– Miał dysponować mocą 120 koni, ale ja tych koni w nim nie wyczuwam. Wydaje mi się, że ma ich mniej – Adam Janas wskazuje na ciągnik John Deere 6120M z przebiegiem ok. 380 mth. – Mam porównanie, bo wcześniej w gospodarstwie posiadałem zbliżonego mocą Zetora Forterrę 125, który wydawał się jakby mocniejszy. John Deere’a kupiłem w 2018 roku gównie z myślą o współpracy ze zmiennokomorową prasą zwijającą John Deere V451M, ale zdarzało się, że nie dawał sobie rady z tą maszyną. Czasami ciągnik był zaduszany i gasł. Nie lada wyzwaniem dla niego była też współpraca z 12-tonowym rozrzutnikiem obornika Pronar NV161/4, który wymaga 100– 110 koni. O ile przy WOM ustawionym na 540 obr./min praca jeszcze jakoś szła, to już przy 1000 obr./min nie sposób było ruszyć traktorem. Dlatego zdecydowałem się podnieść mu moc i moment obrotowy.
Najczęściej chodzi o niższe spalanie
John Deere 6120M to ciągnik czterocylindrowy.
Napędza go 4,5-litrowy
silnik John Deere PowerTech
PSS, wyposażony w wysokociśnieniowy
układ wtryskowy common
rail oraz szeregowy układ dwóch
turbosprężarek. Działają one tak, że
wpierw świeże powietrze przepływa
przez pierwszą turbinę o stałej
geometrii łopatek, która podnosi
jego ciśnienie. Potem dopływa do
drugiej sterowanej elektronicznie
turbosprężarki o zmiennej geometrii
łopatek, która dodatkowo
je spręża. W dużej mierze dzięki
temu motor ciągnika jest w stanie
wygenerować moc znamionową
rzędu 120 KM i maksymalną 126
KM. John Deere podaje, że stały zakres
mocy w tym modelu utrzymywany
jest przy obrotach silnika od
1600 do 2100 obr./min. Z kolei przy
1500 obr./min ciągnik ma osiągać
maksymalny moment obrotowy
542 Nm. Czy sprzęt Adama Janasa
ma takie parametry? Sprawdziła
to firma Agroecopower, która od
17 lat poddaje ciągniki modyfikacjom.
Działa też za granicą. Łącznie
jej technicy przerobili już ponad
30 000 traktorów!
– Niektórzy rolnicy decydują się na taką modyfikację tłumacząc to tym, że traktory nie radzą sobie w pracy tak, jak by się od nich oczekiwało. Inni argumentują to poprawą elastyczności pracy silnika. Ale najczęściej decyzja jest podyktowana chęcią ograniczenia zużycia paliwa. Bo choć po takiej modyfikacji ciągnik na godzinę będzie spalał więcej, to – jak wyjaśnia Hubert Chajewski, technik z firmy Agroecopower – w ciągu godziny obrobi większy areał, w związku z czym na jednostkę wykonanej pracy zużycie oleju napędowego ulegnie zmniejszeniu. Dla przykładu, jakiś czas temu podnieśliśmy moc i moment obrotowy w 275-konnym traktorze Fendt 927 Vario. Jego właściciel przed przeróbką uzupełnił olej napędowy, uprawił 1 hektar i ponownie nalał pod korek paliwo dokładnie mierząc spalanie. Po modyfikacji wykonał te same czynności obrabiając identyczną powierzchnię. Stwierdził, że traktor ze zwiększoną mocą i momentem obrotowym spalił aż o 7 litrów paliwa mniej i to tylko na tym jednym hektarze. Różnica była więc kolosalna.
Najpierw rozmowa, potem działanie
Firma Agroecopower zawsze
modyfikację rozpoczyna od rozmowy
rolnika z opiekunem terenowym
na temat wymagań
i oczekiwań oraz przedstawienia
warunków. Po takiej rozmowie do
gospodarstwa przyjeżdża technik,
który po rozgrzaniu traktora (gdy
nie zostało to wcześniej wykonane)
podpina go do hamowani. Następnie
ciągnik wkręcany jest na
maksymalne obroty i jest poddawany
coraz większemu obciążeniu.
Dzięki temu sprawdzana jest
jego fabryczna moc i moment obrotowy.
Weryfikowany jest też stan
techniczny ciągnika.
– Jeżeli mocno dymi i hałasuje, nie pracuje równo, silnik jest zalany olejem lub gdy parametry traktora znacznie odbiegają od wartości fabrycznych, to nie ma mowy o zwiększeniu mocy i momentu obrotowego. W takich przypadkach odstępujemy od modyfikacji, bo zwiększenie mocy i momentu obrotowego nie jest sposobem na naprawę ciągnika – podkreśla Hubert Chajewski.
