Po ptasiej grypie pojawił się afrykański pomór świń. Jakby tego było mało, w kolejnych latach plony rolników niszczy susza. A teraz ich pola zaatakowały myszy i nornice.
– Trzeba zdać sobie sprawę, że większe nasilenie szkodników będzie postępować, choćby ze względu na warunki pogodowe, czyli lżejsze zimy, które sprzyjają większej populacji tego szkodnika – mówi Leszek Grala, prezes Dolnośląskiej Izby Rolniczej. – To jeden z wielu nieprzewidywalnych czynników, jakie wpływają na produkcję rolną.
Podkreśla, że ten problem zgłaszają już nie tylko rolnicy na Dolnym Śląsku, ale także na Zamojszczyźnie, gdzie ostatnio rozmawiał z gospodarzami.
Jak informuje Amelia Prorok z DODR we Wrocławiu, widać to już na terenie wielu powiatów. Pracownicy ośrodka odnotowali występowanie tego zjawiska w powiatach: chojnowskim, jaworskim (z wyjątkiem gminy Bolków), strzelińskim, średzkim i złotoryjskim.
Jednak najwyraźniej problem widzą rolnicy, szczególnie ci zajmujący się uprawą zbóż czy rzepaku.
Agnieszka Mazur ze wsi Bożanów w gminie Żarów (powiat świdnicki), która z rodziną zajmuje się produkcją roślinną, rozkłada ręce nie tylko, gdy mówi o pladze myszy, ale i o drastycznie rosnących cenach środków do ich zwalczania.
– Worek trutki na myszy o pojemności 25 kilogramów kosztuje już 450 złotych – mówi. – A musimy truć, bo wszystko zniszczą i zjedzą, można mówić już o pladze.
Walkę z myszami w swoim gospodarstwie zaczęła jeszcze jesienią ubiegłego roku. I niestety nie udało się jej wygrać.
– Na polach rzepaku czy pszenicy widać teraz nory i place, gdyż myszy zaatakowały rośliny po wschodach – opowiada pani Agnieszka. – Ale dobrze, że zareagowaliśmy, bo nie wiem, ile zostałoby na polu bez zastosowania zatrutego ziarna. Efekt jest więc widoczny, ale ciągle gryzoni jest bardzo dużo. Dla wielu gospodarstw w naszym regionie to niezwykle poważny problem.
Nie inaczej jest w przypadku Wojciecha Grabowskiego z Jankowic Wielkich (gmina Olszanka, powiat brzeski).
– W naszym rejonie to poważny problem, bo myszy jest bardzo dużo i dlatego musimy stosować środki zwalczające. Bez tego nie wiem, jak wyglądałyby pola i plony – mówi rolnik. – Taka sytuacja, wręcz plaga, wynika oczywiście z wielu przyczyn, czyli z warunków klimatycznych i braku normalnych zim. Ale ma także związek z naszymi glebami, które są średnio gliniaste, co powoduje, że gryzonie mają dobre warunki do budowania nor.
Rolnik zwraca uwagę także na inny aspekt. Z jego obserwacji wynika, że poważny i negatywny wpływ na wzrost liczby szkodników mają również pakiety rolno- środowiskowe i zazielenianie. Bowiem gryzonie, które mnożą się w tworzonych w ten sposób siedliskach, przenoszą się na pola uprawne.
Wojciech Grabowski widzi plagę gryzoni nie tylko na polu, ale także w swoim portfelu, bo za 20-kilogramowy worek trutki musiał zapłacić 400 zł. Jeszcze niedawno kosztował on o połowę mniej.
– Dlatego teraz zacząłem kupować w Internecie środki do zwalczania myszy i będę próbował nowych preparatów, aby zmniejszyć w ten sposób koszty – opowiada rolnik. – A truję dużo, bo bez tego myszy zjadłyby chyba wszystko.
Coraz wyraźniej problem gryzoni dostrzegają także dealerzy środków ochrony.
Mariusz Salawa z firmy Osadkowski – Cebulski sp. z o.o. zaznacza, że problem widać już przynajmniej od jesieni poprzedniego roku i można go dostrzec w wielu rejonach Dolnego Śląska, gdzie działa jego firma. Najbardziej namacalnym tego przejawem jest rosnąca sprzedaż środków do zwalczania gryzoni. Ale patrzy na tę kwestię nieco szerzej, bo także technologicznie, i wskazuje, iż kombajny zbożowe dysponują coraz większymi hederami, ale siekąc słomę, sieczkarnie wyrzucają ją tylko w wąskim pasie.
– Dlatego trzeba dbać, żeby w jednym pasie nie zrzucać posiekanej słomy rok po roku. Kilka lat takich samych przejazdów i w tym pasie gromadzi się zbyt wiele słomy, a to autostrady dla gryzoni, gdy nie ma zimy. Przy tak dużych ilościach nierozłożonej słomy sami stwarzamy odpowiednie warunki do ich rozwoju, rozmnażania – przestrzega Mariusz Salawa.
– Rzeczywiście, pola były poważnie zainfekowane gryzoniami, ale to jak z epidemią wirusa – jak się zaniedba, to będą problemy – uważa Edward Uhornicki, rolnik z Jawora. – Żeby tego uniknąć, już jesienią użyłem 100 kilogramów zatrutej pszenicy, żeby wytępić gryzonie. Było wiele pracy, ale teraz nie mam tego problemu albo tylko minimalny, bo nie zlekceważyłem go. Zawsze jesienią obchodzę pola i sprawdzam, czy są myszy. Jesienią w moim rejonie było bardzo dużo, teraz to zaledwie kilka procent w porównaniu z wcześniejszym okresem. Trzeba działać profilaktycznie i we współpracy z sąsiadami, bo co z tego, że ja wytępię myszy, jeśli sąsiad tego nie zrobi? Wtedy stracimy obaj.
Artur Kowalczyk