r e k l a m a
Żłobek za grosze
r e k l a m a
– Zjechałem kawałek świata. I widziałem w Holandii i Skandynawii takie ośrodki, które łączą obie funkcje. Gdzie seniorzy służą czasem pomocą przy opiece nad małymi dziećmi. Gdzie w taki sposób odbywa się integracja międzypokoleniowa. Istniał już projekt na dom seniora w Błotnicy, ale kiedy zostałem wójtem, zarządziłem nowy – opowiada Janusz Frąckowiak.
Zobacz także
– Żłobek ruszył dosłownie dwa tygodnie temu. Rodzice płacą tylko za zajęcia dodatkowe i częściowo za wyżywienie. To kwota 250 zł na miesiąc. W dużym mieście koszt takiego pobytu w żłobku to nawet 1000 zł. A seniorzy mają zajęcia, terapię różnego rodzaju, posiłki, masaże, wyjazdy i nie płacą nic! – cieszy się wójt Przemętu, kiedy siedzimy i rozmawiamy z dyrektorką żłobka.
– Jesteśmy tu od 7.00 do 16.00. Rodzice pracujący w urzędach są w stanie odebrać maluchy. A rodzice pracujący na trzy zmiany korzystają z pomocy członków rodzin. Najmłodszy nasz beneficjent ma trzynaście miesięcy. A przyjmujemy do żłobka dzieci już od dwudziestego tygodnia – opowiada rozpromieniona Aneta Seidel.
– Ten żłobek to novum z jeszcze jednego powodu. Mieszkamy na wsi. Na terenach wiejskich jeszcze jakiś czas temu rzadkością było oddawanie kilkulatka do przedszkola. Dziecko pozostające i uczące się w żłobku to zupełna rewolucja. Zwykle zostawało z matką albo babcią – cieszy się z innowacyjności Janusz Frąckowiak.
Przyjęli osiem opiekunek. Przypadek sprawił, że to wyłącznie kobiety. Wójt mówi, że nie mieliby żadnych oporów, żeby i tu wprowadzić parytet i zatrudniać też mężczyzn. Ale tych z odpowiednimi kwalifikacjami było najwyraźniej mniej.
Minisedes i kreskówka
Aneta Seidel prowadzi do pierwszej z sal. Po drodze mijamy futurystyczny wózek.
– Zadzwoniła ostatnio do mnie koleżanka z Poznania, która odwiedzała okolicę. Mówi: „Ale wy macie tam jakiś urodzaj sześcioraczków!”. A to nasze dzieciaczki w takim wózku na sześcioro maluchów wyjeżdżają na spacery – opowiada dumna dyrektorka.
W sali zabaw jasno, przestronnie, przy ścianach urocze białe meble wymalowane w sceny z kreskówek. Ze smakiem, żadnej tandety. Na kolorowym, świetnie skomponowanym z wyposażeniem dywanie cztery opiekunki i baraszkująca gromadka. Któreś właśnie grymasi, inne – przytula się do poduszki, jeszcze inne uparcie ćwiczy z opiekunką sprawność.
– Meble wszystkie z atestem, innych by tu nie mogło być. Tu łazienka, proszę zrobić zdjęcie, bo te mikroskopijne toalety to unikat – żartuje Aneta Seidel i dodaje, że z takiej minitoalety korzystają już nawet roczne dzieci.
Za salą kuchnie – po jednej dla pracowników i dzieci. W tej drugiej właśnie wrą przygotowania do obiadu. Na stalowym wózku lądują minitalerzyki z zupą i drugim daniem. Bo maluchy w Błotnicy, nawet te, które ledwo stanęły na nogach, jedzą sztućcami.
Jest jeszcze jedna sala zabaw, a na końcu korytarza – pokój sypialny. Ze szklaną ścianą i widokiem na wielki taras. Na nim, jak tylko zrobi się ciepło, wygrzewać się będą i relaksować maluchy razem z seniorami. Bo ci rezydują dosłownie za ścianą. I kiedy zwiedzamy przed południem żłobek, właśnie się schodzą.
