Dzwonek Pierwszy miesiąc prenumeraty za 50% ceny Sprawdź

r e k l a m a

Partner serwisu

Sprawa kryminalna (odc. 12)

Data publikacji 10.12.2019r.

W tej chwili stary zamilkł i wnet począł, zastanowiwszy się...

– Żeby też człowiek jak on – czujnie sypiający, nie obudził się, gdy okiennicę wyrywali, gdy okno otwierali... nie chwycił za broń... zawsze nabitą, nie krzyknął?

r e k l a m a

– Mnie to na myśl nie przyszło – przerwał Zdenowicz. – Lecz w istocie nowa zagadka się nastręcza: którędyż i jak weszli, mógłże nie słyszeć? Nad łóżkiem były pistolety, w kącie dubeltówka.

Wszyscy zamilkli.

r e k l a m a

– Tak! To nowa zagadka! – mówił asesor. – Myśmy o tym nie pomyśleli. Prezes, masz słuszność, którędyż weszli?

– Mogli wejść przez pokoje – dodała pani Wychlińska – a wynijść tylko oknem.

Zobacz także

– Ale śladu wyłomu ani gwałtownego wyparcia drzwi nie ma – rzekł asesor. – A pani Słońska przysięga, że sama na noc wszystkie drzwi pozamykała.

Leokadya spojrzała bystro na Zdenowicza, jakby mu wyrzucała, że ją męczył tą rozmową, podniosła się z wolna z kanapy i wysunęła z pokoju. Ciotka pozostała.

– Ludzie mi mówili – kończył śmielej po ustąpieniu prezesówny Zdenowicz – że sypiał czujno jak nikt, najmniejszy szelest go budził. Co więcej – a nadtem jużeśmy też mocno z Małejką medytowali – na ganku spał ulubiony wyżeł nieboszczyka Kastor, który zwykł, żeby się co tylko w domu ruszyło, budzić szczekaniem okrutnem wszystkich – ten ani się odezwał.

– To by tylko dowodziło – rzekł prezes – że, uchowaj Boże od tego, chyba swoi to zrobili, ale kto?

– Nie może być – zaprzeczył Zdenowicz.

– Wyżeł nic nie dowodzi – przerwała pani Wychlińska. – Stary Kastor mógł też raz w życiu zasnąć.

– To się bardzo rzadko komu zdarza – dodał Boromiński. – Ano zaprawdę, w tym wszystkiem tyle jest niezrozumiałego, dziwacznego, że jak długo żyję, nigdym o niczem podobnem nie słyszał.

– I to mnie zmusi pono – westchnął Zdenowicz, zrzuciwszy pychę z serca – zdać raport, a prosić sądu, ażeby sobie rozumniejszą komisyę zesłali. Małejko do takich robót chwat, a i on nie może zgryźć twardego orzecha. Wiemy coś i nie wiemy nic, kiedyśmy nawet ciała dotąd odszukać nie umieli. Jutro wszakże staw spuścić każę.

– Dobrze żeś mi o tym powiedział – rzekł prezes. – Muszę się i ja ze śluzą pilnować, bo byście mnie zalali.

Siedli tedy do wieczerzy, z którą na Zdenowicza czekano, ale panna Leokadya nie wyszła. Ciocia Wychlińska w istocie więcej podrażnionej okazywała ciekawości niż żalu i smutku. Po kolacyi prezesa odwołano ekonoma, który miał coś pilnego, asesor został sam na sam z ciocią.

Asesorowi przyszła wcale nietrafna myśl popisania się z tą wszechwiedzą stosunków, którą z paplaniny pani Słońskiej zaczerpnął. Zbliżył się do pani Wychlińskiej i po cichutku, poufnie wybąknął:

– Jak ta panna prezesówna nad tym cierpieć musi!

Ciotka spojrzała przerażona i aż się cofnęła.

– Dlaczego szczególniej prezesówna ma cierpieć na tym, panie asesorze? – zawołała, chwytając za rękę...

Zdenowicz się zmieszał.

– E! Bo to, widzi pani – rzekł, bełkocąc – no... sąsiad, bywał często, a takie stosunki... i tego... i ludzie zwyczajnie, jak ludzie, gadali, że dosyć był miłym prezesównie, a to pewna, że on w niej się kochał...

– Któż to panu tę bajkę splótł? – poczęła z niezwykłą żywością Wychlińska. – Ale, zmiłujże się, pan! Czyż temu wierzysz? Czyż...

– Ale to, pani dobrodziejko, do sprawy nie należy – począł Zdenowicz. – To się tak poufnie mówi. Wszak ci w tym grzechu nie ma.

– Zapewne – gorąco podchwyciła Wychlińska. – Ale po cóż to mówić. Zawsze to dla panny rzecz niemiła, gdy takie rzeczy głoszą. Zmiłujcie się, nie powtarzajcie tego. Prezes jest drażliwy.

– O, niech pani będzie spokojną! – rzekł Zdenowicz.

– Ja panu powiem poufnie – kończyła ciocia – że to sobie bajka tych ludzi, którzy zwykli sąsiadów swatać i żenić... i domyślać czegoś tam, gdzie nic nie ma. Pan Daniel był człowiek bardzo miły, bywał u nas często, ale się trzymał z daleka, wiedział on dobrze, że mój brat by mu córki nie dał. A już ludzie wzięli na języki!

