Zajmowali się rolniczym handlem detalicznym na długo, zanim upowszechniła się ta nazwa. Jak to często bywa, potrzeba była matką wynalazku.
– Musieliśmy wtedy szukać dodatkowych pieniędzy. Byliśmy młodą, wielodzietną rodziną na dorobku – mówi Elżbieta Moskowicz. – Nie było 500+ ani świadczeń rodzinnych dla rolników.
Co to znaczy „wtedy”? Otóż okazuje się, że Moskowiczowie sprzedaż niewielkich partii produkowanej przez siebie żywności prowadzą już od początku lat 90. ubiegłego wieku.
– Zaczynaliśmy wraz ze zmianami ustrojowymi na przełomie lat 80. i 90. – precyzuje pan Stefan. – Wtedy to dziesiątki tysięcy Polaków namawianych przez rządzących brało sprawy we własne ręce. W miastach kwitł handel na rozkładanych łóżkach polowych, na targach i zielonych rynkach przybywało sprzedawców żywności.
Obecnie małżeństwo prowadzi w Młodowicach (powiat przemyski) gospodarstwo wyspecjalizowane w produkcji roślinnej. Uprawy zajmujące ponad 50 ha (plus dzierżawy) to głównie rzepak, zboża, kukurydza i buraki. Nadal zajmują się handlem detalicznym, traktując go jako uzupełnienie działalności.
Od warzyw po przetwory
– Na początku to wszystko szło
„na żywioł”. Z czasem przybywało
przepisów, przez lata sprzedaż
prowadziliśmy w ramach prowadzonej
przeze mnie firmy. Gdy kilka
lat temu pojawiła się możliwość
zmiany formuły działalności, zarejestrowaliśmy
RHD – tłumaczy
Stefan Moskowicz.
Rolniczy handel detaliczny to, jak podaje Główny Inspektorat Weterynarii, jedna z form handlu detalicznego, dla której w polskim porządku prawnym przyjęto odrębne uregulowania w zakresie nadzoru organów urzędowej kontroli żywności oraz wprowadzono określone preferencje podatkowe. W ramach takiego handlu możliwe jest m.in. przetwórstwo i zbywanie wytworzonej żywności konsumentom końcowym, a także od dnia 1 stycznia 2019 r., na rzecz zakładów prowadzących handel detaliczny z przeznaczeniem dla konsumenta finalnego, zlokalizowanych na ograniczonym obszarze.
W przypadku Moskowiczów najpierw były warzywa.
– Uprawiane początkowo tylko na własne potrzeby. Ekologiczne, na oborniku. Wszystkie prace przy nich wykonujemy ręcznie – mówi pani Elżbieta. – Były nadwyżki, których nie mieliśmy gdzie przechowywać z uwagi na ciepłą piwnicę.
Od samego początku małżeństwo sprzedawało je raz w tygodniu na targu w Ustrzykach Dolnych. Tak jest do dziś. Najpierw wozili towar autem osobowym, potem z przyczepką, teraz wyruszają dostawczym busem.
– Ludzie szybko się orientują, że nasze warzywa nie są nawożone, że to nie hurtowe ilości brane z giełdy, czyli tak naprawdę nie wiadomo skąd – mówi pani Elżbieta.
Przez te lata asortyment znacznie się powiększył. Oprócz ekologicznych warzyw rolnicy sprzedają zboża, mąkę z własnych i kupowanych ze sprawdzonych źródeł zbóż (np. mąkę orkiszową), jaja z własnego chowu. W ostatnim czasie wprowadzają do oferty przetwory: soki owocowe, syropy, chrzan.
Co rejestracja w ramach RHD przyniosła Moskowiczom? Wygląda na to, że nie tak znowu wiele. W każdym razie plusów mogłoby być więcej. Ich zdaniem bardziej skorzystały koła gospodyń wiejskich, które dzięki RHD mogły ucywilizować sprzedaż żywności podczas imprez.
Nie za wiele
– W naszym przypadku najpierw
były koszty: sanepid, weterynaria,
badania. A zyski? Dużym plusem
jest reklama. Ludzie, widząc napis
na samochodzie „Rolniczy handel
detaliczny”, podchodzą, interesują
się – mówi pan Stefan.
Jednak małżonkowie wielkiej różnicy po przejściu na RHD nie widzą.
– Dla wielu kupujących ważniejsza jest cena niż jakość. Choć oczywiście są i tacy, dla których istotniejsze jest pochodzenie towaru. Tacy klienci to np. bieszczadzkie gospodarstwa agroturystyczne, którym zależy, żeby zdrowo i smacznie karmić swoich gości – komentuje pani Elżbieta.
