Do Jajkowa zdążyliśmy pojechać jeszcze przed pandemią i zakazami wychodzenia z domu. Było warto, bo kiedy weszłam do siedziby stowarzyszenia „Po drodze” i wioski tematycznej w gospodarstwie Iwony Wiśniewskiej, na długim drewnianym stole czekała już parująca zupa jajeczna.
– Będziemy jeszcze powiększać budynek, bo autokar dzieci nam się tu nie mieści. A sporo ich przyjeżdża na warsztaty. Teraz będzie ich trochę, bo okres przedświąteczny – mówiła jeszcze miesiąc temu, zapraszając do wnętrza, Iwona Wiśniewska, prezeska miejscowego stowarzyszenia.
Nie było warsztatów. Panie ze stowarzyszenia nie pojechały też na targi do Torunia. „Wioska Początku Życia”, bo tak nazwali swoją wioskę tematyczną, zamarła, schowała się po domach, w których teraz częściej niż po wydmuszkę i rylec panie sięgają po fizelinę i gumę. Ale wioska żyje w ich sercach, a my możemy wam o niej opowiedzieć.
Rycerz Jajko i wycieczki
O początkach wiedzą niewiele.
Pierwsze wzmianki
o wiosce datowane są na
koniec XIV wieku. Ale niewiele
o nich da się powiedzieć.
– W XIX wieku nie było tu żadnych hodowli kur ani gęsi. Był majątek, nastawiony raczej na konie. Ale stworzyliśmy legendę o wsi. O rycerzu Jajko, który bardzo lubił jajka, a że tu dużo lasów, to i ptaków, więc sporo jaj. I na terenie gminy mamy głazy w kształcie jaj – opowiada Iwona.
Słychać brzęk łyżek uderzających w talerze. W nich gęsta zupa krem w biszkoptowym kolorze. W niej – dwie połówki jajka. Świetna.
Wszystko zaczęło się sześć lat temu od nieżyjącej już Iwony Kowalskiej, dyrektor miejscowej szkoły. Od lat chodziło jej po głowie stworzenie wioski tematycznej i powołanie stowarzyszenia. Nie chciała, żeby Jajkowo kojarzone było wyłącznie ze wsią popegeerowską i „jakimś punkcikiem” w gminie Brzozie. Organizowała festyny pod hasłem „Zostań przyjacielem naszej szkoły”. W 2014 roku namówiła mieszkańców i członków rady rodziców na spotkanie z Krzysztofem Margolem z Nidzickiej Fundacji Rozwoju „Nida” zakładającym wioski tematyczne w Polsce.
– Wybraliśmy się do Torunia na rodzaj wyjazdu integracyjnego dla aktywnych. Zebraliśmy cały autokar chętnych. Pojechaliśmy na wycieczki studyjne, między innymi do wioski miodowej. Była super, mały budyneczek, jak nasz. A panom spodobał się tam grzaniec. Byliśmy też w wioskach chlebowej, grzybowej, ptasiej i górniczej. Zagłębie tych wiosek to Bory Tucholskie. W styczniu była wycieczka, a w kwietniu otwieraliśmy podczas festynu w szkole własną wioskę, której pierwsza nazwa brzmiała „Ale jaja w Jajkowie” – opowiadają Iwona Wiśniewska i Halina Borkowska, emerytowana nauczycielka i członkini stowarzyszenia i wioski tematycznej.
W piątek – chlup do wody!
Pierwszy festyn przedwielkanocny
był absolutnym
sukcesem. Ludzie
kupowali pisanki, palmy,
które już od stycznia powstawały
podczas spotkań
w miejscowej szkole.
Ta jednak zaczęła egzekwować
regulamin i aktywność
trzeba było przenieść
gdzie indziej. Wtedy
Iwona postanowiła przerobić
garaż. Na jego przebudowę
stowarzyszenie
wyłożyło z własnej kieszeni,
a potem na wystrój
szły pieniądze ze sprzedaży
twórczości. Część mebli
zrobił mąż Iwony, resztę,
jak stary kredens, okna
czy płytki, dostali od ludzi.
I w 2015 roku na robieniu
pisanek spotykali
się już w domku urządzonym
w stylu skandynawsko-
prowansalskim.
– Zaczęliśmy od dekupażu na styropianie. Ale jakoś to mi się wydało sztuczne. Bo jak ze styropianem przekazać dzieciakom tradycję i opowiadać, że pisanki malowano od X wieku?! Tak nie dawało się dotknąć tej rzeczywistości. Zaczęłam kupować kurze, a potem gęsie wydmuszki. I zdobimy je teraz najstarszą metodą, czyli batikiem – malujemy patykami – opowiada Iwona.
Kiedy na warsztaty przyjeżdżają dzieci, dostają wydmuszkę pomalowaną na biało, którą pokrywają różnokolorowym woskiem. Potem jajo zanurzają w barwnikach, a po zafarbowaniu zdejmują wosk, spod którego wyłania się biały wzór.
– Podczas warsztatów opowiadamy o całym Wielkim Tygodniu, o tym, jakie prace wykonywano wtedy w domach, robimy przedstawienie o tradycjach – w sztuce każdy dzień Wielkiego Tygodnia ma swoją scenkę – opowiadają panie.
