Dzwonek Pierwszy miesiąc prenumeraty za 50% ceny Sprawdź

r e k l a m a

Partner serwisu

Swojskie warzywa na hektarach pradziada

Data publikacji 29.04.2020r.

Na profilu facebookowym gospodarstwa Ojcowizna w podśremskim Kadzewie w zakładce „Informacje o firmie” napisane jest „czynne całą dobę”. Po rozmowie z Jerzym, 27-letnim ogrodnikiem i właścicielem, już wiem, że nic w tym dziwnego. Kiedy odbiera telefon o 21.00, słychać w tle szum i szelest skrzynek załadowywanych warzywami. Nad ranem kolejnego dnia Jerzy powiezie je miejskim klientom pod ich drzwi.

Jego produkty można kupić w Poznaniu i Śremie w kilku sklepach z ekologiczną żywnością. Lądują też na stołach kilku poznańskich restauracji. Ale przede wszystkim w kuchniach indywidualnych klientów, którzy cenią sobie smak i aromat warzyw z domowego ogrodu. Jerzy Byszewski uprawia je tradycyjnie i z miłością na niecałym hektarze w gospodarstwie, które w rękach jego rodziny pozostaje od ośmiu pokoleń. Dziś jako najstarszy z siedmiorga rodzeństwa przeciera nowe szlaki w rodzinnej tradycji.

Historia na scenariusz
Jego babcia pochodziła z Żółtowskich – znanej rodziny, która posiadała w Wielkopolsce sporo ziemi. Babcia Irena urodziła się w 1924 roku w pałacu w Kadzewie, w majątku, w którym na kilkuset hektarach gospodarował jej ojciec Stanisław. Wojenna zawierucha, a potem komunistyczna władza pozbawiły rodzinę kadzewskiego domu. Pałac przeszedł na rzecz Skarbu Państwa.

– Z Kadzewa wyjechali na początku wojny, nic prawie nie zabierając. Większości rzeczy nigdy nie odzyskali i do majątku już nie wrócili. Dwóch synów stracili w czasie wojny. Z dwiema córkami zamieszkali we Wrocławiu. Pradziadek, żeby utrzymać rodzinę, dzięki znajomości pięciu języków, znalazł pracę jako recepcjonista w hotelu Metropol. Dorabiał, udzielając korepetycji. Po 20 latach starań dostał jednopokojowe mieszkanie przy placu PKWN, teraz Wolności – mówi Jerzy.

Ojciec Jerzego skończył studia w Warszawie. Od dziadka Stanisława, który żył 104 lata, ostatniego gospodarza w Kadzewie, otrzymał niezwykły moralny testament – miał odbudować rodzinne gniazdo. Ojcu Jerzego udało się odkupić dom i park w 1997 roku. Wtedy Jerzy z rodzicami i rodzeństwem sprowadzili się z Warszawy, w której mieszkali, pod Śrem.

– Pradziadek powierzył mojemu tacie taką misję, ale sam nigdy nie przyjechał do Kadzewa. Mówił, że nie wytrzymałby widoku rodzinnego domu w innych rękach. Nie powiedziałbym, że nasiąkałem legendą o hektarach i gospodarzeniu na nich. Ale już w liceum wiedziałem, że chcę pójść na rolnictwo. W wakacje jeździłem do pracy sezonowej w sporym gospodarstwie znajomych pod Paryżem. Tam posmakowałem ziemi, zaszczepili we mnie pasję do niej. Skończyłem rolnictwo na SGGW w Warszawie – opowiada Jerzy.

Zagraniczne inspiracje
W czasie studiów wyjeżdżał też do gospodarstw ekologicznych w Szwecji, by zdobywać doświadczenie. Nauczył się tam znacznie więcej niż tylko samej uprawy.

– Tam ekologicznie produkowana żywność jest bardzo popularna. W każdym markecie jest półka z produktami bezpośrednio od rolnika. I nie ma znaczenia, że to sieciowy market. W różnych sklepach znajdują się różne produkty, nie ma wymogu, żeby asortyment był taki sam. W Szwecji pozytywnie zaskoczyło mnie, że produkt nie musi być certyfikowany. Gospodarstwa i tak mają swoje wyśrubowane standardy. Certyfikaty są drogie, a poza tym są potrzebne głównie sklepom działającym na dużą skalę, z myślą o tych klientach, którzy kupują z dala od danego gospodarstwa i nie znają rolnika. Większość jednak kupuje w sklepie obok siebie i zna producenta. Co więcej, klient jeździ do niego co jakiś czas, może u niego w gospodarstwie popracować – można to nazwać agrofitnessem. Istnieje wzajemne zaufanie między konsumentem a rolnikiem – mówi Jerzy i dodaje, że jego marzeniem jest taki model handlu w polskich sklepach.

