Dzwonek Pierwszy miesiąc prenumeraty za 50% ceny Sprawdź

r e k l a m a

Partner serwisu

Produkcja w dobie koronawirusa – jak radzą sobie polscy producenci

Data publikacji 29.04.2020r.

Spadki sprzedaży, problemy z dostępnością części i komponentów, a może utrudniona obsługa klientów? Spytaliśmy czołowych krajowych producentów maszyn rolniczych, jak wygląda działalność w czasie pandemii i z jakimi problemami mierzą się na co dzień.

Jarosław Łuczak,
dyrektor działu Agro firmy Zasław (Andrychów)

– Zakład pracuje na 80 proc. wydajności. Oczywiście wprowadziliśmy procedury bezpieczeństwa nawet takie, że przesunięte zostały godziny pracy, aby nie było bezpośredniego kontaktu między jedną a drugą zmianą pracowników. Zakład jest stale dezynfekowany. Ostatnio dotarły do nas informacje o możliwych problemach z dostępnością części i komponentów. Dotychczas tego problemu nie było. Na dzisiaj mamy odpowiednio duży stok magazynowy gwarantujący dwumiesięczną produkcję. Jeżeli chodzi o wysyłkę towarów za granicę, to przez okres dwóch, trzech tygodni było to wstrzymane, ze względu nie tylko na trudności z tranzytem przez granicę, ale i z rozładunkiem na miejscu, bo po prostu nie miał kto tego robić. Teraz problemu już nie ma. Zresztą w zeszłym tygodniu wysłaliśmy kilka takich transportów. Wydaje mi się jednak, że najgorsze dopiero przed nami. Dziennie wykonuję po kilkadziesiąt telefonów, rozmawiając z rolnikami, dealerami, handlowcami czy z prezesami firm i każdy mówi to samo, że się boi o jutro. Dzisiaj można już powiedzieć, że w pierwszych tygodniach, koronawirus nie uderzył w branżę techniki rolniczej ze względu na rozpisane przetargi, uruchomione modernizacje, podpisane wnioski, uruchomione kredyty. Bo rolnik tym tematem tak nie żył jak osoby w mieście, które pozostają w domach, oglądają telewizję i cały czas nakręcają się tymi wiadomościami. Rolnik wyjeżdża w pole, wykonuje swoje prace i dopiero wieczorem, gdy znajdzie trochę czasu, przeczyta ile jest przypadków zarażeń i co ogólnie się dzieje. Dlatego biznes sprzedaży maszyn rolniczych przez pierwszy kwartał tego roku był znakomity. Ale z tyłu głowy mamy już katastrofę rolniczą w postaci suszy. I to ona może się bardzo mocno odbić na branży. Już dziś słyszę od handlowców, że brakuje klientów zainteresowanych naborami na „Modernizację Gospodarstw Rolnych”. My też zaczynamy to odczuwać. O ile poprzedni poświąteczny tydzień był bardzo dobry jeżeli chodzi o zamówienia, to w tym zauważamy spadek. Serwisanci zgłaszali nam też problemy z wjazdem do gospodarstw. Dlatego zdecydowaliśmy, że nie podejmujemy teraz żadnych akcji serwisowych. Klienci zostali poinformowani, że wszystko jest przesunięte. W tym roku definitywnie też zrezygnowaliśmy z wystawiania się na targach i wystawach rolniczych.

Piotr Stanek,
dyrektor marketingu w Unii (Grudziądz, Brzeg, Słupsk, Kąty Wrocławskie)

