Dzwonek Pierwszy miesiąc prenumeraty za 50% ceny Sprawdź

r e k l a m a

Partner serwisu

Problem wody będzie powracał...

Data publikacji 03.06.2020r.

Z prezesem Leszkiem Gralą, kierującym pracami Dolnośląskiej Izby Rolniczej rozmawia Krzysztof Wróblewski. Leszek Grala razem z żoną Lucyną prowadzi wielkotowarowe gospodarstwo w Pisarzowicach koło Lubania Śląskiego.

Jeszcze 4–5 lat temu istotną pozycję w przychodach waszego gospodarstwa odgrywała produkcja mleka?

– Tak. Ale to już historia. Trzy lata temu zadecydowaliśmy o likwidacji bardzo dobrej obory krów mlecznych. To była bardzo trudna decyzja, własnym wysiłkiem, wiedzą i ciężką pracą – głównie żony Lucyny – doszliśmy do wydajności blisko 11 tysięcy kilogramów od krowy. Były w naszym stadzie czempionki i nawet superczempionka regionalnej wystawy, były krowy dające po 16 tysięcy kilogramów. Dzisiaj po pastwisku chodzi jeszcze dwadzieścia kilka jałówek, które czekają na sprzedaż. Praktycznie znakomita większość naszych krów trafiła do dobrych i bardzo dobrych obór na Podlasiu, Mazowszu i w Wielkopolsce. Tam cena skupu mleka jest wyższa przynajmniej o 30 groszy na litrze. Ale nie tylko niska opłacalność i czynnik ludzki zadecydował o likwidacji naszego bardzo dobrego stada. Najważniejsze było to, że nie mogliśmy inwestować w dzierżawione od KOWR budynki. Wszystko wyglądało jak sikanie pod wiatr – mówiąc po chłopsku. Nie zrozumiem i nigdy nie wybaczę tego, że na Dolnym Śląsku kilka tysięcy krów pochodzących z najlepszych obór poszło również pod nóż. A lata pracy hodowlanej zostały zniweczone. Dwadzieścia lat walczyliśmy o odtworzenie produkcji zwierzęcej w regionie. Odbywaliśmy spotkania z radami nadzorczymi spółdzielni mleczarskich, dyskutowaliśmy o ochronie kwot mlecznych. Organizowaliśmy zielony okrągły stół... Bezskutecznie. Wszystko trafił szlag. Krowy zniknęły z dolnośląskich obór. Mleczarnie najpierw wykończyły hodowców, a później same poupadały. Wprowadzanie bydła ras mięsnych też idzie jak po grudzie, bo ceny nie zachęcają do tej produkcji. A przecież tereny pogórza są naturalnie predysponowane do tego, by tu wypasać bydło. Tak. Mam żal do kolejnych ekip rządowych, wewnętrzna gorycz przelewa mi się i szukam wytłumaczenia dlaczego tak się stało. Dlaczego przegraliśmy walkę o dolnośląskie rolnictwo, a co za tym idzie, przetwórstwo rolno-spożywcze.

Ale, przecież Dolny Śląsk przoduje w produkcji zbóż i rzepaku. Coraz większe powierzchnie uprawy ziemniaka i buraka widać przy drogach, również warzywa.

– Wszystko co produkujemy na polach wyjeżdża do przetwórni w innych regionach kraju, teraz również do Saksonii i portów. To nie generuje dodatkowych zysków, miejsc pracy. Proszę pamiętać, że generalnie polscy rolnicy mimo wielu prób przegrali bitwę o przejęcie zakładów przetwórczych. Nie uczestniczymy w podziale zysków jak ma to miejsce w krajach starej Unii, głównie Francji, a na dodatek część polskich zakładów – np. mięsnych – przejęły spółdzielnie rolników duńskich, holenderskich czy właśnie francuskich. Jedno tąpnięcie i może się okazać, że jesteśmy kolosem na glinianych nogach.

