r e k l a m a
– Mamy nową świetlicę, z której korzystamy od raptem dwóch miesięcy. Zorganizowałam najpierw kino kobiet i oglądałyśmy razem „Sztukę kochania”. Przyszło około dwudziestu pań, chyba trzy pokolenia. Najstarsza miała 76 lat. Po filmie było przyjęcie. Każda przyniosła sałatkę, przystawkę. Rozmawiałyśmy, było karaoke, prawdę mówiąc, nawet zatańczyłyśmy, choć to Wielki Post. Zabawa trwała do drugiej w nocy. Nawet najstarsze mieszkanki nie chciały wracać do domu! – opowiada Katarzyna.
r e k l a m a
Pląsy, gitary, wino
Zobacz także
– Na pierwszy ogień poszedł hektar łąki przed remizą. Zaczęliśmy go oczyszczać, aby w przyszłości powstał teren rekreacyjny. Chwilę później odbyła się pierwsza edycja rajdu rowerowo-pieszego. Mamy wokół dużo lasów, a w nich szlaków. Była gra terenowa dla rodzin. Za drugą edycję rajdu, w 2019 roku, dostaliśmy nawet nagrodę za najlepszy start w Odnowie Wsi – chwali się Katarzyna.
Ledwo wrócili z pierwszego rajdu, już zasiadali przy ognisku w noc świętojańską. Do śpiewu przygrywało im na gitarach trzech mieszkańców wsi. Każdy coś przyniósł na przekąskę. Potem były dożynki, a przed świętami – warsztaty piernikowe.
– W 2018 roku zrobiliśmy jeszcze zabawę „Niech żyje wolność” w starej świetlicy – obecnie sali prywatnej. Z okazji rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. I zaczęliśmy brać udział w jarmarkach bożonarodzeniowych. Objeżdżamy je z naszą twórczością. Mamy panią od ceramiki, pana od drewnianych ozdób, ja robię kosmetyki i mydła, a koleżanka – boskie krokiety. I sprzedajemy grzańca własnej produkcji. Tak zarabiamy na drobne inwestycje – wylicza Katarzyna.
Dom przy słupie?
W zeszłym roku zrobili coś niezwykłego. Za marszałkowskie 5 tys. zł kupili namiot. Ale nie taki pierwszy lepszy.
– Sama go zaprojektowałam. Nie przypomina namiotu, tylko dom przysłupowy. To budynek charakterystyczny dla naszej górnołużyckiej architektury. To były domy, które stały na słupach albo inaczej – drewnianych krużgankach. Miało to swoje przeznaczenie. W takich domach zwykle znajdowały się warsztaty tkackie. Ta konstrukcja sprawiała, że na pierwsze piętro i kolejne nie przenosiły się drgania z maszyn. Mamy we wsi kilka takich domów, ale dziś konstrukcja przysłonięta jest zwykle styropianem. Szkoda, bo ten przysłup to nasze wyjątkowe dziedzictwo. Ale namiot, łatwy do rozłożenia, jeździ z nami na festyny. Promuje Świecie i bardzo nas wyróżnia, zwłaszcza swoim nietypowym oknem, z którego rozpościera się widok z XIX- -wiecznej pocztówki z widokiem Świecia – cieszy się Katarzyna.
Ten widok rozczulił ją na tyle, że wpadła na pomysł, by zrobić coś ze starymi zdjęciami Świecia. Chcą zorganizować spacer historyczny po wsi, a w miejscach, które kryją najciekawsze historie, postawić tablice informacyjne.
– Świecie było uzdrowiskiem, osiemdziesiąt procent domów to były pensjonaty. Przed wojną były tu browar, młyn, stacja paliw, rzeźnik, piekarnia. Znajomy jest pasjonatem historii – zna każdy dom i jego historię. Tablice chcemy zaprojektować jako okna, przez które będzie widać miejsce tak, jak wyglądało przed wojną – snuje plany Kasia i mówi, że pomysłów ma na najbliższe 50 lat.
W ramach projektu z namiotem i spacerem zorganizowali jeszcze warsztaty architektoniczne dla mieszkańców. Usiedli z architektem krajobrazu, wyszli w teren, zrobili burzę mózgów. Każdy rysował swoją wizję tego, jak miałby wyglądać ich przedremizowy hektar.
W zabytkowej małej remizie chcą zrobić małe muzeum Świecia. Ponoć najmłodsi we wsi dopytują często, co było tu, co było tam. Gdyby ktoś zapytał Kasię o dom, w którym mieszka, mogłaby odpowiedzieć tak, że aż ciarki przechodzą po plecach – w jej domu mieścił się przez kilka lat posterunek policji SS podczas drugiej wojny światowej. W piwnicach podobno były cele. Dziś po nich zostały niewiarygodnie grube ściany.
