Dzwonek Pierwszy miesiąc prenumeraty za 50% ceny Sprawdź

r e k l a m a

Partner serwisu

Najbardziej boli to, że nie boli

Data publikacji 08.04.2020r.

Niech was nie zwiodą zdjęcia Krystiana. Za tym uśmiechem kryje się historia, jakiej się nie spodziewacie. Za tym spokojem na twarzy kryje się walka o każdy dzień i każdy kawałek ciała. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że odbywa się bez bólu. To jeden z kilku takich przypadków na świecie. I najprawdopodobniej jedyny w Europie.

Żaneta i Marek poznali się w 2004 roku. Ona po stosunkach międzynarodowych, on – po szkole rolniczej. Zamieszkali w Dobrosielicach w rodzinnym domu Marka. On pracował w gospodarstwie, uprawiając 20 ha, ona – w firmie, która sprzedaje środki ochrony roślin. W 2008 roku urodził się Krystian.

– Ciąża przebiegała bez zastrzeżeń. USG nie wykazywało żadnych wad. Termin miałam na 13 marca. Zgłosiłam się tego dnia do szpitala. Zaczęło się dziewięć dni później o 20.00. To był Wielki Piątek. Minęła noc, skurcze trwały, ale poród nie postępował. W Wielką Sobotę zdecydowano się na cięcie cesarskie. Kiedy wyciągnęli dziecko, nie usłyszałam go. Ktoś powiedział, że będzie na mnie czekało na sali poporodowej. Kiedy tam wjechałam, usłyszałam, że urodziło się z ledwo wyczuwalnym pulsem, z dwoma punktami w skali Apgar i rozszczepem podniebienia. Nie pokazano mi Krystiana. Wieczorem, kiedy odzyskał w inkubatorze siły, przynieśli mi go. Ale kiedy położna weszła z nim do mojego pokoju, przestał oddychać – opowiada pierwsze dramatyczne chwile Żaneta.

Źle, dobrze, źle
Z powodu rozszczepu podniebienia Krystian nie był w stanie ssać piersi. Wtedy w grę wchodzi tylko karmienie butelką. Nie było łatwo – przy pierwszych karmieniach Krystian często się zachłystywał. Dąbrowscy wzywali wtedy karetkę. Zachłyśnięcia skończyły się zapaleniem płuc, z którym trafili do szpitala.

– Potem trochę się uspokoiło. Krystian skończył cztery miesiące i zorganizowaliśmy chrzest. Ale podczas uroczystości zauważyłam, że jest bardzo niespokojny, łapał się często za główkę. Lekarz pierwszego kontaktu powiedział, że to pewnie uczulenie, ale wypisał skierowanie do szpitala w Płocku. Tam usłyszeliśmy, że muszą dziecko natychmiast operować. Okazało się, że z powodu trudności z karmieniem ma zalane bębenki – opowiada Żaneta.

Operacja się udała, ale lekarzy zaskakiwała utrzymująca się wysoka temperatura i bardzo wysokie wskaźniki stanu zapalnego w organizmie. Właściwie niepokoiły ich wszystkie wyniki. Po miesiącu zdecydowali się na przetransportowanie Krystiana do Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Tam spędził kilka miesięcy.

– Dostawał całą gamę leków, w tym sporo antybiotyków. Odpadały mu paznokcie. Nikt nie wiedział, co się dzieje. Powiedziano nam w Centrum, że w swojej historii nie mieli jeszcze tak przebadanego dziecka i jednocześnie żadnej koncepcji co do przyczyn. Krystian nie reagował na kurację. Wołano nowych specjalistów, badano szpik, podejrzewano nowotwór. Też nic. Któryś z lekarzy zaproponował leczenie steroidami. To dało poprawę na krótko. Siedzieliśmy tam od lipca do stycznia – wspomina kolejne koszmary Żaneta.

Dziecko usunęło zęby
Podczas pobytu w szpitalu, będąc z Krystianem 24 godziny na dobę, zauważyła coś niezwykłego. Syn nie reagował w ogóle na ból. Chwilę później pielęgniarki zaskoczyło, że dziecku można bez cienia grymasu podać domięśniowo żelazo. A to bardzo bolesny zastrzyk. Żaneta zauważyła też, że Krystian się w ogóle nie poci, nawet podczas płaczu. Lekarzy wprawiało to w jeszcze większe zdumienie. Obraz choroby nie pasował do niczego znanego.

Na bezskutecznych terapiach upłynęło kolejnych kilka lat. W międzyczasie Krystianowi zoperowano podniebienie, ale okazało się, że dziecko tak zaciska szczękę, że samo usuwa sobie mleczne zęby. Chirurgicznej interwencji wymagał też jego język. W osłupienie wprawił rodziców i lekarzy dzień, w którym kolejny raz Krystian trafił do szpitala z odpadającym paznokciem.

– Lekarz nakłuł ropień, żeby uniknąć całkowitego odpadnięcia paznokcia. I kazał wieczorem zmienić opatrunek. Kiedy odbandażowałam palec, wypadła z niego kość paliczka. W szpitalu wezwano do nas ochronę, sądząc, że trzba przyjrzeć się bardziej rodzicom. A lekarzy znów zdumiał wynik rentgena. Powiedzieli, że nie mają pojęcia, co się dzieje, i że zostaje amputacja – opowiada mama Krystiana.

