Mariusz Kosmalski prowadzi gospodarstwo w Królikowie na terenie powiatu nakielskiego w województwie kujawsko-pomorskim. Utrzymuje 60 sztuk bydła opasowego. Z niepokojem śledzi ceny skupu bydła mięsnego i informacje, że zamknięte w Europie granice utrudniają eksport.
– O tyle jestem jeszcze w dobrej sytuacji, że nie muszę teraz sprzedawać zwierząt. Będą gotowe we wrześniu. Trudnoz przewidzieć, jaka będzie wtedy sytuacja. Spadek cen był spory, nawet do 1 zł za kilogram żywca wołowego. Zdrożały też nawozy. Średnio za tonę trzeba zapłacić nawet 50 zł więcej niż w zeszłym roku – mówi Kosmalski.
Jak relacjonuje gospodarz, w hurtowniach i firmach, które zajmują się dostarczaniem środków do produkcji, nie ma problemu z dostępnością towarów.
– Sprzedaż odbywa się jednak zdalnie. Zamówienia są składane przez telefon. Przedstawiciele przywożą towar do gospodarstwa i zostawiają go pod bramą. Nie trzeba nawet dokumentów podpisywać. To bardzo ułatwia wymianę handlową. Żałuję jedynie, że kilka tygodni temu, jeszcze przed wybuchem epidemii, zrobiłem spore zapasy oleju napędowego. Gdybym miał pusty zbiornik i zamówiłbym paliwo dziś, sporo bym zaoszczędził. Zgodnie z obowiązującymi przepisami żaden sprzedawca nie dostarczy hurtowych ilości, jeśli nie będzie w gospodarstwie atestowanego zbiornika – relacjonuje Mariusz Kosmalski.
Ograniczony dostęp
do instytucji
Andrzej Madej gospodaruje
w Starej Wsi Trzeciej w powiecie
lubelskim. Narzeka również na
drożejące nawozy.
– Te, które w ostatnich dniach kupiłem, były droższe o 40 zł za tonę w stosunku do wcześniejszych ustaleń. Usłyszałem od sprzedawcy, że „wszyscy podnoszą ceny, bo brakuje nawozów, więc i my musimy je podnieść”. Współpracuję z tym sprzedawcą od dawna, więc nie sądzę, żeby wykorzystywał sytuację – mówi pan Andrzej.
Rolnik zgłasza także kłopoty z funkcjonowaniem urzędów.
– Wcześniej szło się do gminy z marszu. Teraz trzeba dzwonić, umawiać się. Mam obawy, że uzyskanie jakiejkolwiek decyzji w urzędzie gminy będzie teraz trwało dłużej – tłumaczy rolnik.
Znajoma rolnika prowadzi sprzedaż bezpośrednią. Boi się jeździć na targ, żeby się nie zarazić.
Z kolei Janusz Pelak ze wsi Wilkołaz w powiecie kraśnickim na Lubelszczyźnie mówi, że w punkcie, z którym współpracuje, przyhamował skup bydła rzeźnego, a gdy ruszył, to już z 10–12% niższa ceną. Problemy w skupie pojawiły się, jeszcze zanim sytuacja epidemiologiczna w Polsce zaczęła się pogarszać.
– Jestem z tą firmą umówiony na odbiór zwierząt, ale czy przyjadą? Ile zapłacą – zobaczymy – zastanawia się pan Janusz.
W nawozy zaopatrzył się jeszcze zimą, więc zmian ich cen nie odczuł. Nie ma też żadnych informacji od odbiorcy o ewentualnych zmianach warunków odbioru bądź cen mleka, którego jest producentem.
– Na ten moment największy w mojej ocenie problem to ograniczenie dostępności wszelkich instytucji. W niektórych przypadkach rozwiązaniem jest Internet. W ten sposób mogę złożyć wniosek o dopłaty obszarowe, ale nie mam w domu skanera, żeby dołączyć do wniosku umowę dotyczącą buraków cukrowych w formie elektronicznej – relacjonuje Janusz Pelak.
W oczekiwaniu na środki
ochrony
Dariusz Ciochanowski prowadzi
gospodarstwo rolne w Goniądzu
w powiecie monieckim na Podlasiu.
Łącznie z dzierżawami użytkuje
ponad 300 ha. Tradycją wielopokoleniową
gospodarstwa była
hodowla trzody chlewnej, jednak
obecnie prowadzona jest w nim
tylko produkcja roślinna. Na około
90 ha wysiewana jest pszenica,
na 50 ha jęczmień,
około 15 ha zajmuje
groch, 110 ha rzepak,
reszta obsiewana
jest kukurydzą.
