Dzwonek Pierwszy miesiąc prenumeraty za 50% ceny Sprawdź

r e k l a m a

Partner serwisu

JÓZEF IGNACY KRASZEWSKI - Sprawa kryminalna (odc. 33)

Data publikacji 03.06.2020r.

Trzydziesty trzeci odcinek powieści sensacyjnej Józefa Ignacego Kraszewskiego „Sprawa kryminalna”.

Na chwilę zupełnie co ma począć nie wiedział i prezes byłby go tak zastał wmurowanego w progu, gdyby ciocia Wychlińska, która wybiegła także i stała za nim, poznawszy również powóz i konie brata, chwyciła go za ramię mówiąc:

– Uciekaj pan! Uciekaj, prezes!

Bez czapki więc, jak stał, rzucił się pan Daniel w bok z ganku, skrył w bliskie zarośla, nieprzytomny przestał tu chwilę wylądowania i dopiero, gdy towarzystwo całe przeszło wśród głośnych okrzyków do pokojów, on przez służącego dostawszy nakrycie na głowę pobiegł do stajni do koni swoich i kazał co tchu pędzić do domu.

Leokadya zobaczywszy ojca, nie wiedząc co się stało z panem Danielem, przestraszona zemdlała, złożono to na poruszenie nadzwyczajne. Ciocia Wychlińska zaś przed siostrą wytłumaczyła pana Zymińskiego tym, iż w chwili, gdy familia potrzebowała się sobą nacieszyć, nie chciał być natrętnym i odjechał.

Pan Daniel kazał pędzić do domu, jeszcze nie mogąc zebrać myśli i zdecydować, co mu czynić wypada – jechał nieprzytomny, zbolały, upokorzony, w rozpaczy prawie. Według wszelkiego podobieństwa pobyt pana prezesa, któremu ruszyć się nie było łatwo, musiał się w Borkach przedłużyć. Udawać przez ten czas chorego było niebezpiecznie, ktoś ze służby starego mógł go gdzie spotkać, zaledwie więc przybywszy do Rakowa, zawołać kazał ekonoma, powiedział mu, iż pilny interes powołuje go do Warszawy, że tejże nocy jechać musi. Zdał mu gospodarstwo, obiecując prędki powrót, zebrał papiery, napisał kartkę do pani Wychlińskiej, która po drodze w austeryi* Borków miał rzucić – i nade dniem już był na gościńcu prowadzącym do stolicy. Wzruszenie jakiego doznał, przestrach, niepewność jak się wszystko skończy, przejęły go tak mocno, że w kilka godzin uczuł dreszcze, gorączkę i chorobę nadchodzącą. Mniej go ona wszakże obchodziła niż nieszczęście, które go spotkało. – Gdy w jedną stronę śpieszy ku Warszawie pan Daniel, z przeciwnej Górnicki wiezie Małejkę w tryumfie, naradzając się z nim po drodze nad środkami, jakichby użyć należało dla zdemaskowania Tremmera. – Gwałtowny i popędliwy Górnicki wprost chciał najechać na Raków, wywołać gospodarza i twarz w twarz postawić go z Małejką, któryby go po imieniu przywitał. Nad ten dowód nie potrzebował innego, samozwaństwo byłoby dowiedzionem. Małejko z temperamentu i obyczaju powolniejszy, rozważniejszy, mający upodobanie w łagodniejszych na pozór, a ostrzejszych w istocie formach, trochę urzędnik, więc ostrożny, aby ani siebie ani stanowiska nie skompromitować – namyślał się. Przychodziło mu też na myśl i to, że człowiek przywiedziony do rozpaczy może się do gwałtownych a niebezpiecznych rzucić kroków. – Lękał się narazić siebie.

– Ale wszakże innego środka nie masz?– wołał Górnicki.

– A to nie jest dobry – odpowiadał Małejko. Cóż z tego że ja go poznam i będę miał jednego świadka w panu. Mnie może on zrobić warjatem. Zresztą najechać na dom i oddać się tak w ręce nieprzyjaciela – to mi się nie zdaje... nie zdaje mi się... mówił rejestrator. Trzeba się namyśleć.

Rozmyślali tedy przez całą drogę, a nic nie mogli takiego znaleźć, na coby się zgodzili oba. Górnickiego, impetyka z natury, niecierpliwiły te deliberacye*. W ostatku Małejko wpadł na pomysł szczęśliwy.

– Wszakżeś mi pan mówił, że on tam u pani Pstrokońskiej, siostry pana prezesa, bywa często i że to dom pański, zawsze ludzi pełen. Przecież choć pan tam się trochę z nią poróżniłeś, drzwi mu przed nosem nie zamkną. Łatwo się dowiedzieć, kiedy on tam będzie. Zawieź mnie do Borków, a ja go przy wszystkich zgromadzonych po imieniu i nazwisku przywitam...

(cdn.)

r e k l a m a

r e k l a m a

Zobacz także

r e k l a m a