Trzecia młodość z oranżadą
– No dzień dobry! Jak to? Bez swetrów i kurtek po dworze?! – wita dwie panie wójt i oznajmia, że dzisiejszą atrakcją jest akurat wizyta redaktorki z ogólnopolskiej gazety. Jeszcze tylko szybko prowadzi do pomieszczenia, o którym mówi „sala wiejska”. A ja widzę duży konferencyjny pokój. Z ekranem, rzutnikiem, nowoczesnymi krzesłami i klimatyzacją. Aż chce się obradować. Wójt prowadzi do sal. W jednej – wielka tablica interaktywna.
– Dotykowa. Działa jak komputer. Jest tu też wi-fi, więc można ściągnąć coś z YouTube’a. A to ozdoby z butelek, które seniorzy niedawno robili na zajęciach. Jest kanapa, można odpocząć, położyć się. Tu sala do spotkań, na przykład z psychologiem – opowiada Janusz Frąckowiak, którego, kiedy widzi się jego energię, nie sposób już nazywać tylko wójtem, ale aktywistą.
Wchodzimy do sali, w której przy stolikach siedzą już rozbawieni seniorzy. Nagle wstają i rzucają się do wójta.
– Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam! Proszę, tu jeszcze w prezencie jajko z niespodzianką. Bo to przecież Dzień Mężczyzny! – krzyczą panie.
Siadamy na krótką rozmowę. Chcę usłyszeć, co robią, dlaczego tu przychodzą. Do odpowiedzi wyrywa się Stanisława, która niedawno skończyła 90 lat.
– Przychodzimy już o ósmej, niektórzy po śniadaniu, inni na śniadanie. Wchodzimy, a panie nas pytają: „A może pani kawkę? A może herbatkę?”. Potem tableteczki, bo każdy coś bierze – opowiada Stanisława i przypomina, że za 50-letnie przewodniczenie kołu gospodyń w Błotnicy dostała nawet Złoty Krzyż Zasługi.
Lek na samotność
Pytam, co by robili, gdyby nie przychodzili. Mówią, że zostałoby siedzenie i patrzenie w okno. A Bolesław dodaje, że najgorsza jest tęsknota. I samotność. Któraś z pań mówi, że na początku krępowała się przychodzić. Ale rodzina powiedziała jej, że trzeba do ludzi. Teraz nie wyobraża sobie dnia bez zajęć, plotek i popijania kawki.
– Człowiek się zupełnie inaczej czuje, kiedy przyjdzie. Ma z kim porozmawiać. Ja sam jestem – dodaje Jerzy i popija oranżadę.
Przedstawiają siebie nawzajem, wśród śmiechu ujawniają talenty innych. Obok mnie siedzi Teresa, koleżanki zdradzają, że gra na akordeonie. Ktoś skacze do sąsiedniej sali po starą harmonię. Chwila i pokój wypełniają dźwięki piosenki: „Za nami wiosna życia, minęło wiele lat, a jeszcze wciąż przed nami złotej jesieni czas...”.
– Zdążyliśmy już zrobić ozdoby wielkanocne, w tym zajączki z plastikowych butelek. Mamy tu gipsownię, panowie się tym zajmują. Będziemy dziś robić drzewka – w puszkę po kukurydzy będziemy wpinać kule. Kiedy już zbierzemy trochę tych dekoracji, urządzimy wystawę – opowiada Katarzyna Łukaszenko, jedna z terapeutek. I dodaje, że przez te dwa tygodnie funkcjonowania domu seniora zdążyły się już zawiązać przyjaźnie, a niewykluczone, że i męsko-damskie sympatie.
Prowadzi jeszcze do sali ze sprzętem do ćwiczeń. Panie siadają w pozycji półleżącej na rowerkach, któraś wsiada na orbitrek. Z części sprzętów korzystają tylko pod okiem trenera. Śmieją się, komentują, docinają, żartują. Są dowodem na to, że życie nie ma wieku. Że potrafi być równie intensywne w raczkującym berbeciu i człowieku, któremu biegnie dziewiąty „krzyżyk”. Kiedy się patrzy na jednych i na drugich, nie sposób oprzeć się refleksji, że ten kraj potrzebuje żłobków. I potrzebuje domów pogodnej starości. A najlepiej takich, jak ten w Błotnicy. Wszyscy tam już nie mogą się doczekać, kiedy promienie słońca wywabią na taras i połączą w zabawie najmłodszych i najstarszych.
Karolina Kasperek