Dzieci dowiadują się więc, że w poniedziałek sprzątano i bielono izby. We wtorek piekło się chleb. W środę malowano jajka, a w Wielki Czwartek panowała w domu cisza. Wszystko to wyczytali w dokumentach i historycznych opracowaniach. Dowiedzieli się też, że barwienie jaj narodziło się w prawosławiu.
– I jeszcze pokazujemy dzieciom palmy. Prawdziwe, z trawy, bazi na wierzbowych gałązkach i jałowca, z którego robiono koronę palmy. Palmą smagano się już w Niedzielę Palmową. Głównie z myślą o zdrowym gardle. Palma miała chronić też przed piorunami, ale brał ją także pastuch na pole, żeby się krowy nie rozchodziły. W Niedzielę Palmową obchodziło się chałupę, żeby odgonić złe moce. A w Wielki Piątek? Dziewczyny, faceci na golasa do wody! Żeby piątkowa święcona woda oczyściła. Mamy tu kamienną butlę. Babcie nabierały w nią wody, żeby stała przez cały rok. Jak jaki zwierzak albo człowiek zachorował, to się go oblewało wodą „piątkową” – snują opowieść panie.
Świniak w koszyczku?
Wynika z niej, że i święcenie
pokarmów nie wyglądało
jak dzisiaj. Żadnych
małych koszyczków. Spotykano
się przy figurze, do
której wiozło się całe stosy
żywności.
– Gosposie jedna przez drugą się przechwalały, czego one tam nie mają do święcenia! Potrafiły zabrać ze sobą pół świniaka do pokropienia! Wielkie kosze niosło się we trzech, a nawet czterech. A jak już było poświęcone, gospodynie odwracały się i nie oglądały za siebie. Byle prędzej być w domu, żeby przekroczyć jego próg i żeby szczęście szybciej w nim zagościło – opowiadają.
Iwona twierdzi, że najładniejsze pisanki robią Ślązaczki. Od nich, przez Inernet, uczyła się kunsztu. Sama barwi jaja farbą akrylową. A żeby wosk na jajkach nie roztapiał się w cieplejszych miesiącach, na końcu lakieruje skorupkę. Iwona od razu wyjaśnia, że każdy kolor coś znaczył.
– Zielone jajko symbolizowało chłopca w wieku szkolnym. Dziewczyny dawały takie swoim wybrankom. Czarne na Śląsku to bogactwo. Taką pisankę wręczano lekarzom, wójtom, osobom, które cieszyły się szacunkiem. Fioletowa była dla starego kawalera, a żółta była pisanką niechcianą, bo była surowa w środku. „Odwdzięczano” się nią chłopakowi, który wyrządził dziewczynie krzywdę. Dziewczyny cieszyły się, kiedy zdążyła się rozbić i poplamić ubranie. Niebieska – dla chłopaka, który skacze z kwiatka na kwiatek. A czerwona to miłość, kojarzono ją z krwią Chrystusa – mówi Iwona.
Żeby przyjechać z klasą na warsztaty do Jajkowa, wystarczy zadzwonić do pań kilka dni wcześniej. Sporo z nich jest na emeryturze albo pracuje w gospodarstwie, więc można się umawiać z dnia na dzień. Ale jajkowianki mogą też pojechać z warsztatami w teren. W zeszłym roku prowadziły szkolenie na „Dniach Brzozy” w Brzoziu, w Świedziebni czy na rynku w Wąbrzeźnie. Ale ze swoimi pasjami wybierają się nawet dalej.
– Pojechaliśmy do Kamionki – wioski garncarskiej. Jeździmy tam w sierpniu na festiwal Bułata Okudżawy, a przed koncertem wystawiamy się z produktami. Jako wioska jedziemy w tym roku do Niemiec – wyliczają.
Od lat dbają o najzdolniejsze dzieci w Jajkowie i gminie.
– Mamy wiele wyjątkowo uzdolnionych muzycznie dzieci. Dostaliśmy wsparcie od fundacji „Przyjaciółka” na projekt „Radosne nutki”, w którym zorganizowaliśmy dwa koncerty. Gmina wspiera nas w tych działaniach – opowiadają panie, a wójt, Danuta Kędziorska- Cieszyńska, dodaje, że stowarzyszenie jest bardzo aktywne w działaniach przeciwdziałających uzależnieniom. Nie tylko tym od alkoholu.
Kiedy kilka dni temu zadzwoniłam do Iwony, nie byłam zaskoczona, kiedy powiedziała, że patyki panie zamieniły na maszyny do szycia. Chwilę później dostałam zdjęcia talerzy, na których zamiast jaj leżą maseczki. Szyją je dla swoich rodzin, ale już wiadomo, że w ten sposób gospodynie z gminy Brodnica będą wspierać szpital w Brodnicy. Liczą, że kiedy skończy się pandemia, w lipcu odwiedzą niemiecką makową wioskę tematyczną. Teraz słuchają swojej pani wójt – na jej prośbę ujawnioną w krótkim filmie siedzą w domach i biorą się za czytanie polecanych przez nią książek.
Karolina Kasperek