Jeszcze nie tak dawno wiązaliście nadzieje z Programem „Zielona Dolina” , który miał kształtować politykę rolną w wymiarze regionalnym dostosowanym do Dolnego Śląska.

– Marzę ciągle o tym, byśmy jako województwo stworzyli lokalny, regionalny program wsparcia hodowli bydła, głównie mięsnego, ale również ogólnoużytkowego – jak to było dawnej – gdzie mleko będzie wykorzystane w małych lokalnych przetwórniach a byczki będą hodowane na mięso. Mamy program „Zielona Dolina”, gdzie było dwóch partnerów Uniwersytet Przyrodniczy we Wrocławiu i samorząd województwa, ale jestem tymi działaniami rozczarowany, nawet bardzo. Jeżeli nie odwrócimy proporcji, jeżeli nie znajdziemy pieniędzy dla rolników, szczególnie przetwórców i agroturystów, to stracimy i przejemy kolejne miliony bez żadnego efektu. To rolnicy i mieszkańcy wsi trudniący się rolnictwem powinni określić czego oczekują od nauki! Czekanie, że naukowcy coś wymyślą i wcielanie tych rozwiązań na siłę, nijak się ma do rozwoju naszych gospodarstw. Mówię o tym, bo mieliśmy w regionie doskonałe programy: bilans żywnościowy, strategie rozwoju rolnictwa i przetwórstwa, opracowanie na temat rozwoju mleczarstwa. A zostały nam jedynie zgliszcza. Do lamusa odeszły cykliczne spotkania pod nazwą „Nauka i praktyka dla rozwoju wsi i rolnictwa”, któremu patronowałem wspólnie z byłymi rektorami profesorami Tadeuszem Szulcem i Romanem Kołaczem. Kierownictwo obecnej kadencji UP zupełnie inaczej postrzegało sytuację i zgubiło po drodze cały ten dorobek. Ludzie się wycofali. Zaś Uniwersytet, który mógł pełnić wiodącą rolę, jest znacznie dalej od problemów trapiących dolnośląskie rolnictwo.

Jak pan ocenia obecną kondycję ekonomiczną dolnośląskich gospodarstw?

– Różnie. Nie chcę uprawiać propagandy sukcesu, dlatego wspomnę tylko o zagrożeniach. Dwa suche lata, dodatkowo lokalne klęski gradobicia, podtopień czy nawalnych deszczów trochę nadwątliły zasoby finansowe gospodarstw. Nie mogę się zgodzić z tym, że do rolników nie trafiło wsparcie zarówno z pomocy publicznej, jak i z pomocy de minimis. A już zapowiedź, że sprawy będą załatwiane po 30 września br. a nawet po 31 stycznia 2021 roku, wywołują oburzenie. Rolnicy mają do zapłaty raty z tytułów czynszów, wykupu gruntów, a KOWR nie czeka, tylko uruchamia procedury, gdy mijają terminy zapłaty. Może trzeba niezwłocznie umożliwić kompensowanie czynszów, rat, a może nawet składek KRUS z tymi należnościami. To przecież jest możliwe i nietrudne do wykonania. Ludziom da to trochę oddechu i pozwoli skupić się na produkcji.

Jest na Dolnym Śląsku duża grupa rolników, która ma problemy z regulowaniem zobowiązań za kupione od państwa grunty. Przypomnę, że w rejonie Strzelina, Oławy rolnicy w przetargach bili się do 130–140 tysięcy za hektar. Dzisiaj mają często do spłaty ponad sto tysięcy, a realna wartość tego pola to 50–60 tysięcy zł. Obawiam się, że nawet w przypadku zrealizowania postulatu naszej izby, by rozłożyć płatności na 30 lat, będzie im trudno wyjść na prostą. Dwa suche lata jeszcze bardziej zachwiały podstawami tych gospodarstw. Dochodzi do absurdów, że niektórzy sprzedają własność, by płacić raty. Nie mam żadnej satysfakcji z tego, że organizowaliśmy jako samorząd spotkania, podczas których ostrzegaliśmy napalonych kandydatów na nabywców przed nieracjonalnie wysokimi cenam. Pamiętam jak dziś, gdy jeden z rolników powiedział mi, że „sława kosztuje”. Tak, tylko w ich przypadku ta nieracjonalna sława może kosztować upadek gospodarstw.