– Wszystkie nasze fabryki pracują. Choć nie na 100 procent, to codziennie produkowane są nowe maszyny, które są wysyłane do polskich i zagranicznych dealerów i rolników. Na razie realizujemy zamówienia złożone pod koniec zeszłego roku oraz na początku tego roku, więc na dzisiaj nie odczuwamy spadków sprzedaży. Co prawda po wystąpieniu pandemii zdarzały się opóźnienia od niektórych kooperantów dostarczających części i podzespoły, ale nie było z tym aż tak źle. W zeszłym tygodniu mieliśmy na przykład dostawę z Włoch adapterów do rozrzutników obornika. Wprowadziliśmy sporo obostrzeń w fabrykach. Wytyczone zostały strefy, między którymi jest zakaz przemieszczania się. Na każdym wydziale znajdują się termometry do pomiaru temperatury pracowników. Sprawdzamy, czy pracownicy stoją od siebie w bezpiecznej odległości i czy nie grupują się. No i oczywiście doszły maseczki. Osoby z zewnątrz nie mają teraz możliwości wejścia do żadnej z fabryk. Nawet dla kierowców przyjeżdzających po maszyny wydzielone zostały miejsca, gdzie jest przekazywana dokumentacja i materiały. Zadania serwisowe są cały czas realizowane, oczywiście z zachowaniem wymagań bezpieczeństwa. Auta serwisowe zostały wyposażone w środki ochrony osobistej, maseczki, płyny do dezynfekcji rąk czy rękawice, a w gospodarstwie praca serwisantów jest ustawiana tak, aby nie było bezpośredniego kontaktu z rolnikiem.

Tomasz Żywiczka,
dyrektor ds. marketingu i sprzedaży w Kujawskiej Fabryce Maszyn Rolniczych Krukowiak (Brześć Kujawski)

– Wprowadziliśmy pomiar temperatury pracowników, konieczność używania przez nich masek ochronnych oraz stosowania płynów dezynfekujących. Ale przede wszystkim nie ma teraz jednej dużej zmiany, a pracowników produkcyjnych, czyli ponad 200 osób, podzieliśmy na dwie grupy. Jedna zaczyna pracę rano i kończy o godzinie 14. Potem jest godzinna przerwa, aby pracownicy wychodzący z zakładu nie mieli kontaktu z osobami przychodzącymi do pracy. O godzinie 15 startuje druga zmiana. Dzięki temu, gdyby nawet doszło do pojawienia się koronawirusa na terenie firmy, nie ma obawy przed całkowitym zamknięciem zakładu, bo na kwarantannę wysłani byliby tylko pracownicy z jednej zmiany. Wprowadziliśmy też zakaz przemieszczania się pracowników między działami. Przy biurowcu pojawiła się informacje o zakazie wstępu na teren zakładu osób postronnych, na której są też podane numery telefonów kontaktowych. Tak więc zakład pracuje pełną parą. Nie mamy problemu z częściami i podzespołami do produkcji, wszak nauczeni współpracą z włoskimi firmami wiedzieliśmy, że musimy mieć pewien bufor części w magazynach. I to się teraz sprawdza. A gdy we Włoszech wystąpiły pierwsze przypadki koronawirusa udało nam się ściągnąć jeszcze kilka większych dostaw części. Aktualny zapas wystarcza nam na wyprodukowanie wszystkich zamówionych opryskiwaczy. A jest tego sporo, bo już na przełomie roku mieliśmy zamówień na prawie pół roku do przodu. W tej chwili mamy końcówkę kwietnia i na większe ciągane opryskiwacze terminy realizacji sięgają połowy sierpnia. Na mniejsze zawieszane, termin dostawy to dwa, trzy miesiące. Obecna sytuacja nie pozwala nam na bezpośredni kontakt z rolnikiem. I jest to potężny problem. Jedynym możliwym rozwiązaniem jest wysyłanie do rolników filmów, zdjęć, materiałów. Wskrzesiliśmy nawet nasz kanał na YouTube o opryskiwaczach, na którym umieszczamy filmy instruktażowe, jak na przykład w prosty sposób uruchomić pewne funkcje opryskiwacza. Dzięki temu nie musimy aż tak bardzo angażować naszego serwisu. Oczywiście są sytuacje, gdzie się takiej wizyty nie da uniknąć. Czyli na dzisiaj mamy co robić, mamy czym robić i mamy kim robić. Co będzie dalej? Trudno powiedzieć, ale na pewno teraz rolnicy zaczynają wstrzymywać się z inwestycjami i to nie jest tylko kwestia koronawirusa, ale przede wszystkim suszy, o której zaczyna się coraz głośniej mówić.

