Dzwonek Pierwszy miesiąc prenumeraty za 50% ceny Sprawdź

r e k l a m a

Partner serwisu

Galopem przez życie

Data publikacji 13.05.2020r.

Trenerka koni, instruktorka jeździectwa i łucznictwa, członkini ekipy pokazowej. Złota medalistka mistrzostw świata w łucznictwie konnym. Anna Sokólska jest jedyną kobietą na świecie, która w tej dyscyplinie dotarła na sam szczyt.

Szczupła, długowłosa blondynka zamaszystym ruchem wstaje od stołu. Radosna i pewna siebie wita mocnym uściskiem dłoni. Mimo licznych sukcesów woda sodowa nie uderzyła jej do głowy. Anna Sokólska mimochodem opowiada o zaproszeniu od króla Jordanii, złotych medalach czy występie w reklamie Mazdy. Ale skupia się przede wszystkim na koniach. Osiągnięcia w łucznictwie konnym traktuje jako przygodę życia. Zawodowa rywalizacja, kontakt ze zwierzętami, których towarzystwo stawia na pierwszym miejscu – o tym marzyła od dziecka.

– Plany zrealizowałam z nawiązką – twierdzi. – Łucznictwo konne pozwala rozwinąć skrzydła. Wierzę, że największe sukcesy jeszcze przede mną.

Byle nie monotonia
Była bardzo aktywnym dzieckiem. Energia „level tysiąc”, jak mówi. W szkole podstawowej chodziła na judo, aby dać upust temperamentowi. Trenowała osiem lat. Zakwalifikowała się nawet do mistrzostw Polski.

– W okresie dojrzewania zarzuciłam ten sport. Zabrakło mi motywacji – wspomina. – Potem było bieganie, jazda na deskorolce, snowboard. Ale wciąż poszukiwałam swojej dyscypliny.

Pomyślała o jeździe konnej, do której przed laty zachęcała ją mama. Pierwsza jazda okazała się strzałem w dziesiątkę. Przekonała się, że tam potrzeba energii i zaangażowania. Lubiła wyzwania oraz obcowanie ze zwierzętami, więc szybko połknęła bakcyla. Złożyła papiery do Technikum Hodowli Koni w Supraślu. Trafiła do klasy pasjonatów. Z zapałem trenowała tradycyjne jeździectwo, z którym wiązała przyszłość. Wszystko zmieniło się w 2007 roku, kiedy – jako jedna z najbardziej zaangażowanych uczennic – została wytypowana do udziału w warsztatach łucznictwa konnego. Po raz pierwszy organizowanych w Polsce.

– Wtedy nie przypuszczałam, że łucznictwo konne stanie się moim, nomen omen, konikiem, że zwiążę z nim przyszłość. Traktowałam je raczej jako pozytywne dziwactwo, mało poważny odłam „prawdziwego” jeździectwa. Niewiele też o nim wiedziałam – opowiada mistrzyni.

Światowej klasy zawodnicy, a zarazem trenerzy – Michał Choczaj i Michał Sanczenko – szybko dostrzegli potencjał dziewczyny. Jednak przekonanie jej do zawodowego zajęcia się niszową dyscypliną zajęło im kilka lat. W tym czasie Ania skończyła szkołę i rozpoczęła pracę w stajni jako instruktorka jeździectwa.

– Zawsze chciałam, aby kolejny dzień różnił się od poprzedniego. Nigdy nie lubiłam monotonii, w rutynie nie czułam się dobrze. Tym łatwiej przyszło mi podjąć decyzję, aby postawić wszystko na jedną kartę. Zdecydowałam się wrócić do Supraśla i zająć sportem. Na poważnie – mówi mistrzyni.

Początki nie były łatwe. Zabrakło sukcesów, przyszły za to chwile zwątpienia. Zastrzyk optymizmu przyniosły dopiero Międzynarodowe Zawody ETRAC w Turcji, z których wróciła ze złotym medalem. Na podium stanęła w 2013 roku, zaledwie rok po rozpoczęciu przygody z zawodowym łucznictwem konnym. Potem posypały się kolejne zwycięstwa – Ania jest wielokrotną laureatką w zawodach o zasięgu krajowym oraz międzynarodowym. Z dumą podkreśla, że na ubiegłych mistrzostwach świata jako jedyna kobieta zakwalifikowała się do finału.

– Z Michałem Sanczenką od początku wierzyliśmy w Anię. Jest bardzo zdolna, ma świetną koordynację ruchową, refleks, świetnie jeździ konno. Dodaliśmy do tego trochę techniki łuczniczej i razem „stworzyliśmy potwora” – mówi trener mistrzyni Michał Choczaj.

Jazda bez trzymanki
W siodle, w stroju z epoki, z rozwianymi włosami i łukiem u boku Ania wygląda niczym wojowniczka z dawnych legend.

– Nie przepadam za historycznym strojem, choć wiem, że ładnie wygląda. Jeśli tylko organizator zawodów tego nie wymaga, wybieram zwyczajny, sportowy, w którym jest mi najwygodniej – ucina krótko.