Westchnęła pani Wychlińska, jakby mocno zafrasowana.

– Gdzieś to pan słyszał?

– Po świecie, pani dobrodziejko, po świecie – odparł Zdenowicz – bąkano, przebąkiwano.

– Nie było nic – mówiła ciągle mocno skłopotana ciocia. – Któżby o tym lepiej wiedział ode mnie? A gdyby coś było, przed panem bym się nie taiła, bo wiem, żeś przyjaciel domu. Ale nie było nic – najmniejszej rzeczy. Książki mnie pożyczał, do prezesa przyjeżdżał na warcaby, na gawędkę. Sam go mój brat i odwiedzał, i zapraszał.

Zdenowicz milczał, wszakże ta żarliwa obrona utwierdziła go tylko w przekonaniu, że coś być musiało, co teraz utaić chciano.

– Jeszcześmy – rzekł po chwili – nie mieli czasu przepatrzeć papierów. Tam się może czego dowiemy... Szczególni to jacyś byli rabusie, bo zdaje się z tego, co w kominie leżało, że mieli czas papierów część spalić. A po co je spalili? – Tego znowu nie rozumiem.

– A papiery w kominie mogły być spalone dawniej – przerwała ciocia.

– Zdaje się, że świeżo – kończył Zdenowicz i westchnąwszy, dodał. – Ja, pani dobrodziejko, nie byłem stworzony do śledztw i rozplątywania takiej gmatwaniny. Czuję, że tu nie jestem na swojem miejscu – ale choćbym stokroć rozumniejszym był, pono bym niczego nie doszedł, to tylko powiem, co widzę, że napaść cała osnuta była jakoś bardzo rozumnie, bardzo chytrze i że to prości rabusie nie byli. Czas odkryje.

Pani Wychlińska westchnęła.

– Dlatego też – rzekła – gdybyś mnie pan posłuchał, co tam bardzo się domacywać, śledzić, mądrować i darmo głowę łamać... At! zdajcie to na przyszłość i skończcie co rychlej.

– Umyłbym pewnie ręce, gdyby mi było wolno – począł Zdenowicz. – Ale służba niewola. – Przyjdą jeszcze drudzy i trzeci... Nie tak się to rychło skończy! Ja zdam z rąk, a śledztwo pójdzie swoim porządkiem.

Na te słowa nadszedł prezes, żywo spiesząc do Zdenowicza.

– Wiesz asindziej, co mi znowu ekonom powiada?

– Cóż takiego?

– Że na gościńcu od Orygowiec do miasteczka tamtej nocy znalazł nasz chłop, raniusieńko jadąc, związaną paczkę bielizny i odzienia, które poznali tu ludzie jako do pana Daniela należące. Na bieliźnie są jego znaki.

– To tylko potwierdza – rzekł Zdenowicz – iż rabusie tamtędy uciekali i wskazuje, gdzie ich szukać należy.

Asesor natychmiast prosił prezesa, aby rzeczy te przyniesiono dla złożenia ich za dowód w sprawie. Rozprawiano o tem długo jeszcze, a zdania były różne, gospodarz utrzymywał, iż to była robota żydków z miasteczka, zaprawionych na kradzieżach koni, które uprowadzono do Galicyi. Ekonom twierdził, że może warszawscy przemysłowcy, którzy wiedzieli o pieniądzach, jakie z sobą przywiózł pan Daniel, tu za nim gonili, bo na Wołyniu ludzi tak przemądrych do złego słychać nie było.

Poszli oba spać nierychło, a Zdenowicz pożegnał gospodarza, chcąc nazajutrz podać raport i odpowiedzialność całą z siebie zdać na sąd – bo był i zmęczony, i zniechęcony, i znudzony, nie mając z kim nawet w wiseczka* się rozerwać.

– Ale nie spiesz no się – odpowiedział prezes. – Jeszcze jutro musicie staw spuszczać... Do nocy wam to zajmie. Nim się potem wybierzesz, nim popiszecie, co potrzeba, wieczór nadejdzie, a u mnie nocleg spokojny... Przyjedź jutro, może mi co nowego przywieziesz. Nie uwierzysz – dodał, wzdychając – jak mnie ta sprawa żywo obchodzi. Daniela mam na oczach ciągle, jakbym na niego patrzał. Kochałem go, póki był, a teraz zdaje mi się, że gdy go nie stało, jeszcze więcej dlań czuję przywiązania...

Nazajutrz Zdenowicz raniuteńko pospieszył do Orygowiec, gdzie już zarządzono wszystko, aby staw natychmiast spuścić. Otwarto wszystkie zastawki i śluzy, poprzekopywano rowczaki na niższe sianożęci, aby woda prędzej opadła – a choć to wszystko niemałe zrządziło w gospodarstwie szkody, nie było co się namyślać, gdy szło o odkrycie prawdy tak dziwnie jakoś zaćmionej.

Około południa już dno stawu odwiecznym mułem pokryte pokazywać się zaczęło, na brzegach łapano ryby, ludzie brodzili między trzcinami i wiszary... i mimo najpilniejszych poszukiwań, do których z gorliwości Małejko się przyłączył sam, rozebrawszy o tyle, o ile jego rejestratorstwo kolegialne dozwalało – śladu nieboszczyka nie znaleziono najmniejszego.

(cdn.)

r e k l a m a

r e k l a m a

Zobacz także

r e k l a m a