Dzwonek Pierwszy miesiąc prenumeraty za 50% ceny Sprawdź

r e k l a m a

Partner serwisu

Sprawa kryminalna (odc. 2.)

Data publikacji 05.11.2019r.

Drugi odcinek powieści sensacyjnej Józefa Ignacego Kraszewskiego „Sprawa kryminalna”.

Był to człowiek obcy, opowiadał się obywatelem z Królestwa, gdzie miał na Mazowszu mały ziemi kawałek. Tu nikt a nikt go nie znał. Wyglądał dostatnio, ale skromnie. Nie miał z sobą własnego nawet powozu i przybył na pocztowej bryczce. Cały dzień jeden i część następnego poranku strawił na rozpatrywaniu się w Orygowcach, objeżdżając pola, łąki, lasy, obchodząc budynki, dowiadując się o granice. Nawet z włościanami zgromadzonymi w karczmie dużo i długo mówił. Człek wydawał się bardzo stateczny, rozważny, powolny, małomówny, skromny. Naówczas młodym się mógł nazwać, bo nie miał nad lat dwadzieścia kilka do trzydziestu, ale dojrzalszym był nad swój wiek. Ci z miejscowych ludzi, którym nieład był na rękę i coby anarchię radzi byli przeciągnąć, starali się wszelkiemi sposobami zrazić przybysza, opowiadając mu, ile to tu kłopotów mieć będzie na karku, ile zajść, ile wydatków. Przybyły wcale się jednak nie zniechęcił – i owszem badał, rozpatrywał, notował, a gdy drugiego dnia do Dubna powrócił, rozeszła się zaraz wieść, że wioskę kupuje.

r e k l a m a

Nabycie takich Orygowiec wcale nie było łatwem. Gdyby się ludzie dowiedzieli, że jest ktoś zgłaszający się do nich z pieniędzmi, posypałoby się zadawnionych, odwiecznych różnych pretensyi takie mnóstwo, że sobie z niemi rady by dać nie było można. Człowiek wszakże chłodny, rozważny, cierpliwy, jak siadł, przybrawszy sobie prawnika do pomocy, jak rozpoczął układać się – w kilka tygodni tabele długów i pretensyi ułożył i ostatecznie wieś kupił.

Panna Lucyna Orygowska dostała tysiąc złotych dożywotniej pensyi, małą ordynaryą* w dodatku i po najdłuższem życiu miała do rozporządzenia jeszcze na wiosce sumkę dziesięciu tysięcy złotych...

r e k l a m a

O nabyciu tym naówczas sąsiedzi, podkomorzy* Trzeciak, panowie Hornowscy i inni bardzo rozmaicie sądzili. Były o to spory i zakłady. Podkomorzy przysięgał, że pójdzie przybłęda z torbami, Hornowscy utrzymywali, że się doskonale obliczył, nabył tanio i zrobi majątek...

Jak tylko transakcya podpisaną została, nowy nabywca przybył na grunt i wieś objął.

Zobacz także

Musimy sięgnąć tych dziejów starożytnych, które o lat kilka wypadek, o jakim się ma mówić, poprzedziły, gdyż inaczej jeszcze by on nie był zrozumiałym.

Życie nowego dziedzica, pana Daniela Tremmera, było szczególnego rodzaju. Każdy przybywający w nieznany kraj i świat stara się zwykle zawierać pewne stosunki, poznać i zyskać życzliwość sąsiadów. Pan Daniel zakopał się całkowicie w domu i poświęcił cały dźwignięciu z ruin nieszczęśliwej wioski.

Było to widowisko dla starych, osiadłych tu od dawna gospodarzy, bardzo zajmujące, jak ten człowiek, nie znający stosunków, warunków, nie pytający nikogo, odosobniony, dawał sobie radę. Nie mówiono po dworach o czym innem. Komedya była bezpłatna, bo się bez omyłek i strat nie obeszło. Jeździli sąsiedzi jeden do drugiego na wista, opowiadając o przygodach pana Daniela, i śmieli się z niego, aż boki zrywali.

– Dobrze mu tak – mówił podkomorzy do swoich – niechaj płaci za naukę, kiedy ludzi radzić się nie chce...

Ciekawość była rozbudzoną do najwyższego stopnia – zaglądano, jeżdżono umyślnie na Orygowce, nadkładając nawet drogi, stawano w karczemce, rozpytując arendarza. Arendarz, który już tylko starego kontraktu dotrzymywał, a miał przed sobą zapowiedzianą rumacyą*, w gniewie na nowego dziedzica bajki o nim siał i dziwolągi opowiadał.