Jeżeli ciągnik jest w pełni sprawny i ma zmierzone parametry fabryczne, technik przystępuje do zgrywania z ciągnika oprogramowania czuwającego nad pracą silnika. Wykorzystuje do tego celu laptop z podłączanym specjalnym interfejsem. Zazwyczaj taka procedura zajmuje kilka minut i jest związana z wpięciem się w złącze diagnostyczne. Gdy ciągnik nie posiada gniazda diagnostycznego, technik podpina urządzenie do sterownika. Czasami to nie wystarcza. Zdarza się, że w starszych modelach sterownik trzeba zdemontować z maszyny, wymontować z niego kość pamięci, a po sczytaniu parametrów ponownie ją zaprogramować. Po zgraniu oryginalnego oprogramowania wewnętrznym systemem jest ono wysyłane do programistów w głównej siedzibie firmy, która to znajduje się w Czechach, którzy nadają nową charakterystykę. Jednocześnie oprogramowanie z ustawieniami fabrycznymi jest archiwizowane i dożywotnio utrzymywane na serwerach. Dzięki temu zawsze można powrócić do ustawień fabrycznych. Na koniec odesłane oprogramowanie z nowymi ustawieniami nadpisywane jest w sterowniku ciągnika. Pozostaje tylko wykonanie pomiarów, aby ocenić wzrost mocy i momentu obrotowego.
150 koni w John Deere 6120M
W trakcie diagnostyki okazało
się, że John Deere 6120M Adama
Janasa dysponował mocą na WOM
106 KM, co – uwzględniając ok. 10
proc. strat przy przekazywaniu
mocy – daje niespełna 120 koni
na silniku. Maksymalny moment
obrotowy ma wałku wskazał wartość
467 Nm. Po wgraniu zmodyfikowanego
oprogramowania moc
na WOM wzrosła o prawie 30 KM,
osiągając wartość 135 KM. Tym samym
moc na silniku osiągnęła pułap
150 koni. Ale – zdaniem technika
– bardziej istotny jest wzrost
momentu obrotowego, bo to on
odpowiada za uciąg. John Deere
6120M z nowymi ustawieniami
generuje 558 Nm maksymalnego
momentu obrotowego, co, biorąc
pod uwagę straty podczas przekazywania
napędu, daje grubo ponad
600 Nm na silniku.
– Warto dokładnie przyjrzeć się wykresom mocy i momentu obrotowego po modyfikacji. Mają one teraz bardziej płaski przebieg, co oznacza, że maksymalne parametry będą osiągane w znacznie szerszym zakresie obrotów. Trudniej będzie taki ciągnik zadusić – komentuje wyniki Hubert Chajewski. – Wykres z parametrami otrzymuje od nas każdy rolnik, którego ciągnik został zmodyfikowany. Na tym wykresie wskazujemy też zakres obrotów ekonomicznych, przy których ciągnik będzie oszczędnie pracował. W przypadku tego John Deere’a takie obroty mieszczą się w przedziale 1600–1800 obr./min.
90 koni w Farmallu
Adam Janas zdecydował się
również zmodyfikować mniejszy
65-konny ciągnik Case IH Farmall
65A. Jest to maszyna z 2018 roku
z przebiegiem 410 motogodzin. Napędza
ją 3-cylindrowy 2,9-litrowy
silnik FPT, który przy 2300 obr./
min – wedle danych
producenta – osiąga
moc znamionową 65
KM. Przy 1400 obr./
min generuje maksymalny
moment obrotowy
291 Nm. Wyniki
z hamowni wyszły
wzorcowe, bo zmierzona
na WOM moc
wyniosła 58,1 KM,
czyli tyle ile powinno
wyjść uwzględniając
straty przy przekazywaniu
napędu. Moment
obrotowy wskazał wartość
273 Nm. Po wgraniu zmodyfikowanego
oprogramowania i poprawieniu
charakterystyki związanej
z długością i czasem
wtrysku czy ciśnieniem
i ilością paliwa
i po ponownym „hamowaniu”
okazało
się, że moc na WOM
zwiększyła się o 22
KM, a moment podniósł
się do poziomu
366 Nm. Teraz mały
Farmall ma na silniku
prawie 90 koni i ok.
400 Nm maksymalnego
momentu obrotowego.
– To jest ciągnik do lżejszych prac. Ciąga opryskiwacz o pojemności 1200 litrów oraz jeździ z rozsiewaczem, na który można załadować ponad tonę nawozu – mówi Adam Janas. – Współpracuje też z wozem asenizacyjnym mieszczącym 5000 litrów cieczy z którym miał dotychczas problemy, gdy musiał poruszać się po grząskim terenie. Teraz zachowuje się zupełnie inaczej – ocenia efekty wykonanych modyfikacji Adam Janas. – Wcześniej traktorem z napełnioną beczką ruszałem z jedynki mocno naciskając na gaz. Teraz bez problemu mogę ruszyć nawet z dwójki nie dusząc na pedał gazu. Wyraźną różnicę w osiągach odczuwam również w ciągniku John Deere 6120M. Po modyfikacji jeździłem nim już z pługiem czteroskibowym i z ośmiopolowymi bronami, z którymi do tej pory pracował mocniejszy 150-konny traktor. John Deere stał się bardziej dynamiczny, szybciej wchodzi na obroty i łatwiej znosi różnice w obciążeniach wynikające ze zmian w glebie.
Przemysław Staniszewski