Piotr Szlakiewicz,
odpowiedzialny za sprzedaż krajową w firmie Agro-Masz (Strzelce Małe)

– Fabryka działa, a maszyny są produkowane na bieżąco. Zamówienia też spływają, choć w mniejszej ilości niż w poprzednich miesiącach. Wynika to z faktu, że mniej rolników odwiedza dzisiaj punkty dealerskie. W teren przestali jeździć przedstawiciele dealerów, bo w obawie przed zarażeniem koronawirusem rolnicy nie wpuszczają ich do gospodarstw. Kontakt między sprzedawcą a rolnikiem odbywa się praktycznie tylko telefonicznie. Nawet nasi kierowcy dowożący maszyny do dealerów dostali wytyczne, jak mają postępować przy dostawie. Gdy dowożą sprzęt na miejsce, to nie mogą oddalać się od auta. Nie mogą też podawać dokumentów bezpośrednio pracownikowi dealera, tylko muszą je położyć w jakimś umówionym wcześniej miejscu. Oczywiście podczas wyładunku towaru muszą mieć założone maski i rękawice. Są wyposażeni w płyny dezynfekujące. Podobne procedury muszą zachowywać serwisanci. Wcześniej było tak, że wyjeżdżali oni w teren nawet na kilka dni. Teraz przez koronawirusa hotele są pozamykane, a pracownicy muszą wracać do domu na noc. To wpływa na mniejszą ilość wykonywanych przez nich zleceń, no i na podniesienie kosztów, bo muszą pokonywać znacznie większe odległości. Nasze maszyny wysyłamy też za granicę, choć i tutaj liczba zamówień jest niższa. Na początku pandemii mieliśmy problemy z przewożeniem sprzętu przez granicę. Teraz idzie to na bieżąco, tyle że koszty transportu znacznie wzrosły. Wcześniej mieliśmy też problem z dostępnością sprowadzanych z zagranicy części i podzespołów, szczególnie tych zamawianych w mniejszych ilościach do nowych maszyn będących w naszej ofercie. Zaczęło brakować siłowników czy kół. Teraz sytuacja jest po części opanowana, ale cały czas jakieś „obsuwy” w terminach dostaw się zdarzają. Zawsze tłumaczone jest to koronawirusem. Co do samego zakładu, to wdrożyliśmy procedury, które gwarantują bezpieczeństwo załodze. Każdy pracownik wchodzący do zakładu ma wykonywany pomiar temperatury. Zachowywana jest przy tym bezpieczna odległość między osobami, dlatego rano kolejka do pracy sięga nawet kilkuset metrów. Wprowadziliśmy też bezwzględny zakaz wejścia do zakładu osób postronnych. Nawet pracownicy nie mogą teraz swobodnie przemieszczać się po całym zakładzie. Mogą poruszać się tylko w zakresie działu, w którym pracują. Wedle zaleceń, we wszystkich działach zostały wprowadzone zmiany, w celu zachowania co najmniej dwumetrowej odległości między pracownikami. Dotyczy to zarówno pracowników fizycznych, jak i biurowych. O ile na produkcji nie było z tym większych problemów, to w biurze już tak. Dlatego część kadry musieliśmy przenieść do dodatkowych pomieszczeń typu sala szkoleniowa. Przez jakiś czas część kadry pracowała zdalnie, ale przy takim kierunku produkcji jak wytwarzanie maszyn rolniczych, to rozwiązanie nie sprawdziło się. Kiedy koronawirus się skończy? Na samym początku myśleliśmy, że za miesiąc, może dwa wrócimy do normalnego działania, natomiast dzisiaj chyba nikt nie jest w stanie przewidzieć, kiedy koronawirus odpuści.

