Dwudziesty ósmy odcinek powieści sensacyjnej Józefa Ignacego Kraszewskiego „Sprawa kryminalna”.
– Hę? Hę? – spytał, podnosząc osiwiałą jakąś twarz mól. – Hę? Ja o żadnych tych Żyminach nie wiem... To bałamuctwo... Żymińscy są jedni, za to ręczę, jednem jedni. Ostatnim potomkiem tego rodu jest pan Żymiński, właściciel realności przy ulicy Senatorskiej, godny człek, urodzony z Tremmerównej, cioteczny brat tragicznie zamordowanego pana Daniela...
– Ale ja u niego byłem właśnie i on mi o tych Żyminach plótł...
Mól się rozśmiał, jak długi rozprostował.
– To chyba żartem...
– Dam ja mu żarty! – mruknął Górnicki. – Pan tego pewnym jesteś?
– Jak najpewniejszy... Zupełnie pewny...
Miłość własna jenealogisty została podrażnioną.
– Proszę pana – dodał – mogę się tym pochwalić, że co się tyczy jenealogicznych wiadomości, doprowadzonych do ostatnich lat, nikt w całym kraju nie miał, nie ma i mieć nie będzie dokładniejszych. Przyznali mi to uczeni i prawnicy. Dwadzieścia lat zbierałem materyały, kupowałem ich wiele, mogę ręczyć, że Żymińskich innych nie ma, więcej powiem, stawię zakład, co pan chce!
Górnickiemu w to graj, byłby go uściskał, zerwał się aż z krzesła zarumieniony.
– Otóż to, to mi człowiek!? – zawołał – Tak! Tak! Tam to niechybnie samozwaniec, a jegomość z Senatorskiej ulicy żarty sobie stroił. Ja to czułem, że jakiś przybłęda... łotr...
Mól pomiarkował, że się za daleko może puścił, że tu szło o grę niebezpieczną – pobladł trochę.
– Widzi pan – rzekł chłodniej – szlachty Żymińskich więcej nie ma, to rzecz pewna, a co się tyczy innych wszelakich, jacy by być mogli, to nie moja sprawa.
– Więc szelma nie szlachcic, a imię szlacheckie nosi? Jakiem prawem? – krzyknął Górnicki.
– Kochany panie – zimno odparł mól – ja panu powiem anegdotkę o jednej familii... która będzie ad rem*. Jest na Litwie rodzina jednej dzielnicy z Korybutami*, Woronieckiemi i Wiśniowieckiemi, Korybutów Daszkiewiczów... stary ród, ongi książęcy. Nieboszczyk Daszkiewicz stary, przybywszy raz do Grodna, każe sobie wołać szewca, żeby mu wziął miarę na buty... Gdy się ta operacya odbyła, pyta go: „Jak się Waszmość nazywasz?”. Szewc z ukłonem odpowiada: „Daszkiewicz”. Stary czmychnął. „Hm!” – rzekł – „szczególna... ja jestem Korybut Daszkiewicz... jakże to będzie – waćpan się chyba nazwiesz Kroibut Daszkiewicz”. Co na to poradzić innego – dodał mól...
Górnickiemu nie zbierało się na śmiech, ramionami ruszył.
– Mnie tu anegdotki niepotrzebne, ale wiadomość.
– Com miał, tym panu służę – rzekł mól skromnie. – Kwerenda taka kosztuje.
I skromnie ją wylikwidował. Górnicki zapłacił nadąsany.
– No, dobre i to – rzekł – że już jedno wiem, iż szlachty więcej nie ma nad tego jednego.
– Za to mogę ręczyć.
Koniec końców niewielka to była pociecha. Górnicki kwaśny wyszedł z kancelaryi.
Dalej nie wiedział dobrze już, czego szukać, był jak na rozstajach – tylko traf jakiś szczęśliwy mógł mu chyba być pomocnym, a złym ludziom niekiedy jakaś fatalność na przekorę poczciwych dopomaga...
Z bratankiem swoim ułanem chodzili i spędzali wieczory wesołe... ale to do niczego nie wiodło. Górnicki klął.
– Wracaj bo do domu – mówił mu ułan. – Co ty możesz zrobić, nie mając się za co zaczepić? Rzecz daremna! Prędzej w miejscu się coś dośledzi...
– Zakląłem się, nie wrócę, póki czegoś nie wygrzebię – odpowiadał Górnicki. – Żebym tu miał rok siedzieć!
(cdn.)