej historyi orygowieckiej. – W Dubnie* i w Łucku* ktokolwiek zajechał do gospody, pierwsza rzecz, z jaką go gospodarz i faktor* spotykał, było opowiadanie o wypadku w Orygowcach... Nawet na traktach po małych karczemkach, po wsiach, w chatach, we dworach, na plebaniach o niczem nie mówiono tylko o tym. Bryczki spotykały się na trakcie, wysiadali z nich znajomi i godzinę stali, nie mogąc się o tym nagadać. Listy, posłańce, biedki* z żydami latały i do późna spać się ludzie nie kładli, różne powtarzając wersye, dodając domysły, znosząc plotki.

A trwało to nie kilka dni i nie jeden tydzień, bo we wrześniu jeszcze tak się tym żywo zajmowano, jakby dopiero wczoraj wypadek miał miejsce. Każdy opowiadał inaczej, każdy coś miał do dodania, do objaśnienia, każdy rozumiał to na swój sposób; to pewna, że wszyscy razem nie rozumieli nic i że tak ludzie prywatni, jak urzędnicy nawet, dalsi i bliżsi, łamali głowy nad zagadkową przygodą...

Zobacz także

W końcu zwykle rozmowę o tym przedmiocie zamykać musiano pocieszającym aksjomatem*...

– Czas odkryje! czas wyświeci!*

Zestawiając opowiadania różnych osób, a szczególnie tych, które w chwili wypadku albo na miejscu być mogły lub od znajdujących się tam dokładnie o wszystkich okolicznościach uwiadomione były – mniej więcej głośne to i nie zrozumiałe zdarzenie – w następujący sposób, zgodnie prawie – opisywano...

Wieś Orygowce leży, jak wiadomo, w okolicy między Dubnem a Łuckiem. Była ona niegdyś gniazdem dosyć zamożnej rodziny Prawdziców Orygowskich. W ostatnich czasach familia ta, podupadając powoli, zeszła na jedną tylko spadkobierczynią mienia i imienia, pannę Lucynę Orygowską. Ta odziedziczyła już same prawie długi i zaległe podatki tak, że była zmuszoną wieś dziedziczną sprzedać, sama (lat mając czterdzieści kilka) zamieszkawszy przy klasztorze. Z sąsiadów nikt jakoś do kupna się nie zgłaszał, nawet z tych, co mieli sumy na Orygowcach oparte. Wioska była długim nierządem wielce zniszczona. – Budowle ledwie się trzymały, lasy były wycięte ze szczętem, pola pozapuszczane i zajałowiałe, dwór do połowy stał pustką, wyglądało to licho, a włościanie najbiedniejsi byli w okolicy i rozpojeni przez arendarzy* okrutnie.

Nabywca nie tylko zapłacić musiał za wioskę, ale niemal drugie tyle w nią włożyć zaraz, aby podźwignąć z okropnego upadku.

U nas zaś powszechnym obyczajem jest i było, gdy kto ma sto, nabywać za dwakroć, chociaż zdrowy rozum radziłby kupować za pięćdziesiąt. Nikomu się nie chciało znacznych pieniędzy, jakich wymagało nabycie, wkładać w majątek niewielki i opuszczony... Już miał pono nawet iść na licytacya, bo rządowych zaległości było wiele, gdy żyd, Josiel Maruda zwany, z Dubna, przywiózł dla obejrzenia miejscowości niejakiego pana Daniela Tremmera.

(cdn.)

r e k l a m a

r e k l a m a

Zobacz także

r e k l a m a