Dzwonek Pierwszy miesiąc prenumeraty za 50% ceny Sprawdź

r e k l a m a

Partner serwisu

W Wigilię zwiąż stół i ciągnij za włosy

Data publikacji 07.01.2020r.

Na świętach Bożego Narodzenia znają się wszyscy, podobnie jak na polityce. Każdy je przecież obchodził po kilkadziesiąt razy. Wydaje się nam, że wiemy o nich wszystko. Ale czy jesteście pewni, co oznacza puste miejsce przy wigilijnym stole? Albo dlaczego stół ów stawiano pod środkową belką w izbie? Etnografia odsłania przed nami nowe, czasem zaskakujące, oblicze Wigilii.

Czym są święta Bożego Narodzenia? Czym był ten czas dla naszych przodków, którzy mieszkali nad Wisłą i Wartą, zanim zawitało tam chrześcijaństwo?

r e k l a m a

– Wszystko, co dotyczy kultury ludowej, związane jest z przyrodą i cyklem pór roku. Dzień, noc, Słońce i Księżyc – te elementy wyznaczały rytm życia. Można założyć, że Słowianie wiekszą czcią darzyli Słońce niż Księżyc. W okolicy 24 grudnia niezmiennie od pradziejów świętowano zimowe przesilenie, kiedy to światło zwycięża nad ciemnością – od tego momentu zaczyna przybywać dnia, a nocy ubywać. Jedna z dawnych nazw tego święta to Zimowe Staniasłońca, inne nazwy to: Sczodruszka, Szczodry Wieczór, Godowe Święto, Kolęda.

Wigilia jest widocznym przykładem pozostałości przedchrześcijańskich tradycji obchodzonych w nowym kontekście, kiedy to zamiast narodziń Słońca czcimy narodziny Mesjasza – wyjaśnia Damian Danak, etnolog pracujący w Muzeum Etnograficznym w Zielonej Górze-Ochli.

r e k l a m a


Uczta ze zmarłymi
Czas przed dzisiejszym Bożym Narodzeniem uważano za święty, ale za szczególny uważano moment przesilenia. Wierzono, że tego dnia Kosmos przychodzi na Ziemię, że otwierają się niebiosa, a zmarli przodkowie przychodzą i ucztują. Dlatego wigilia była początkowo „wieczerzą ze zmarłymi przodkami”. Jak mówi Damian Danak, było to coś znacznie bardziej podniosłego niż dzisiejsze Wszystkich Świętych. Uważano, że zmarli wchodzą do domów i zasiadają do stołu z żywymi. Do uczty zasiadać miały nie tylko dusze przodków, ale też wszelkie inne istoty duchowe, od których, jak wierzono, roiło się wokół.

– Panteon tych dobrych i złych duchów był naprawdę bogaty. Istniały też formy przejściowe, czyli na przykład duchy psotne. Takie pół dobre, pół złe. Świat duchowy nie był czarno-biały, pełen był półtonów. A duchy trzeba było obłaskawiać i temu służyć miały rytuały. Wierzono też, że przyszłość można przepowiadać, ale też ją programować, wpływać na nią. A temu służyć miało myślenie i działanie magiczne. Przejawiało się na różny sposób – trzeba było coś przewiązać, wystawić coś przy oknie, coś zrobić albo czegoś zaniechać. W obrzędach chrześcijańskich pozostałością po tym jest choćby wymóg przeżegnania się w pewnych sytuacjach – opowiada etnolog.

Zobacz także

Mak jak telefon
Wigilia była, i do dziś w pewnym sensie jest, swego rodzaju spektaklem, wyreżyserowanym dawno temu i przekazywanym z pokolenia na pokolenie. Odegranie go było tak ważne, że niewykonanie kilku gestów mogło wiązać się z tym, że nie będzie urodzaju, przyjdzie klęska albo ktoś umrze. A ponieważ człowieka otaczała nieprzewidywalna przyroda, zestawy obrzędów dawały poczucie minimalnej kontroli nad nieokiełznaną naturą.


Czynności magicznych było mnóstwo, niektóre przetrwały do dziś. Miskę ze strawą stawiano na opłatku. Jeśli się przykleił, gospodarstwo czekał urodzaj. Dobre plony miał też zapewniać groch. Grochowiny z kolei przypominały włosy, więc ciągnięto za włosy przy jedzeniu grochu. Podobną rolę odgrywał len. Nie wstawano od stołu, żeby przez cały rok kury siedziały na jajkach i się niosły. Wstanie mogło być też wróżbą czyjejś śmierci w nadchodzącym roku.