Tomasz Łuczak,
wiceprezes firmy Alima-Bis (Środa Wielkopolska)

– Zakład nie zatrzymał się nawet na chwilę. Cały czas realizujemy zamówienia, te polskie i zagraniczne, wysyłając bez większych przeszkód maszyny do Anglii, Szwecji czy Danii. Oczywiście, gdy koronawirus pojawił się w Europie zaczęliśmy mieć obawy m.in. o zaopatrzenie naszego zakładu w części i podzespoły. Bo wśród naszych dostawców znajdują się m.in. firmy z Włoch, a więc kraju, który dotkliwe odczuwa skutki pandemii. Ale w większości nawet te przedsiębiorstwa mają swoje polskie przedstawicielstwa lub oddziały i gdy włoski producent zaczynał sygnalizować, że może mieć problem z dostawami na czas, to wypełnienie dostaw brały na siebie te firmy. Tak więc my takich problemów praktycznie nie odczuliśmy. Ale to nie jest tak, że koronawirus w nas nie uderza. Widzimy, że tempo napływania nowych zamówień słabnie porównując do tego co było miesiąc, dwa miesiące temu i moim zdaniem, należy to wiązać z koronawirusem. Same zamknięcie hoteli, restauracji, kawiarni, ośrodków wczasowych doprowadziło do tego, że zmalała liczba odbiorców produktów mleczarskich. Przez to niektóre mleczarnie zaczęły ograniczać skup mleka, co finalnie uderza w hodowców bydła, czyli naszych klientów. I to jest gigantyczny problem. Bacznie przyglądamy się tej sytuacji i na bieżąco ją analizujemy. Podejrzewam że druga część roku dla producentów maszyn może być o wiele trudniejsza. W naszym zakładzie wprowadziliśmy też szeroko zakrojone środki bezpieczeństwa. Ale nasza załoga jest odpowiedzialna, zdyscyplinowana, nie panikuje, realizuje plany i co najważniejsze, jest w pełni zdrowa. W niektórych obszarach produkcyjnych najbardziej obciążanych stosujemy dwuzmianowość. Ale tak było jeszcze przed koronawirusem. Zadbaliśmy natomiast o przesunięcia rozpoczęcia produkcji, aby pracownicy mieli ze sobą jak najmniejszy kontakt. Wiele spraw załatwiamy zdalnie – przez telefon czy skype. Działa też serwis, który w trosce o bezpieczeństwo korzysta ze środków bezpieczeństwa typu rękawice, maski, przyłbice czy środki dezynfekujące.

Józef Seidel,
dyrektor ds. marketingu firmy Mandam (Gliwice)