– Mamy chlewnie z wyposażeniem, jednak od 2017 roku przez ASF wszystkie stoją puste. Chcielibyśmy powrócić do produkcji trzody chlewnej, ale z jednej strony warchlaki importowane są drogie, a z drugiej – nie wiemy, czy w związku z rozwijającą się pandemią okoliczne ubojnie i masarnie będą pracowały – mówi Dariusz Ciochanowski.
Rolnik zamawiał nawozy fosforowo- -potasowe dosyć wcześnie i ma je już zmagazynowane. Dostarczono mu też azot w postaci RSM.
– Gorzej jest ze środkami ochrony roślin. Zamówiłem je, ale jeszcze nie dotarły. Za kilka dni muszę zastosować je w rzepaku, zaraz potrzebne będzie też skracanie roślin. W kolejce czeka także przedwschodowe odchwaszczanie grochu – relacjonuje gospodarz.
Rolnik podkreśla, że największe trudności ma ze sprzedażą płodów rolnych.
– Mam do sprzedaży 200 ton ziarna pszenicy. Dzwoniłem do firmy, z którą zawsze współpracowałem, powiedzieli mi, żeby zadzwonić za 2 tygodnie bo na razie nie kupują ziarna. Będę dzwonił do Elewarru w Bielsku Podlaskim, ale prawdopodobnie też ma magazyny zapełnione zbożami i rzepakami z importu. Jestem zbulwersowany tą sytuacją, dlaczego my, rolnicy z Podlasia, mamy w firmie Elewarr najniższe ceny i ogranicza nam się sprzedaż? – pyta plantator.
Rolnik chciał także sprzedać swoje zboże za pośrednictwem Platformy Żywnościowej.
– Żona próbowała zalogować się na Platformie Żywnościowej, żeby wprowadzić na nią naszą pszenicę, ale jej się to nie udało. Na infolinii podpowiedziano nam, że musimy skontaktować się z autoryzowanym magazynem – tłumaczy Dariusz Ciochanowski.
Problemem jest też sprzedaż jęczmienia. Rolnik ma go 300 ton. Hodowla trzody chlewnej na Podlasiu została zniszczona i nie ma popytu na to zboże. Firmy paszowe oferują bardzo niską cenę. Gospodarz zastanawia się, czy jest to także spowodowane importem ziarna z Rosji czy z Ukrainy.
Koledzy Ciochanowskiego utrzymujący bydło opasowe skarżą się, że mają problem ze sprzedażą buhajów opasowych. Nie dość, że są tanie, to jeszcze nikt nie chce ich kupować. Popyt jest jedynie na jałówki i krowy.
Przezorność
popłaca
Łukasz Głowacki
prowadzi gospodarstwo
w Miąskowie
w powiecie średzkim
w Wielkopolsce.
Łącznie z dzierżawami
użytkuje
około 100 ha.
– Zasialiśmy już zboża, przygotowujemy się teraz do sadzenia ziemniaków, z którym ruszymy, jak tylko się ociepli. Zaopatrzyliśmy się w nawozy i materiał siewny, w tym w sadzeniaki, dużo wcześniej, nie musieliśmy się więc stresować ani tym, że nie dojadą na czas, ani że zdrożeją. Dostawca, z którym współpracujemy, przy zakupie środków do produkcji mówił, iż pojawiają się już sporadyczne problemy z terminową realizacją dostaw, mają też ograniczenia w udzielaniu upustów cenowych. Radził, by nie zwlekać i już teraz zamawiać środki ochrony do późniejszego stosowania – relacjonuje gospodarz.
Głowacki sprzedaje bydło i trzodę chlewną do pobliskiej ubojni (ma ją zaledwie po drugiej stronie ulicy), z którą współpracuje już od długiego czasu, dlatego nie ma kłopotów z odbiorem zwierząt. Ceni sobie tę współpracę.
– Koledzy, hodowcy bydła mięsnego, którzy nie mają stałych odbiorców, narzekają na cenę i problemy ze sprzedażą. Za kilogram żywca wołowego otrzymują około 1 zł mniej. Znajomemu za byka o wadze 800–850 kg oferowano 6,5 zł/kg, a za jałówki – 5,5 zł/kg. Był zmuszony sprzedać byki, ponieważ z powodu suszy kończą mu się pasze, ale jałówki jeszcze zatrzymał. Z rozmów z rolnikami wiem, że w takiej podbramkowej sytuacji jest wielu wielkopolskich hodowców – mówi pan Łukasz.
Krzysztof Janisławski,
Józef Nuckowski,
Tomasz Ślęzak,
Magdalena Szymańska