Czy plaga suszy jest obecnie dużym zagrożeniem dla dolnośląskiego rolnictwa?

– Pierwsze miesiące tego roku zapowiadały wręcz tragedię w polach, szczególnie na glebach lekkich. Duże powierzchnie ozimin odcierpiały i nie rokuje im najlepiej, przecież w kwietniu spadło u mnie 6 czy 7 litrów wody, maj był korzystniejszy i przed chwilą rozmawiałem z rolnikiem z gminy Sulików w powiecie zgorzeleckim, który przekazał mi, że w maju spadło tam 85 litrów na metr. U mnie jest to kilka litrów mniej, ale dzisiaj zboża jare, w szczególności kukurydza, wyglądają przyzwoicie a i oziminy nabrały kolorów. Starsi rolnicy mówią, że „suchy kwiecień mokry maj, będzie żyto jak gaj”, więc wypada wierzyć w dobre plony. Ja uprawiam w gospodarstwie dużo pszenic wczesnych, zbieranych przed rzepakami i one się już wykłosiły, więc jest szansa na dobre zbiory. Taki płodozmian pozwala rozłożyć pracę i uzyskiwać wyższe efekty finansowe. Do płodozmianu obok rzepaku, pszenicy i kukurydzy wprowadziliśmy również groch. Muszę powiedzieć, że wygląda bardzo ładnie.

Ale problem wody będzie powracał. Potrzeba nam nowego spojrzenia na wodę w rolnictwie. Nie ma i chyba długo nie będzie przyzwolenia na modyfikowanie roślin w zakresie genów odporności na susze, dlatego podstawą powinno być budowanie małych zbiorników wodnych. W swoim gospodarstwie chcę odtwarzać nawet niewielkie oczka, zatrzymywać wodę w rowach. Parowanie, rosa i podsiąkanie, dadzą roślinom dodatkowe litry wody. Systemowo należy jednak umożliwić budowę zbiorników do 1 ha na uproszczonych zasadach, z dopłatami z budżetu. O to w izbach walczymy od kilku lat, ale urzędnicy mają problem z rozróżnieniem zbiorników 1000 m od 10 000 metrów kwadratowych. Wychodzi na to, że pozwolenia, opłaty i formalności zabiły w zarodku ten pomysł a rolnicy nie złożyli wniosków o dopłaty do budowy zbiorników w ramach istniejącego programu.

Jak widzi pan przyszłość samorządu rolniczego? Wszak jest to jedyna masowa organizacja, która może na szeroką skalę bronić interesów polskiego rolnictwa.

– Od dawna mówię o tym, że izbom koniecznie potrzebne są nowe wyzwania. Nie o samą ustawę i „dopisanie” kompetencji chodzi. Izby muszą być aktywniejsze. Podczas spotkania z ministrem Janem Krzysztofem Ardanowskim, bezpośrednio po powołaniu go na ten urząd, zgłosiłem wniosek, by składać konkretne propozycje ustaw, rozwiązań systemowych w rolnictwie. To mógłby być element mobilizacji, dyscyplinowania delegatów, którzy przecież podczas rejestracji przedkładali co najmniej 50 podpisów. Powtórzenie tego swobodnie pozwalałoby nam składać projekty obywatelskie, budowałoby poczucie przywiązania do swojego samorządu rolników. Złożenie w kadencji 4–6 projektów obywatelskich to jest minimum, na które nas stać. I wcale od ustawy o izbach bym nie zaczynał. Przepraszam, ale niekiedy wydaje mi się, że jesteśmy nijacy. Zbytnio uzależnieni od różnego rodzaju powiązań i zachowawczy. Jakbyśmy nie chcieli powiedzieć za dużo ministrowi i bali się popatrzeć krzywo na dyrektora jednej czy drugiej instytucji. Współpraca musi być oparta na szorstkiej przyjaźni, gdzie twardo walczymy o sprawy rolników, twardo je artykułujemy i się na siebie nie obrażamy. Należy pamiętać, że nikt z nas nie ma patentu na mądrość i wyłączność. Również wywodzący się z izb minister Ardanowski, który należy do ścisłego grona osób ojców założycieli polskiego samorządu rolniczego?

