W okresie świąt Bożego Narodzenia rękodzieło z Polski trafiło do naszych zachodnich sąsiadów. Niemcy chętnie poznają naszą kulturę i przejmują jej elementy. Dowodem jest wyjazd kół do niemieckiego Heidenau, dokąd panie zostały zaproszone przez saksońskie Stowarzyszenie Miast Partnerskich (Städtepartnerschaftsvereins Heidenau). Na razie skorzystały z niego koła z Dłużca, Ekosłowianki z Rakowic Wielkich i Kotliszczanki z Kotlisk. Panie uczestniczyły tam w Jarmarku Bożonarodzeniowym. Zabrały ze sobą wianki, choinki z szyszek, stroiki na stół, aniołki, bombki choinkowe, mikołaje i skrzaty.
– Peter Mildner, przedstawiciel stowarzyszenia, oprowadził nas po Heidenau i opowiedział o tradycjach i zwyczajach bożonarodzeniowych. Próbowałyśmy Stockbrota – ciasta drożdżowego oplatanego na kiju i pieczonego nad żarem – opowiada Jolanta Kuklińska z Ekosłowianek.
Wrażeń i nauki było sporo, panie spędziły w Haidenau cały dzień.
– Niemcy mają inną kulturę. Nie ujmując nic ich zwyczajom, wolę zostać przy naszych – mówi Stefania Wróblewska z Kotlisk.
Chwali jednak gościnność i gospodarność sąsiadów zza Odry, a także ich chęć do zabawy.
– Potrafią bawić się i cieszyć z byle czego, dobrze zjeść i napić się piwa – dodaje pani Stefania.
Chwali jednak Niemców za patriotyzm. To wszystko nie przeszkadza im myśleć bardzo praktycznie – najczęściej kupują u swoich, czyli niemieckich handlowców czy producentów. Dlatego w czasie pierwszej eskapady za Odrę paniom z Kotlisk nie udało się wiele sprzedać.
– Nasze wieńce są bardzo kolorowe, oryginalne, tworzone z naturalnych elementów. U nich jest to raczej masowa produkcja, nie widać tam ręcznej pracy, jak przy naszych ozdobach. Jeśli już, to są to rzeczy praktyczne – czapki, skarpetki, serwetki. Wydaje się, że wolą kupić gorsze, ale swoje, bo tym samym wspierają swoich przedsiębiorców, swoją gospodarkę – opowiada pani Stefania.
Podkreśla też, że koła gospodyń to polska specjalność, której za Odrą nie ma. Tam funkcjonują raczej stowarzyszenia, miejskie czy gminne organizacje.
– To była ciekawa i pouczająca wycieczka. Wiadomo – podróże kształcą – dodaje pani Stefania.
Wtóruje jej Joanna Pochajda z KGW Dłużec, która wyjazd uważa za bardzo pożyteczny, ale także nieco turystyczny.
– Zwiedziłyśmy miasto, obejrzałyśmy jarmark, spotkałyśmy się z ludźmi. Tylko tak można dobrze poznać inną kulturę, innych ludzi – podkreśla i dodaje, że obserwowała podczas wyjazdu obyczaje konsumpcyjne.
Według niej Niemcy preferują na świątecznych jarmarkach jedzenie i piwo, a dopiero na drugim miejscu są zakupy.
– Tam na jarmarki wdarła się już chińszczyzna z hurtowni. Wszystko jest podobne, sztampowe, na przykład chusteczki, maskotki, kartki. U nas na szczęście jest jeszcze zachowana tradycja robienia różnych ozdób świątecznych.
Jednak mimo upływu lat za Odrą pokutują ciągle stare stereotypy dotyczące sytuacji w Polsce. W trakcie jarmarku starsza kobieta starała się uraczyć panie z KGW kaszą gryczaną.
– Pani, widząc nas na stoisku, przyniosła pół paczki kaszy gryczanej, bo, jak mówiła, jesteśmy blisko Rosji i jest nam ciężko. Te pół paczki kaszy miało nam pomóc. Na pamiątkę tego zdarzenia każda wzięła sobie garstkę kaszy. To przykre, ale i śmieszne – mówi pani Joanna.
Panie marzyły o wiosennych i wielkanocnych jarmarkach za Odrą, ale te okazały się w cieniu pandemii niemożliwe. Wierzą, że podbój świątecznych rynków za Odrą, Łabą czy Renem będzie jeszcze możliwy.
Artur Kowalczyk