Życia z pewnością nie ułatwiają kontrole prowadzone przez inspekcje, takie jak sanepid, weterynaria czy skarbówka.
– Tu wiele zależy od urzędnika. Są tacy, którzy skrupulatnie egzekwują nawet najbardziej nieżyciowe przepisy, inni podchodzą do nas z życzliwością – mówi pan Stefan.
Dobry przykład to wytłaczanki. Kupują nowe i w nich sprzedają jajka. Czasem zdarzy się jednak wytłaczanka zostawiona przez klienta.
– I to już jest problem, bo nie ma naszego opisu, pieczątki, wytłaczanka jest używana – mówi pani Elżbieta.
Przeszkadzają źle obliczone normy, np. zawartości cukru w syropie. Są tak skalkulowane, że gdyby ich przestrzegać, syrop sfermentuje i się zepsuje …
– Dla nas RHD to tylko dodatkowa działalność. Mamy koleżankę, która zajmuje się wyłącznie tym. Gdy opowiada, gdzie i ile razy musiała być, żeby pozałatwiać wszystkie biurokratyczne wymogi, to się słabo robi – dodaje gospodyni.
Moskowiczowie uważają, że przepisy, normy, to wszystko należy maksymalnie uprościć.
– Jak najmniej biurokracji. Powinny być określone podstawowe wymagania i tyle. O reszcie powinien decydować klient. To on jest najlepszym inspektorem, wraca tam, gdzie kupił dobry towar wysokiej jakości – argumentuje pan Stefan.
Inny problem, który znają chyba wszyscy rolnicy próbujący swoich sił w RHD na targowiskach, nie tylko w Ustrzykach, ale w całej Polsce, to wspomniana już nieuczciwa konkurencja. Chodzi o handlowców zaopatrujących się na giełdach i sprzedających potem towar na targowiskach jako rzekomo pochodzący z własnych upraw czy ogrodów. W rzeczywistości bywa, że nie jest nawet polski.
Rolniczy handel detaliczny to ciężki kawałek chleba – nie tylko z uwagi na krępującą biurokrację. Nasi rozmówcy podkreślają, że warunki na targu w Ustrzykach Dolnych są trudne, pomimo że targowisko niedawno przebudowano.
– Jest ciasno, nie ma toalet, za potrzebą trzeba chodzić do urzędu miasta. Ale budynek jest zamknięty z powodu koronawirusa. Mężczyźni idą nad rzeczkę. A co z kobietami? – pyta pani Elżbieta.
Dodaje, że był okres, gdy można było korzystać z toi-toiów. Ale po pewnym czasie zniknęły.
Dantejskie sceny w Ustrzykach
– Do tego dochodzą problemy
z miejscami parkingowymi i tymi
przeznaczonymi do handlu. Placowe
płaci się bowiem od auta, a niektórzy
potrafią przyjechać wcześniej
jednym busem i zająć kilka
miejsc. Ostatnio doszło na tym tle
do rękoczynów. To wszystko jest
upokarzające, samorząd Ustrzyk
zupełnie nad tym nie panuje – uzupełnia
pan Stefan. – Co z tego, że
na targu są tabliczki z informacją,
że rolnicy mają pierwszeństwo,
skoro nikt tego nie egzekwuje? Policji
to nie interesuje, straży miejskiej
w Ustrzykach nie ma. Na plus
Urzędowi Miasta w Ustrzykach nasi
rozmówcy zapisują, że nie zamknął
targowiska w okresie pandemii.
– W ostatnich miesiącach jeździliśmy normalnie, co środę. A w pierwszych tygodniach obroty nam nawet mocno wzrosły. Ludzie robili zapasy. Hitem była mąka orkiszowa – mówi pani Elżbieta.
Małżonkowie podkreślają, że mogą liczyć na wsparcie Podkarpackiego ODR w Boguchwale, który prowadzi m.in. internetowy bazarek będący platformą nawiązywania kontaktów i zdobywania nowych możliwości sprzedaży.
– Formy wsparcia są różne, w tym roku skorzystaliśmy z możliwości zaopatrzenia się w pisklęta kaczek i gęsi brojlerów kilku ras dzięki pośrednictwu ODR. Rosną jak na drożdżach – mówi pan Stefan.
W ślady rodziców idą dzieci. Najmłodszy, Wiktor, przeczesuje Internet w poszukiwaniu nowych pomysłów. Zaproponował, aby do upraw przeznaczonych do RHD włączyć kukurydzę cukrową i dynię. Niestety, plantację zaatakował turkuć podjadek, więc na zakładany plon w tym roku nie ma co liczyć.
Krzysztof Janisławski