W tej wąskiej grupie jest też Leszek Grala!

– Tak, ale to minister Ardanowski gra obecnie pierwsze skrzypce i to on powinien podjąć działania jednoczące szeroko rozumianą wspólnotę polskich rolników Jest czas święta ludowego. Wszak Zielone Światki to czas, kiedy ludzkość jednoczy się w Duchu Świętym, jak napisał św. Paweł: „nie ma już Greka ani Żyda”, więc nie szukajmy w swoim gronie tego co nas różni, ale co nas łączy. Minister od rolnictwa tak często powołuje się na wartości chrześcijańskie, więc może dzień Zesłania Ducha Świętego będzie początkiem, gdy zacznie podejmować kroki, by się powtórnie jednoczyć, rozmawiać i szanować. Rolnictwo i produkcja żywności nie rozróżnia legitymacji partyjnych.

Bardzo bolesnym faktem jest, że rolnicy są postrzegani przez mieszkańców wsi, często pochodzących ze wsi, jako uciążliwy element utrudniający im życie. Rolnictwo im śmierdzi, jest sprawcą hałasu, tumanów kurzu i źródłem wielu innych śmiesznych i strasznych narzekań.

– Tak. Jesteśmy dzisiaj w mniejszości w środowisku wiejskim. Coraz trudniej prowadzić gospodarstwa, hodowlę praktycznie eliminuje się ze wsi. Ludziom przeszkadza praktycznie wszystko. Cieszę się z sukcesu naszej akcji „Stop usuwania rolnictwa ze wsi”, bo okazało się, że można dopasować przepisy do potrzeb i policjanci niekoniecznie muszą w żniwa zganiać kombajny z pól a pracujące w nocy opryskiwacze są tam, by nie zabijać pszczół.

Jako Dolnośląska Izba Rolnicza prowadzimy bardzo ostrożną i rozważną politykę w zakresie wydawania opinii w zakresie przeznaczania gruntów rolnych na cele nierolne, tzw. odralnianie. Jako człowiek, który ma w swoim życiu epizod kierowania w okresie przemian biednym samorządem Lubomierza uważam, że nie ma potrzeby, by w każdej gminie powstawały strefy ekonomiczne, hale, magazyny i fabryki. Różnorodność i równomierny rozwój nie muszą się wykluczać wzajemnie. Na Dolnym Śląsku odrolniono na przestrzeni ostatnich lat dziesiątki tysięcy ha gruntów, w tym najlepsze w Europie podwrocławskie czarnoziemy w gminie Kobierzyce, grunty I, II i III klasy. Gdzieś w literaturze doczytałem się, że tych gruntów – już wyłączonych z produkcji rolniczej – wystarczy nam na kilka wieków. Tymczasem gminy nadal uprawiają radosną twórczość, a moja gmina zaplanowała sobie wręcz wyłączenie z produkcji rolniczej blisko tysiące hektarów. Ziemię odralnia się raz. Będziemy bronili ziemi rolniczej, stojąc na straży tej ochrony. Z jednej strony będziemy pilnowali, by jej rozdysponowanie było sprawne i sprawiedliwe. By spekulanci i kombinatorzy nie przewracali wypracowanych przez naszą izbę zasad przetargów ograniczonych ofert pisemnych.

Dziękuję za rozmowę.

Więcej o działalności Dolnośląskiej Izby Rolniczej piszemy w dodatku regionalnym „Wieś Dolnośląska”, który jest dołączony do bieżącego numeru „Tygodnika Poradnika Rolniczego”.

r e k l a m a

r e k l a m a

Zobacz także

r e k l a m a