Trzydziesty czwarty odcinek powieści sensacyjnej Józefa Ignacego Kraszewskiego „Sprawa kryminalna”.
Górnicki znalazł plan ten bardzo szczęśliwym i przyklasnął mu. Rozminęli się na gościńcu, wcale o tym nie wiedząc, z panem Danielem i dobili do małej nowej dzierżawki Górnickiego. Podróż pospieszna tak ich obu zmęczyła, iż najpilniejszą rzeczą było pójść do łóżek i wyspać się. Spali więc jak zabici godzin kilkanaście. Gdy się po tym wreszcie wygłodniali obudzili, zaczęto myśleć drugiego dnia o sprawie.
Górnicki miał gorączkę... Pchnął zaraz posłańca potajemnie do Rakowa. Ten powrócił na zdyszanym koniu, dając znać, że pan Żymiński wyjechał.
Górnicki wiedział to dobrze, iż mało gdzie bywał oprócz Borków. Spytał posłańca:
– A dokąd? Pewnie do Borków?
– Pewnie, że do Borków – odparł o niczem niewiedzący poseł – bo on tam mało nie co dzień bywa...
Wpadł tedy pan Symforyan, któremu było pilno, z oznajmieniem stanowczem rejestratorowi, że delikwent jest w Borkach.
– Ubieraj się, waćpan! – zakrzyknął. Nie ma co zwlekać, ruszajmy...
Było to z południa. Małejko, choć mu w miarę jak się godzina stanowcza zbliżała, znacznie ochota do takiego awanturowania się odpadała, cofnąć się już nie mógł – trzeba było zaczętego dokończyć.
– Kochany panie – rzekł – to dobrze, jadę, ale daj mi pan słowo, że nie odezwiesz się i nie poczniesz nic, póki ja nie ukłonię się mu pierwszy i po imieniu i nazwisku go nie wyzwę głośno...
Górnicki na wszystko się zgadzał.
Konie były gotowe, choć się Małejko trochę ociągał. Koniec końców musiał siąść, pojechali. Kazał pan Symforyan spieszyć i polecieli wyciągniętym kłusem. Nie było więcej nad milę złej drogi, którą przebyto w pięć kwadransów...
Obiadowano zwykle o drugiej godzinie w Borkach, a stół ciągnął się do trzeciej. Towarzystwo potem całe piło kawę w salonie, i każdy się udawał, gdzie mu się podobało... O godzinie siódmej schodzono się na herbatę. Gdy bryczka wioząca Górnickiego z jego towarzyszem zaszła przed ganek, pani Pstrokońska, prezes, Leokadya, ciocia Wychlińska w małem kółku siedzieli w gabinecie pani domu.
Po ostatnich odwiedzinach Górnickiego, unikając nieprzyjemności, pani Balbina Sochaczewskiemu zaleciła, ażeby na wypadek przybycia tego niemiłego sąsiada pozbył się go zręcznie i uchronił ją od spotkania z tym człowiekiem. Sochaczewski stał właśnie przed oficyną z fajeczką, gdy pan Symforyan zajeżdżał, i zobaczywszy go, rzucił się co miał sił do ganku. Nim goście przybyli mieli czas wysiąść, stary już u drzwi głównych znalazł się na warcie...
Górnicki po swojemu zamaszysto się pakował do sieni, gdy Sochaczewski sobą mu wnijście tamując, począł się kłaniać i witać go.
– Jest pani?
– A tak, tak... – zająknął się, żywo wyrwawszy, Sochaczewski, ale chora i nikogo a nikogo nie przyjmuje...
Górnicki wąsa zakąsił, patrząc na towarzysza.
– Cóż to?! Niełaska dla mnie? – zapytał.
– Nic dla pana, ale... nie przyjmuje nikogo. – Sochaczewski nie ustępował ode drzwi.
– Ale pana Żymińskiego to przyjmie – rozśmiał się Górnicki złośliwie – boć on tu jest! Hę?
Sochaczewski minę zrobił zdziwioną.
– Nie ma go – rzekł – na to panu słowo honoru daję, że go nie ma.
– Słowo honoru? Stary wojskowy? – przerwał niedowierzająco Górnicki i nieco szydersko.
– Tak, mospanie! – kręcąc wąsa dodał Sochaczewski. Słowo starego wojskowego... Rozumiesz pan?
– A gdzież u diabła ten ptaszek się chowa, jeśli go tu nie ma?! – zawołał Symforyan.
– Mnie tam nic do tego – zimno odparł Sochaczewski. – Dosyć, że tu go nie ma.
Przybyli spojrzeli po sobie.
Małejko dawał znaki niecierpliwe, aby nie obudzać zbytnio uwagi i tymczasem ustąpić. Górnickiemu było to nie na rękę. Nie lubił odjeżdżać z długim nosem.
– Ha! – zawołał. – Tak to już Borki, widzę, niełaskawe na Górnickich, trudno, już ci gwałtem się nie wcisnę, kiedy mi drzwi sobą zastawiacie.
– Pani chora i nikogo nie przyjmuje – lakonicznie powtórzył Sochaczewski...
– Ja myślę, że dla mnie będzie zawsze u tych drzwi jakaś przeszkoda, co mi ich przestąpić nie da! – zawołał butnie. – Ano! Mniejsza o to! Znajdę ja drogę, którą choć sam nie wejdę, to się mieszkańcom pałacu dam we znaki. Ja człowieczek maleńki... ale mucha mała też, a kąsa... Gorszym od muchy nie jestem... Znajdę i ja, czym dogryźć... Bywaj zdrów, panie Sochaczewski. Możesz to swojej pani powiedzieć!
(cdn.)