Jak dogonił ją las
Kasia mówi, że we wsi mają ją za „lokomotywę”. I że działa od dziecka, czyli niemal całe swoje trzydziestoletnie życie. Nie sposób zrozumieć tego, co się dzieje w Świeciu dzisiaj, nie poznając jej prywatnego życiorysu.
– Tata był leśnikiem, brat poszedł na leśnictwo, mama prowadzi firmę leśną. A ja chciałam się wyłamać z tej leśnej historii i poszłam na informatykę do Jeleniej Góry. Skończyłam ją z tytułem inżyniera. Zrobiłam podyplomowo jeszcze fotografię. A potem, przez przypadek, trafiłam do... nadleśnictwa – opowiada przewrotne koleje losu.
W nadleśnictwie akurat poszukiwali kogoś z wykształceniem informatycznym. Kasia poszła na staż. Pomyślała, że warto byłoby założyć nadleśnictwu profil na Facebooku.
– Przełożeni dostrzegli, że fajnie piszę o lesie. A u mnie w domu przecież o niczym innym się nie rozmawiało. Rzucili mnie do edukacji leśnej. Broniłam się, mówiłam, że nie mam cierpliwości do dzieci. Zrobiłam pierwsze zajęcia i dziś mija osiem lat, odkąd jestem edukatorem leśnym. Kocham tę pracę i nie wyobrażam sobie innej – mówi Katarzyna.
Dzieciaki uwielbiają zajęcia z nią. Ma grupy z całej Polski, niektóre po kilka razy wracają. Ale Kasia ma też słuchaczy z zagranicy – z Grecji, z Francji. Okoliczne szkoły podstawowe w ramach programu Erasmus+ realizują wymianę zagraniczną.
W czepku urodzona
Dziś jest m.in. graficzką komputerową. Z takim fachem przydawała się kolejnym sołtysom i radom sołeckim do projektowania plakatów i ulotek. Prowadzi szkolenia z obsługi komputerów dla osób starszych. Uczy prowadzenia profilu na Facebooku. Pod koniec zeszłego roku zarejestrowała we wsi koło gospodyń. Państwową dotację natychmiast przeznaczyła na wyposażenie kuchni w nowej świetlicy. Założyła jeszcze na portalu Zrzutka.pl zbiórkę pieniędzy, na której zebrano 2 tys. zł. Kupiły lodówkę, zmywarkę, kuchenkę i rzutnik. W ostatnie ferie dzieci miały dzięki niemu namiastkę kina. A firma REBEL przy pomocy stowarzyszenia z sąsiedniej wsi przekazała cały karton gier planszowych.
W świetlicy, od kiedy w styczniu odebrali klucze, tętni życie. W poniedziałki – zumba. We wtorki i czwartki – pilates. W środy i piątki – ćwiczenia dla pań po pięćdziesiątce.
– Teraz zawiesiliśmy wszystkie zajęcia, choć grupa nie przekraczałaby 50 osób. Paniom trudno bez zajęć, ale każdy czuje jakąś odpowiedzialność za innych – daje dobry przykład Katarzyna.
Mówi, że jest w czepku urodzona. Podobno kiedy przyszła na świat, mamie zakwitł kwiat, który nie kwitł nigdy wcześniej.
– Co sobie założę, to realizuję. I nigdy nie odpuszczam – opowiada.
Ma oryginalny sposób na mobilizowanie do pracy.
– Takich aktywnych jest nas około dwudziestu. Mam ostatnio taką metodę na mobilizowanie. Mamy, jak każda wioska, pod sklepem „lożę szyderców”. Kiedy z niego wychodzę, mówię: „Robimy właśnie to i to, mamy akurat czyn społeczny. Można przyjść, pomóc”. „Aaa, to nie, nie, to róbcie”, słyszę. Wtedy kończy się dyskusja. O tym, że coś jest nie tak albo że sołtys powinien to czy tamto. Ale zawsze kogoś uda się namówić – opowiada Katarzyna Męcina.
Z epidemią radzą sobie wzorcowo.
– Mamy pomoc sąsiedzką. Dodałam informację na Facebooku, żeby zamiast iść do marketu, zapytać sąsiadów, czy mają coś na wymianę. Ten ma ziemniaki, tamten buraki. Sąsiad ma kury, sąsiadka – świnie. Nie damy się, tak mi podpowiada intuicja – kwituje Katarzyna.
Karolina Kasperek