r e k l a m a
r e k l a m a
Zobacz także
Komfort zwierząt
Kurtyny są sterowane automatycznie w zależności od temperatury powietrza na zewnątrz i wewnątrz budynku. Zużyte powietrze jest usuwane przez kominy wentylacyjne o średnicy 65 cm. Zdaniem pani Marty, system wentylacji kurtynowej, jak do tej pory, bardzo dobrze się sprawdza. Zwierzęta ogrzewają pomieszczenie ciepłem własnego ciała. Co prawda, ubiegłoroczna zima nie należała do najostrzejszych, ale mimo to rolnicy uważają, że nie powinno być problemów. Jedynie przy wstawianiu prosiąt podczas niskich temperatur trzeba wspomagać się nagrzewnicami.
– Myślimy o tym, by zastosować wentylatory wewnątrz pomieszczenia, które będą wykorzystywane przy upalnej bezwietrznej pogodzie. Chodzi o to, by wymusić ruch powietrza, co jeszcze poprawi komfort zwierząt w czasie gorącego lata – wyjaśniają gospodarze.
W kurtynach dodatkowo zamontowane są siatki, które chronią przed dostępem ptaków, ale nie ograniczają przepływu powietrza.
Budowa nowej chlewni ruszyła w listopadzie 2017 roku. Dostawcą wyposażenia była firma Big Dutchman. Koszt inwestycji wyniósł 1,3 mln zł netto. Pierwsze zwierzęta zostały wstawione w lipcu ubiegłego roku. Aktualnie tuczony jest czwarty rzut. Budynek o wymiarach 85,5 × 16,5 m jest podzielony na dwie komory w proporcji 1/3 : 2/3 (większa na 1200 stanowisk i mniejsza na 500). Przewidziano też kojce izolatki dla sztuk słabszych lub chorych, które mogą pomieścić do 2–3% wielkości stada.
Posadzki w kojcach są wykonane z rusztów betonowych szczelinowych, pod którymi znajduje się kanał gnojowicowy o głębokości 2 m. Cała gnojowica magazynowana jest w kanałach pod kojcami i wywożona bezpośrednio na pola. Po każdej stronie budynku znajdują się 3 studzienki, przez które może być ona mieszana. Ułatwia to też znacznie odbiór gnojowicy beczkowozem z ramieniem ssawnym.
Pełna automatyzacja
Wygrodzenia kojców są wykonane z paneli PCV. W przegrodach między kojcami zamontowano automaty paszowe skrzynkowe z pięcioma stanowiskami po każdej ze stron. W każdym kojcu jest też pięć poideł miseczkowych. Pasza do karmników jest transportowana za pomocą paszociągu spiralnego z dwóch silosów o łącznej pojemności 36 ton. Do chlewni trafiają gotowe pasze granulowane.
– Zastosowaliśmy automaty paszowe skrzynkowe ze względu na ich łatwiejsze mycie po zakończonym rzucie. Początkowo stosowaliśmy głównie paszę sypką, ale po drugim rzucie za namową lekarza weterynarii przeszliśmy na mieszankę granulowaną. W całym okresie tuczu, który odbywa się do 128–130 kg masy ciała, wykorzystywane są trzy rodzaje pasz – opowiada Marta Stępniak.
Do gospodarstwa przyjeżdżają warchlaki o masie ciała 25–30 kg. Gospodarze już wcześniej współpracowali z firmą Agri Plus w ramach tuczu kontraktowego, jednak była to dużo mniejsza produkcja w starych zmodernizowanych budynkach. Dzięki oddaniu do użytku nowoczesnej chlewni na 1700 stanowisk współpraca nabierze większego rozmachu, a ponadto lepsze warunki utrzymania zwierząt przekładają się na poprawę wyników produkcyjnych. Minimalna kwota uzyskiwana od jednego sprzedanego tucznika to 35 zł, ale przy dobrych wynikach, jakie osiągają Stępniakowie, może to być nawet 55–60 zł.
– Wszystko zależy od zużycia paszy oraz upadków zwierząt. Jeśli przyjeżdżają świnie o dobrej genetyce, które zużywają mało paszy na kilogram przyrostu i nie chorują, to tucz jest dużo krótszy i mniej nas kosztuje. Wstawiamy więcej rzutów i zyski dla gospodarstwa są większe. Najważniejsze jednak, że nie tracimy przy złej koniunkturze na rynku trzody chlewnej i nie ryzykujemy tak, jak w przypadku produkcji w cyklu zamkniętym. Teraz śpimy dużo spokojniej. Oczywiście, gdyby nie ASF, który mimo wszystko nas bardzo martwi – mówi Tomasz Stępniak.
Do budynku wchodzi się poprzez pomieszczenie sanitarne z szatnią. Konieczna jest zmiana ubrań i obuwia. Rolnicy nie zapomnieli o ogrodzeniu chlewni, które jest jednym z głównych elementów bioasekuracji. Gospodarze zdają sobie sprawę z zagrożenia, jakim jest ASF. Ich gospodarstwo zlokalizowane jest zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od strefy żółtej. W każdej chwili choroba może zostać potwierdzona u dzików w okolicy.
– Nie sądziliśmy, że afrykański pomór świń tak bardzo rozleje się po kraju. Byliśmy przekonani, że to dotknie tylko małe chlewnie przydomowe na wschodzie Polski, które bardzo szybko zostaną zlikwidowane, a wraz z tym zniknie problem ASF i będziemy bezpieczni – mówią Stępniakowie.
Obawiają się zbóż, które są wykorzystywane do produkcji pasz po żniwach, gdyż mogą pochodzić z terenów, na których występuje wirus ASF, co stanie się przyczyną rozprzestrzenienia się choroby. Wtedy stosowanie mat dezynfekcyjnych czy ogrodzenie chlewni na niewiele się zdadzą.
Dominika Stancelewska