Dzwonek Pierwszy miesiąc prenumeraty za 50% ceny Sprawdź

r e k l a m a

Partner serwisu

JÓZEF IGNACY KRASZEWSKI Sprawa kryminalna (odc. 26.)

Data publikacji 25.03.2020r.

Dwudziesty szósty odcinek powieści sensacyjnej Józefa Ignacego Kraszewskiego „Sprawa kryminalna”.

Prorocze było zakończenie owej wieczornej rozmowy przez panią Benignę. Górnicki bowiem, w istocie nie mogąc tu zasięgnąć innego języka (oprócz że Żymiński był z Mazowsza) – jak był człowiekiem upartym i zaciętym w zemście, postanowił jechać na Mazury, dotrzeć do gruntu i przywieźć dokładną wiadomość o „cyganie i przybłędzie”. Nie nazywał on go inaczej, a z góry był pewny, że zdobędzie dostateczny materyał do „wyświecenia” tego człowieka i zamknięcia mu wszystkich domów.

r e k l a m a

– Ja tego tak jestem pewny – powtarzał, wybierając się już w drogę – jakbym słyszał i widział, że to łotr spod ciemnej gwiazdy. Dość na niego spojrzeć, dość pokombinować, jak tu przybył, że nikt nie wie skąd... Kto go rodzi? Gdzie ojcowizna? Jakie koligacye? Awanturnik i po wszystkiemu...

Utwierdził się jeszcze w tym zdaniu pan Górnicki, gdy na wyjezdnem, pragnąc przynajmniej wiedzieć, z których stron Mazowsza pochodził Żymiński, począł zapuszczać sondy przez swych zauszników u dworskich w Rakowie.

r e k l a m a

Mazury rozległe, Warszawa jak las, szukać tak wiatru w polu, nie wiedząc, gdzie się oprzeć, było bardzo ciężko.

Zdawało się Górnickiemu, że ze sług który wygada się z czymś, i nasadził na nich dawnych swoich dworaków. Tymczasem okazało się, że jedyny służący Żymińskiego, który z nim przybył, wzięty był niedawno w Warszawie, pana swojego nie znał wcale i głucho tylko słyszał, że miał jakiegoś brata w Warszawie, a dziedziczną część niedaleko od miasta.

Zobacz także

Innych oficyalistów dobrał sobie nowy dzierżawca w miejscu.

Nie podobało się to panu Symforyanowi.

– Uczciwy człowiek by się tak nie osłaniał i nie obwarowywał! – wołał ciągle. – Oszust jest jakiś: samozwaniec, przechrzta i po wszystkiem?

Dokądże było jechać? Co robić?

Nic nie wiedział sam pan Górnicki, postanowił jednak wyruszyć na tę wyprawę i nie wracać, aż się czegoś nie dowie. Pożyczył na to pieniędzy, byłby ostatni surdut sprzedał, a nie ustąpił – tak był pewny, że znajdzie sposób pomsty na nieprzyjacielu. 

– Zje kaduka*, jeśli mi się wyśliźnie! – wołał. – Żeby był z piekła rodem, to i stamtąd mu metryki jego dobędę. Kiedy wojna, to wojna! Pokażę ja mu, jak w Sandomierskiem kochają się i nienawidzą.

Już na wyjezdnem był, gdy ktoś z sąsiadów, przyjaciół serdecznych nadciągnął. Wiedziano wprawdzie, że się odgrażał jechać, ale temu nie bardzo dawano wiarę. Sąsiad, szlachcic hulaka jak i Górnicki, zdziwił się niepomału, widząc, że bryczkę ładują.

– A to mi się podoba! – rozśmiał się. – Dokąd? Sam nie wiesz? Po co? Nie masz cierpliwości? Pieniędzy trochę stracisz, które by ci się w domu przydały, i wrócisz z nosem na kwintę.

– Zobaczycie! Nie znasz mnie chyba, panie bracie!

– A co ci z tego przyjdzie?

– Zemsta! 

– A jak człowiek czysty?

– To nie może być.

– Wieszże ty co – odezwał się w końcu sąsiad – żal mi cię, przynajmniej ci się jakąś wskazówką przysłużę. Rzecz taka. U nas nazwiska niewiele znaczą, bo je od wsi brano, jednę nazwę noszą często familie zupełnie różne – ale choćby kto do rodziny nie należał, o nazwisku zawsze wiele słyszał. Ja jednego Żymińskiego znam w Warszawie, bo to się tam hulało, póki było za co! Hej! Hej! Miał dom przy Senatorskiej ulicy. Może byś ty się od tamtego o tym co dowiedział?

Górnicki aż się go ściskać rzucił.

– Niech ci Bóg płaci! Oto już światełko, a mnie wiele nie potrzeba – niteczki tylko... pójdę za nią dalej.

Z tym tedy wybrał się pan Symforyan wprost do Warszawy.

Jesień była dosyć późna, drogi okropne, lecz gdy kogo zemsta piecze, to tak jak miłość, nie ma złej drogi – zemście na wrogi. Było to także ze starych czasów pono przysłowie.

Górnicki gdy się za co wziął, to zębami i rękami, jak mawiał, choćby tam zęby miał zostawić. Leciał do Warszawy, jakby go piekło, o mało koni nie pochwacił*, bo jesienne były wiatry i drogi szkaradne. Dobił się tam przemokły, zmęczony, z kołami połatanemi w drodze, stanął gdzieś na Bednarskiej ulicy, a nazajutrz już o Żymińskiego po świecie pytał.

Nietrudno mu się było o niego dowiedzieć, bo go ludzie dobrze znali. Mieszkał we własnym domu przy Senatorskiej, tylko że nigdy tam nie siedział. Wychodził zwykle po ósmej, a wracał różnie – czasem i po pierwszej w nocy. Pierwszego dnia więc Górnicki próżno razy trzy dzwonił do drzwi i musiał cierpliwym być do drugiego rana. W kamienicy stróż go objaśnił, iż pana inaczej jak o ósmej rano nigdy na pewno znaleźć nie może.

Niecierpliwy Górnicki dzień spędził jak mógł, a następnie pół do ósmej już był pode drzwiami. Żymiński, który w nocy powrócił, bodaj gdy się już na dzień brało, spał jeszcze. Do pokoju nie wpuszczono, musiał wartę odbywać w korytarzu. Klął też, co wlazło, bo na wsi nie był do tego przywykły.

(cdn.)

r e k l a m a

r e k l a m a

Zobacz także

r e k l a m a