Pierwsi i jedyni w Polsce
Znów wylądowali w Centrum Zdrowia Dziecka. Tamtejsi lekarze skonsultowali się ze specjalistą z Instytutu Medycyny Doświadczalnej. Profesor Andrzej Kochański, genetyk, jako pierwszy wypowiedział tajemnicze słowa: polineuropatia dziedziczna czuciowo-autonomiczna. Albo nieco prościej – wrodzona obojętność na ból z anhydrozą. W krótkim czasie kilku lekarzy w Polsce przychyliło się do tej diagnozy.

– To bardzo rzadka choroba. Na całym świecie jest chyba kilkanaście przypadków. Niemal wszystkie w Europie to spokrewnione osoby gdzieś w Skandynawii. W Polsce jesteśmy pierwszym i jedynym przypadkiem polineuropatii. Takiej jej postaci. Prawdopodobne, że jedyni w Europie – mówi Żaneta.

W 2012 roku zrobili testy genetyczne. Wyszło z nich, że Krystian ma rzeczywiście zmutowany gen, który podejrzewa się o sprawstwo. Ale to choroba uznawana dotąd za dziedziczną, a ani u Żanety, ani u Marka nie znaleziono uszkodzenia tego genu.

Żaneta przeryła Internet w poszukiwaniu informacji. Natknęła się na wzmiankę w prasie o książce napisanej przez dwóch brytyjskich lekarzy. Okazało się, że autorzy książki to roczniki przedwojenne i najprawdopodobniej już nie żyją. Zostali więc z bardziej niż skąpymi opisami choroby.

– Lekarze powiedzieli nam, że jeżeli to jest ta choroba, to oni nie wiedzą, ani jak będzie funkcjonował organizm, ani jak postępować z dzieckiem. Nie wiedzieliśmy, co mamy robić. Zostaliśmy sami, skazani wyłącznie na własne obserwacje – opowiada Żaneta.

Jesteśmy z tym sami!
Krystian rósł i poza nieustannymi przypadłościami, które niszczyły, czasem trwale, jego ciało, czuł, myślał, potrzebował kolegów i koleżanek. Poszedł dużo później do przedszkola, w którym wychowawczyni zaopiekowała się nim tak, że Dąbrowscy do dziś są jej za to wdzięczni. Większym wyzwaniem okazała się szkoła. Nie tylko dlatego, że nie znajdowali zrozumienia u niektórych nauczycieli i rodziców. Kiedy Krystian uroczyście kończył pierwszą klasę, złamał – nikt nie wie jak i kiedy – nadgarstek. Nic dziwnego, że dziecko, które nie czuje bólu, nie rejestruje złamania z przemieszczeniem.

– Po zdjęciu gipsu okazało się, że źle nastawiono mu nadgarstek. Stan był bardzo poważny, doszło do uszkodzeń tkanek. Ale nigdzie w Polsce nie chciano go zoperować. Lekarze mówili, że nieodczuwanie bólu to ogromne ryzyko przy tym zabiegu. Ale znalazł się w Lublinie doktor Tomasz Raganowicz, specjalista od nadgarstków – mówi ze znawstwem terminologii Żaneta.

Zaleczyli nadgarstek, ale dwa lata temu okazało się, że Krystianowi puchnie kolano. Z kolanem zjeździli Polskę. Najpierw ściągano gromadzący się niemal litrami w stawie płyn, a potem koniecznością stała się operacja. W jej trakcie okazało się, że uszkodzenie jest dużo większe, niż sądzono. Zniszczeniu uległa nawet kość udowa. Krystian został bez kolana i z postępującym, niszczącym tkanki zapaleniem. A lekarze bezradnie rozkładali ręce.

– Łydka trzyma mu się właściwie na skórze. Ale to sprawiło tylko, że jeszcze intensywniej szukaliśmy pomocy w świecie. Trafiliśmy do ortopedów w Aschen w Niemczech. Nie znali jeszcze rozpoznania. Weszliśmy, spojrzeli na kolano i niemal jednocześnie powiedzieli: „polineuropatia” – wspomina mama Krystiana.

Ostatecznie operację, którą proponowali, trzeba było pilnie przeprowadzić w Polsce. Wtedy okazało się, że prawa noga Krystiana właściwie się rozpada. Lekarz operujący robił zdjęcia i wysyłał kolegom w Europie, żeby konsultować przypadek.

– Ta choroba jest straszna z jeszcze jednego powodu – w chorobach rzadkich istnieje kilka, kilkanaście przypadków w granicach jednego kraju. Ludzie, rodziny, mogą kontaktować się ze sobą, wymieniać doświadczenia, wspierać się. My nie mamy nikogo, chodzimy po nieznanej ziemi – żali się Żaneta.

W lutym tego roku cudem znaleźli lekarza w Stanach Zjednoczonych, który zgodził się operować nogę. Chce zrekonstruować część kości. Żaneta mówi, że dr David Feldman uchodzi za chirurgicznego szaleńca, za specjalistę od operacji niemożliwych. Już widział Krystiana, będąc w Polsce, a teraz czeka na niego w maju w Stanach. Jego zdaniem maj to ostatni moment, żeby móc uratować kość udową. Krystian ma już nawet wyznaczony termin – 17 maja. Ale operacja będzie możliwa tylko wtedy, jeśli Dąbrowscy zbiorą na nią 500 tys. zł. A ponad 300 tys. muszą zebrać do 17 kwietnia – to wymogi regulaminu. Sprzedali sporą część ze swoich 20 ha. Robią wszystko, żeby resztę ziemi zachować, bo to teraz jedyne źródło ich utrzymania. Dlatego potrzeba waszej pomocy. Żaneta i Marek nie znajdą za nią słów wdzięczności.

Karolina Kasperek

r e k l a m a

r e k l a m a

Zobacz także

r e k l a m a