Startuje w barwach podlaskiego klubu łuczniczego AMM Archery, organizatora m.in. największych zawodów łucznictwa konnego w Polsce. Od lat wierna jest ukochanej klaczy holenderskiej rasy KWPN, Eldetcie, którą pieszczotliwie nazywa Elką. Drugim ulubieńcem zawodniczki jest Czanar, wałach czystej krwi arabskiej, o którym żartobliwie mówi „szołmen”. Wspólnie wystąpili w reklamie Mazdy promującej nowego SUV-a.

Niestety, na swojej Elce startuje tyko w zawodach krajowych. Koszty transportu konia na drugi koniec świata są ogromne.

– To obecnie największy problem zawodników. Dobry koń to połowa sukcesu. Tymczasem nie wiadomo, jakiego wylosujemy. Niefart miałam w czasie międzynarodowych zawodów, na które zaprosił mnie król Jordanii. Trafiłam na kiepskiego wierzchowca, przegrałam. Ale sam fakt, że poznałam władcę, podnosi morale – śmieje się mistrzyni.

Jeśli finanse pozwolą, Ania chciałaby – przynajmniej na terenie Europy – zabierać ze sobą Elkę. Tymczasem łucznictwo konne wciąż jest niszowym sportem, który nie może liczyć na ministerialną dotację. Aby zarobić na kosztowne wyjazdy, utrzymanie zwierzęcia (Eldetta, jak przystało na rasowego sportowca, ma własnego dietetyka!) czy zakup sprzętu, prowadzi szkolenia, organizuje też pokazy. Każde wsparcie finansowe jest dla niej cenne, stąd pomysł na poszukiwanie sponsorów za pośrednictwem portalu Patronite. Każdy może ją wesprześ wchodząc na portal w zakładkę „Anna Sokólska”.

– Łucznictwo konne daje ogromną satysfakcję, zwłaszcza kiedy wiąże się z sukcesami. Z radością reprezentuję Polskę za granicą, zaś w kraju – moje wspaniałe Podlasie. Utrzymuję się ze sportu, ale Lewandowskim raczej nie będę – pokpiwa.

Dla przyjaciół – SzatAnka
W łucznictwie konnym nie ma podziału na kobiety i mężczyzn. Cierpliwość, determinacja, odpowiedni balans ciała oraz poczucie równowagi – to pożądane cechy predysponujące dobrego sportowca, bez względu na płeć.

– Nie ma znaczenia, z kim się ścigam. Ale świadomość, że jestem jedyną kobietą w światowej czołówce, to powód do radości – mówi Ania.

Zawodnicy stają w szranki w trzech konkurencjach: węgierskiej, koreańskiej oraz polskiej. Polski to jej ulubiony tor. Najtrudniejszy, wymagający umiejętności strzelania z łuku w każdym kierunku i z obu rąk. Konkurencje koreańska i węgierska rozgrywane są na prostych torach długości od 90 do 150 m. Tor polski jest znacznie dłuższy, ma 700–800 m, czasami nawet powyżej kilometra. Jeźdźcy kierują wierzchowcem dosiadem – balansując ciałem i odpowiednio dociskając nogi. Pędzą „bez trzymanki”. Do rozmieszczonych na trasie tarcz strzelają w pełnym galopie.

– Przygotowania do mistrzostw poprzedzone są miesiącami wielogodzinnych przygotowań. Pobudka o świcie, a potem trening. I tak do wieczora – wylicza mistrzyni.

Przed zawodami Ania relaksuje się przy muzyce i stara się dobrze wyspać. Choć nie jest przesądna, najchętniej korzysta z czerwonych lotek – wierzy, że przynoszą jej szczęście. Sukcesy święciła już w Turcji, Iranie, Korei, Szwecji, Japonii. Chciałaby jeszcze wrócić ze złotem z mistrzostw świata we Francji. Jeśli pandemia nie pokrzyżuje zawodowych planów, postara się pozyskać pieniądze na wyjazd z ukochaną sportową partnerką Elką. W tych działaniach wspiera ją przyjaciółka i wierna fanka, a zarazem miłośniczka koni – Karolina Kühn.

– Łucznictwo konne to wciąż mało znana dyscyplina. Na szczęście systematycznie przybywa osób próbujących sił w tym widowiskowym sporcie – mówi Karolina. – Zachęcam wszystkich do przygody z łucznictwem. Szczególnie tych, którzy już jeżdżą konno i szukają alternatywy dla tradycyjnych konkurencji jeździeckich. Nie ma znaczenia wiek, liczą się chęci i dobra zabawa. Jak mówi stare porzekadło, największe szczęście na świecie leży na końskim grzbiecie.

Ania – nazywana przez przyjaciół SzatAnką ze względu na niespożytą energię, nieszablonowe pasje i temperament – nie może doczekać się kolejnych wyzwań. Planuje doskonalić umiejętności, a także założyć profesjonalny ośrodek jeździecki, w którym kształciłaby grono najmłodszych pasjonatów sportu i poszukiwała ukrytych talentów.

– Pomysł jest. Oby przybyło miłośników łucznictwa i koni. Jestem przekonana, że z każdym rokiem będzie ich coraz więcej – kończy Anna Sokólska.

Małgorzata Janus

r e k l a m a

r e k l a m a

Zobacz także

r e k l a m a