– Istniały też potrawy, które służyły kontaktom ze zmarłymi przodkami. Do dziś został mak, który używany jest m.in. w kutii. Jest obecny w potrawach na Podlasiu czy w Wielkopolsce, ale już w Małopolsce – dużo rzadziej spotykany. Mak sypało się do trumny, dookoła domu czy na cmentarzu. To miało stanowić ochronę przed nieprzyjaznymi duchami. Mak ma niezliczoną liczbę ziaren i wierzono, że zły duch, zajęty liczeniem, nie nawiedzi domostwa. Za potrawę kontaktującą ze zarłymi uważano też tak obecne podczas wigilii i świąt grzyby. Grzyby związane były z lasem. A las zawsze w kulturze ludowej kojarzony był jako przestrzeń magiczna i niebezpieczna. Grzyby rosną też nocą, a noc, podobnie jak las, były sferą związaną z zaświatami – tłumaczy Damian Danak.

Gospodarza postaw w rogu
Sądzicie, że choinka to prastary zwyczaj? Niestety nie. Drzewko w formie, jaką znamy, to raptem XVIII–XIX wiek. Dużo wcześniej naszym wigiliom towarzyszyła podłaźniczka, czyli ścięty czubek świerka podwieszony pod sufitem. Ale zanim się pojawiła, w słowiańskich domach stawał... gospodarz, czyli pierwsza zżęta latem wiązka zboża. Zachowywano ją i stawiano w Wigilię w kącie izby. Czasem słomę rozrzucano pod stołem. Dziś pozostałością tego zwyczaju – też mającego przynieść dobrobyt – jest kładzenie sianka pod obrusem, choć obecnie – bardziej na pamiątkę siana w stajence. A „gospodarz”, zanim stał się podłaźniczką, przybrał formę słomianych pająków, które do dziś zdobią wiele domów na wsiach, zwłaszcza w domach Kresowiaków.


O urodzaj starano się na wszelkie sposoby. Pod stołem wigilijnym umieszczano żelazne części sochy albo pługa – żelazo kojarzono bowiem z siłą. Na Mazowszu opasywano stoły wigilijne łańcuchami, żeby „nie uciekało jedzenie” w ciągu całego roku. Czerpanie wody ze studni tego dnia też było magiczne. Wierzono, że jeśli zaleje się nią suszone owoce, może ona zamienić się w wino.

A co stało na tym stole?
– Każdy próbuje określić, ile było czy powinno być potraw. Z tym było różnie, często były to raptem trzy. Tak było w bardzo biednych domach, a tych było znacznie więcej. Z naszej wiedzy wynika też, że długo obowiązywała zasada nieparzystej ich liczby. Ale ważniejsze chyba było w wigilii, żeby zacząć przy pierwszej gwieździe. Ona znów wskazuje na związek tych świąt ze Słońcem. Wróżono, życzono sobie i, oczywiście, chodzono z opłatkiem do zwierząt. Zwierzęta traktowano czasem na równi z domownikami. Robiłem kiedyś badania i w starych księgach znalazłem wpisy, jeszcze z XIX wieku, z intencjami modlitewnymi za chorą krowę czy konia – opowiada Damian Danak.

W Wigilię schowaj igły
Co natomiast z pustym krzesłem? Etnolodzy uważają, że to „wynalazek” późny, może nawet XX- -wieczny. Bo przy stołach w chłopskich chatach przez stulecia stały ławy. No dobrze, to może zostawiano puste mejsce i nakrycie? Z tym też jest problem, ponieważ wówczas na wsiach jedzono z jednej miski. Nie było więc mowy o nakryciach. To może chociaż gotowość na przyjęcie zbłąkanego wędrowca? I tu też trzeba czytelnika rozczarować. Wierzono bowiem, że do wieczerzy powinna zasiąść parzysta liczba osób. Jeśli uczestników było nie do pary, ponoć dogadywano się z innymi domostwami. Dlatego dodatkowy gość był raczej niepożądany. Ten dzisiejszy zwyczaj oczekiwania na kogoś jest pozostałością oczekiwania na duchy przodków.


– Tego dnia nie zostawiano na siedziskach ostrych przedmiotów, nie używano ich nawet. Z obawy przed ewentualnym zranieniem ducha. I zostawiano dla tych dusz resztki jedzenia. Dawniejsza strawa dla duchów dziś ma postać dodatkowego nakrycia – przekonuje zielonogórski etnolog.

Wigilia była z jednej strony dniem, w którym trzeba było dobrze się zachowywać. Ale jednocześnie tego dnia dokonywano tzw. rytualnych kradzieży. Gospodarzom ginęły sprzęty, które poźniej odkrywano w najdziwniejszych miejscach.

– Takim spektakularnym przykładem jest kradzież wozu w jednym gospodarstwie i włożenie go z dyszlem sąsiadowi do komina – przytacza zabawne zwyczaje Damian Danak.


Kiedy zasiądziemy do wigilii, pomyślmy o naszych przodkach, ale nie tylko tych z naszych rodzin. O tych wszystkich, którzy setki i tysiące lat temu mieszkali tam, gdzie dziś zastawiamy stół. Łączą nas z nimi te same albo niewiele tylko zmienione rytuały. Bez nich nie byłoby nas, więc zaprośmy symbolicznie ich duchy na wieczerzę.

Karolina Kasperek

r e k l a m a

r e k l a m a

Zobacz także

r e k l a m a