Od niego to dowiedziano się i o tym, że pan Daniel Tremmer był wyznania ewangelickiego, a nie katolik, jak reszta okolicznego obywatelstwa. To także nie mówiło za nim, koso nań spoglądano.

Po roku jednak wszyscy, nie wyjmując podkomorzego Trzeciaka, musieli nolens volens* przyznać, że wcale nie był tak niezdarny i tak nieopatrzny, jak się zrazu zdawało. Orygowców już poznać nie było można. Budowle gospodarskie znacznym kosztem wznosiły się bardzo porządne, nawet z muru – o co w okolicy było trudno; grunta pomierzono i podzielono na nowo, włościanom dano zapomogi, pijaństwa się przez pilny dozór ujęło.

Tylko – przeciw powszechnemu obyczajowi, bo kto inny byłby naprzód sobie dwór paradny postawił, pan Daniel natomiast dom mieszkalny stary jako tako przesypał, połatał, pokrył, obmazał, wyreperował, zmniejszył i został w bardzo skromnym na dalej.

– Z tego to tam nigdy sąsiedztwa, pociechy nie będzie – cicho mówił podkomorzy. – To człek nie naszego autoramentu i temperamentu... ano – wola jego, niechaj sobie żyje, jak chce...

Utwierdzono się wkrótce i w tym przekonaniu, że musiał być, mimo bardzo skromnego życia, człowiek majętny. Pieniędzy wydawał bardzo wiele i gotówką wszystko płacił.

Pan Roch Zmulski śmiał się tylko, opowiadając:

– Żebym tyle grosza miał, tobym klucz nabył nie taką nędzną wioszczynę, a to głupi człek – pakuje w taki folwarczek kapitały, które mu się nigdy nie wrócą. Tak to się ciągnęło dalej.

Pan Daniel nie szukał znajomości, lecz dzikim nie był, we wielu razach okazał się uczynnym, a do kogokolwiek wypadkiem się zbliżył, uprzejmym był i grzecznym. Stosunków nie szukał, to prawda, ale od nich nie stronił.

Ciekawość, jak oto ten sam wspomniany p. Roch pod pozorem najęcia sianożęci, których Orygowce miały do zbytku i dawniej je najmowały, pojechał do p. Daniela, a opowiadał, iż przyjął go bardzo uczciwie – nakarmił i napoił, i konie do stajni wziąć kazał, chociaż sianożęci nie najął, oświadczywszy, że robotnika przynajmie, a sam je pokosi, bo siano na gruncie powinno być skonsumowane, aby majątek nie niszczał. W domu, jak mówił p. Roch, skromnie było, ale bardzo czysto i porządnie, a nawet elegancko. Z opisem tych odwiedzin całe dwa tygodnie jeździł p. Roch od komina do komina... powtarzając go wszędzie, przyjmowany z wielką ciekawością, bo ten Tremmet był dla wszystkich zagadką.

Przecież wszystko na świecie spowszednieje, w końcu, oswojono się z p. Danielem, a do zamilczenia o nim przyczyniło się to szczególniej, że mu się nadzwyczaj wiodło. Wszyscy ci, którzy prorokowali klęski i „ruinę”, woleli teraz nie wiedzieć o nim i nie mówić, niż przyznać się, że się grubo omylili. Wymyślano różne dziwaczne rzeczy na przybysza... Śmiano po trosze i na tym się skończyło.

Powoli nawet porobiły się znajomości. Z Orygowcami graniczyły Murawce pana prezesa Boromińskiego – na przestrzeni pół mili schodziły się z sobą te dwa majątki. Były stare spory o worywanie się w grunta, o cypel lasu, o używalności itp.

Stary pan Boromiński był człek wielkiej powagi i statysta* szanowany powszechnie – surowego obyczaju, skąpy, rzędny, pracowity, a przy tym laudator temporis acti*, nowych ludzi i rzeczy nie lubił. Nie podobało mu się zrazu sąsiedztwo przybysza, że zaświata, nieznanego w powiecie, kto wie, jakiego tam szlachcica, protestanta... przybłędy. Strasznie na to narzekał, że się na Orygowce między obywatelami kupiec nie znalazł. Po czasie zaczął mówić, iż sam by był kupił, gdyby mu byli Lubomirscy w porę kapitał oddali. Wśród tych głośnych oświadczeń przeciwko p. Danielowi jednego dnia, gdy się jak najmniej spodziewano, zajechał przed dwór w Murawcu nowy sąsiad. Zrazu była nawet kwestya, czy go przyjąć; stary Boromiński czmychał*, prychał, w ostatku wyszedł do niego.


(cdn.)

r e k l a m a

r e k l a m a

Zobacz także

r e k l a m a