W Szwecji Jerzy zainspirował się też rolnictwem wspieranym społecznie. Wie, że ten model funkcjonuje już w kilku miejscach w Polsce. Polega to na abonowaniu skrzynki warzyw. Kontraktuje się z klientem na przykład dwadzieścia dostaw w sezonie. Rolnik wie, co będzie miało zbyt, i pod to zamówienie sieje i sadzi. Część kwoty klienci płacą z góry. Taki model pozwala rolnikowi dzielić się ryzykiem z klientem. Warzywa czy owoce dostarczane są w skrzynkach pod drzwi, często z przepisami na to, jak smacznie je przetworzyć.

– Na bieżąco można weryfikować zapotrzebowanie, rolnik zbiera też sugestie od klientów. W taki mniej więcej sposób działają kooperatywy spożywcze. Ja działam w tej poznańskiej – mówi Jerzy.

Komu dynię i pomidor?
Zanim jednak doszło do kooperatywy, Jerzy musiał zrobić coś z pół hektara przydomowego nieoranego od 15 lat ogrodu. Wiosną i latem 2017 roku samodzielnie go wykarczował z samosiejek akacji. Zajęło mu to kilka dobrych miesięcy. Jesienią zwiózł od sąsiada ze Śremu pierwszy tunel foliowy – pocięty zespawał na miejscu. I ruszył z uprawą.

– Na pierwszy sezon, w 2018 roku, miałem tunel i trochę pola na zewnątrz. W tunelu – ze trzydzieści odmian pomidorów, a na zewnątrz dynie – głównie hokkaido. To była trochę radosna twórczość. Pierwsze pomidory kupiła sąsiadka. A poza tym zostałem z pomidorowym tunelem. Zadzwoniłem więc do kooperatywy spożywczej w Poznaniu – znali mnie, bo wcześniej robiłem u nich ankiety do pracy magisterskiej. Wzięli ode mnie pomidory. Wieść poszła pocztą pantoflową i moje pomidory i dynie znalazły się też w restauracjach i u kilkunastu prywatnych klientów w Poznaniu. Sprzedawałem warzywa też w Śremie – opowiada Jerzy.

Z tego, co zostało, zrobił przeciery. Dostawił dwa tunele. W 2019 roku sprzedawał już nie tylko pomidory i dynie, ale i melony, arbuzy, bakłażany, kukurydzę cukrową, jarmuż, sałatę, rzodkiewkę, kalarepę, rukolę, seler, kapustę, w tym niezwykłą jej odmianę pak choi. Taki trochę ogródek działkowy, ale na większą skalę, jak sam mówi. Miał do tego pomoc wolontariuszy z całego świata.

– Jestem na portalu Workaway. Są tam zarejestrowani ludzie, którzy chcą zwiedzać świat, a przy okazji popracować w ziemi. Przyjeżdżają do gospodarstwa, mieszkają z nami w domu, dostają dach nad głową i wyżywienie, a w zamian pomagają w pracy – wyjaśnia.

W międzyczasie Jerzy wpadł na pomysł mikroliści, czyli młodych pędów jadalnych roślin. Pozyskuje je głównie z grochu i słonecznika, a uprawia w doniczkach przez cały rok, więc uprawa nie jest zależna od zmiennych warunków. Przez cały rok w tunelu ma też pietruszkę naciową. W zeszłym roku Jerzy od starszego sąsiada, który hodował pszczoły od trzech pokoleń, odkupił ule i przyuczył się u niego. W ubiegłym roku miał dziesięć uli, w tym ma już dwadzieścia. W zeszłym roku Jerzemu udało się też ściągnąć czternaście słoików miodu od dzikich pszczół, które usadowiły się w murze jego domu. Dziś małym dostawczym samochodem z bagażnikiem na dachu co wtorek dostarcza produkty do Poznania, co piątek – do Śremu.

– Chodzi o to, żeby rozciągnąć sezon jak najdłużej, a nie żeby przychód zależał tylko od kilku miesięcy w roku. Kiedy zbiory rozłożone są na cały rok, zarobek jest stabilny. Wtedy nawet gdyby przyszedł taki wirus w lipcu i sierpniu, nie jestem „ugotowany”. Dlatego uprawiam wiele odmian i różnych gatunków roślin. Czy można zarobić? Na KRUS na razie tak, ale czy odłożę na emeryturę? Teraz jeszcze nie, bo jestem na początku drogi. Większość inwestuję. Ale w przyszłości chcę utrzymać z tego rodzinę i wyjechać raz w roku na wakacje – planuje przyszłość.

W wolnych chwilach restauruje starego citroena, gotuje albo relaksuje się, oglądając na YouTube filmy o tym, jak Amerykanie radzą sobie z ekologiczną uprawą. Jerzy mówi, że są mistrzami przydomowych ogródków, a dla niego wzorem. Cały czas się uczy, jak udoskonalać uprawę i zastanawia się, czym jeszcze zaskoczyć klientów. Dla niego ich zadowolenie to sprawa nadrzędna. Mówi, że traktuje swoją pracę również jako służbę. A ja myślę, że pradziadek Stanisław byłby z niego bardziej niż dumny.

Karolina Kasperek

r e k l a m a

r e k l a m a

Zobacz także

r e k l a m a