– Przez pierwsze dwa tygodnie po wybuchu pandemii odczuliśmy spadki sprzedaży, ale w tej chwili wszystko wraca do względnej normalności. To pewnie nie jest to co było kiedyś i pewnie już nie będzie. Na szczęście zamówienia na maszyny nie zostały anulowane, a mieliśmy ich naprawdę sporo. Ciągle spływają nowe zarówno z Polski, jak i z zagranicy. Nie dalej jak w zeszłym tygodniu wysłaliśmy TIR-a do Włoch z maszynami, bo nasz dystrybutor w tym kraju cały czas pracuje i sprzedaje maszyny. Na przyszły tydzień wysyłamy dwa TIR- -y do Hiszpanii. Nie brakuje nam też części do produkcji, bo odpowiednio wcześnie się zatowarowaliśmy. Mamy zapasy na około 6 tygodni do przodu i dalej taki stok utrzymujemy, bo cały czas dojeżdżają do nas nowe części i podzespoły. Część z nich przyjeżdża nawet z Włoch, ale paradoksalnie tam zakłady wytwarzające takie elementy pracują, bo w tym kraju maszyny rolnicze i części do maszyn zostały uznane jako produkty pierwszej potrzeby. Te zakłady spowolniły, ale nie stanęły. A te które faktycznie się zatrzymały, to tylko ze względu na decyzję swoich zarządów, a nie ze względu na narzucone prawo. Co do naszego zakładu to występuje spowolnienie produkcji wynikające z tego, że przeorganizowaliśmy produkcję, aby zachować odpowiednie odległości między pracownikami. Nie brakuje nam środków higienicznych, bo bardzo szybko zareagowaliśmy kupując maski, środki dezynfekcyjne, rękawice czy przyłbice. Podzieliliśmy kadrę pracowników biurowych na tych którzy pełnią dyżury i tych, którzy pracują zdalnie. I w tych warunkach na ten moment tak funkcjonujemy i powiem nieskromnie, że nawet nieźle nam to wychodzi. Stale prowadzimy też pomiar temperatury ciała każdego pracownika, który wchodzi do zakładu. Przez te kilka tygodni zdarzyło się już cofnąć część osób, ale ostatecznie nikt z nich nie miał koronawirusa. Wprowadziliśmy zalecenie, że na teren firmy nie mogą wchodzić osoby postronne. Pracujemy na dwie zmiany i w trochę innych godzinach, aby pracownicy nie spotykali się ze sobą. Dzięki temu nawet jakby w jednej z ekip pojawił się ktoś chory i ten zespół trafiłby na kwarantannę, to zawsze druga zmiana może produkować maszyny. Do minimum ograniczyliśmy kontakt z zewnątrz. Odwołaliśmy wszystkie spotkania i szkolenia. W tym roku zrezygnowaliśmy też ze wszystkich targów – nawet z Agro Show. Priorytetem jest utrzymanie zakładu i załogi. Wyjazdów delegacyjnych też nie ma, czego brakuje, bo takie wyjazdy dawały najlepszy bezpośredni kontakt z ludźmi. Teraz wszystko toczy się na zasadzie maili, telefonów, wymiany filmów, zdjęć itd. Ten specyficzny czas wykorzystujemy też w zupełnie inny sposób. Dopracowujemy maszyny oraz reorganizujemy firmę tak, żeby więcej danych i informacji było przetrzymywanych zdalnie w chmurze. Od dawna o tym myśleliśmy, ale potrzebny był koronawirus, aby faktycznie to wprowadzić. A kiedy pandemia się skończy? Myślę, że jak się pojawi szczepionka, czyli znając życie za rok, więc przed nami rok pracy w zupełnie innych warunkach.

Norbert Pawluczuk,
kierownik działu marketingu firmy SaMASZ (Zabłudów)

– Produkcja odbywa się bez zakłóceń. Wdrożyliśmy oczywiście wszelkie niezbędne środki mające na celu zapewnienie bezpieczeństwa typu pomiar temperatury przy wejściu do zakładu czy stosowanie maseczek ochronnych. Udostępnione zostały też pojemniki z płynem do dezynfekcji rąk. Zachowywane są bezpieczne 3–4 metrowe odległości między osobami, także w biurze. Pomieszczenia są sukcesywnie ozonowane. Nie mamy też problemów z zakupem części wykorzystywanych przy produkcji. Początkowo takie obawy były, ale dzisiaj przyjeżdżają do nas nawet elementy od włoskich kooperantów. Zamówień od rolników też nie brakuje, bo lada moment zaczną się w Polsce zielone żniwa i rolnicy spieszą się z zakupami kosiarek czy zgrabiarek. A w Europie w niektórych krajach np. we Francji, koszenie trawy już się zaczęło. Również wizyty serwisowe odbywają się bez zakłóceń. Zresztą serwis działa teraz według nowych, rygorystycznych norm i procedur, wedle których nie dochodzi do spotkania rolnika z pracownikami naszej firmy. Rolnik udostępnia maszynę w wyznaczonym miejscu, a po wykonaniu naprawy otrzymuje zdalnie taką informację. Po każdej akcji serwisowej dzwonimy jeszcze do klienta z pytaniem o poziom satysfakcji z obsługi serwisowej. Jako firma staramy się też pamiętać o tych, którzy na co dzień zmagają się z koronawirusem. Dlatego regularnie przekazujemy maseczki i posiłki do szpitali m.in. w Białymstoku i Siemiatyczach.

Notował – Przemysław Staniszewski

r e k l a m a

r e k l a m a

Zobacz także

r e k l a m a