Dzwonek Pierwszy miesiąc prenumeraty za 50% ceny Sprawdź

r e k l a m a

Partner serwisu

Płot ograniczyłby wirusa ASF

Data publikacji 11.03.2020r.

Gospodarstwo Ryszarda Szewczuka już ponad 6 lat temu po raz pierwszy znalazło się w strefie ASF. Od tamtej pory afrykański pomór świń wielokrotnie oddziaływał na jego hodowlę. Zapytaliśmy go, czy trudno było przez te lata utrzymać ciągłość produkcji trzody chlewnej.

– Na początku nie wiedzieliśmy, czy będziemy musieli całkowicie zlikwidować stado trzody chlewnej. Osiem lat temu przeprowadziłem inwestycje w gospodarstwie, rozbudowałem i zmodernizowałem chlewnie, posiłkując się przy tym kredytami, więc w momencie wprowadzenia pierwszej strefy buforowej na naszym terenie było mi bardzo ciężko. Padały propozycje, aby się przebranżowić na przykład na owce, ale moje budynki na rusztach do tego się nie nadają. Jakoś udało nam się przetrwać te najtrudniejsze momenty. Musieliśmy przeprowadzić pewne inwestycje, aby jak najlepiej zabezpieczyć się przed wirusem. Między innymi ogrodziłem całe siedlisko – mówi Ryszard Szewczuk z Ostromęczyna w powiecie łosickim.

Wsparcie pomogło
Rolnik podkreśla, że duży udział w utrzymaniu produkcji miało wsparcie dla gospodarstw w strefach ASF.

– Gdy byliśmy w niebieskiej strefie, interwencja rządu praktycznie uratowała nasze gospodarstwa. Sprzedawaliśmy żywiec dużo taniej niż rolnicy w pozostałej części kraju i wypłata tzw. wyrównania dochodów pozwoliła na przywrócenie płynności finansowej naszych gospodarstw – twierdzi Ryszard Szewczuk.

Jednocześnie dodaje, że pojawienie się afrykańskiego pomoru świń w pobliżu zachodniej granicy niepokoi także hodowców na ścianie wschodniej. Boją się, że wirus może przedostać się do Niemiec, co będzie skutkowało obniżeniem cen żywca także w naszym kraju. Gospodarz uważa, że po wykryciu pierwszego przypadku ASF wśród dzików należało budować płoty odgradzające.

– Teraz, po kilku latach można wyciągnąć pewne wnioski. Gdyby w 2014 roku ogrodzony został obszar, na którym znaleziono pierwsze dziki zakażone wirusem, i gdybyśmy się wówczas odgrodzili od dzików z Białorusi i Ukrainy, prawdopodobnie w zwalczaniu afrykańskiego pomoru świń bylibyśmy dzisiaj w innym miejscu. Natomiast obecnie Polska jest już w dużej części zaatakowana przez chorobę. Koszt budowy tych ogrodzeń byłby spory, ale w obliczu tego, ile wydaliśmy na zwalczanie przez te wszystkie lata, warto było taką inwestycję przeprowadzić – argumentuje Ryszard Szewczuk.

Rolnik kupuje do tuczu warchlaki z Danii o masie ciała około 30 kg. Jego zdaniem duńska genetyka pozwala na osiąganie dobrych wyników produkcyjnych.

– Próbowałem też tuczyć materiał krajowy, ale nie osiągałem takich rezultatów jak w przypadku zwierząt z Danii. Nie decyduję się na warchlaki o najwyższym statusie zdrowotnym, gdyż są drogie. Wybieram tańsze o 30 zł od tych najlepszych. Profilaktyka zdrowotna w ich przypadku kosztuje 9 zł na sztukę, co pozwala na oszczędności około 20 zł na świni. Utrzymuję przy tym wysoką mięsność i szybkie przyrosty – przekonuje rolnik.

Dwa terminy wstawień
W dwóch chlewniach w gospodarstwie znajduje się łącznie 620 stanowisk do tuczu. Ryszard Szewczuk zdecydował się na ich zasiedlanie w dwóch różnych terminach. Zakup warchlaków prowadzony jest co 1,5 miesiąca.

– W jednej chlewni wstawiam 300 warchlaków, a po 6 tygodniach do drugiej przyjeżdża 320 sztuk. Gdybym zasiedlał oba budynki w jednym terminie, sprzedaż tuczników miałbym co 3 miesiące, a tak mam co 1,5 miesiąca. Ze względu na wahania cenowe uważam, że częsta sprzedaż obarczona jest mniejszym ryzykiem niż taka co 3 miesiące. Oczywiście wszystko zależy od tego, na jaką cenę się trafi – mówi gospodarz.

Rolnik podkreśla, że aktualnie koszty produkcji żywca wieprzowego są bardzo wysokie. Po pierwsze warchlak jest bardzo drogi.

– Prowadzę gospodarstwo od 40 lat, a w cyklu otwartym jestem od 15 i takiej ceny warchlaków nie pamiętam. Brutto wynosi obecnie 470 zł za sztukę. Wszystkie koszty produkcji jednego tucznika o wadze 130 kg to około 750 zł – mówi.

Ryszard Szewczuk zwrócił także uwagę na wzrost kosztów produkcji zbóż. W jego gospodarstwie ma to szczególne znaczenie, gdyż zazwyczaj całość skarmianego ziarna pochodzi z własnych pól. Wyjątkiem były jedynie dwa ostatnie sezony, w których ze względu na suszę plony były zredukowane i potrzebny był zakup ziarna.

– Ze względu na coraz częściej występujące susze w okresie wegetacji staram się uprawiać głównie zboża ozime. Częściowo jęczmień jary zastąpiłem ozimym, który wymaga dobrej ochrony. Już jesienią musiałem wykonać zabieg T0 chroniący przed chorobami grzybowymi. Coraz większym problemem stają się mszyce będące nosicielami chorób wirusowych, które musimy zwalczać już nie tylko w jęczmieniu, ale także we wszystkich zbożach ozimych. Wpływa to na zwiększenie kosztów uprawy zbóż, a w moim przypadku przekłada się na wyższe koszty produkcji kilograma żywca, bo ziarno to podstawa żywienia świń – mówi hodowca.

Gospodarz wkrótce zakończy modernizację parku maszynowego. Siedem lat temu wymienił kombajn zbożowy na nowy claas tucano 320. Niedawno kupił kilka maszyn marki Kverneland, takich jak: opryskiwacz o pojemności 2600 l, rozsiewacz do nawozów 2100 l, pługi czteroskibowe z wałem doprawiającym, agregat podorywkowy do wysiewania poplonów i agregat uprawowo-siewny na bronie aktywnej. Jesienią nabył też ciągnik marki John Deere o mocy 155 KM, a w kwietniu do gospodarstwa trafi kolejny, o mocy 110 KM i będzie to ostatni element modernizacji parku maszynowego.

Józef Nuckowski

r e k l a m a

r e k l a m a

r e k l a m a