Nowa strategia Unii Europejskiej nazwana została „Od pola do stołu”. Naszym zdaniem, trafniejsza byłaby nazwa od „Wideł do widelca”. Widły bowiem przydają się nie tylko przy pracy w chlewni lub oborze, ale mogą także posłużyć za broń, choć oczywiście w naszej tradycji pierwsze miejsce wśród rolniczych narzędzi używanych podczas wojen zajmuje kosa.
Ale wracając do pomysłów UE na rolnictwo po 2020 r. Ma ono stać się bardziej ekologiczne, znacznie mniej intensywne, nieprzemysłowe, przyjazne dla małych i średnich gospodarstw. Nic tylko przyklasnąć temu pomysłowi! Jest tylko jedno „ale”. Skąd bowiem wzięły się przemysłowe fermy drobiu, trzody i krów? Dlaczego przemysł żywnościowy zaczął śrubować wydajności, skoro w Europie od 70 lat nie było głodu? Naszym zdaniem, wzięło się to głównie stąd, że większość zarobku na kilogramie wieprzowiny, wołowiny i litrze mleka, zaczęła trafiać do pośredników, głównie do sieci handlowych. Jeśli rolnik chciał więcej zarobić, to musiał taniej i wydajniej żywność wyprodukować. Ma to oczywiście konsekwencje, bo trzeba stosować więcej lekarstw w produkcji zwierzęcej oraz pestycydów i nawozów sztucznych w roślinnej. I z tymi konsekwencjami Bruksela chce walczyć.
Jeśli UE nie zabierze się na poważnie za tzw. łańcuch żywnościowy, nie uporządkuje relacji między sieciami handlowymi i dostawcami żywności, to żaden plan odejścia od przemysłowego rolnictwa nie powiedzie się. Bo sieci nadal będą głównym dostarczycielem żywności dla obywateli Unii. Sieci handlowe nadal będą więc wymuszały na dostawcach wędlin, nabiału czy makaronów, jak najniższe ceny oraz niekorzystne warunki dostawy i płatności. Żadne targowiska, nawet najlepiej wyposażone, tu nie pomogą, bo zaopatrują niewielką część konsumentów.
Niestety, jak na razie UE ma niewielkie osiągnięcia na polu uporządkowania łańcucha żywnościowego. Kiedyś nawet założyła tzw. grupę wysokiego szczebla po kryzysie na rynku mleka w 2009–2010 r. Wówczas jednak zapał Brukseli wynikał z tego, że w krajach starej Unii większość dostaw mleka do przetwórców odbywała się bez uregulowań takich, jakie znamy w Polsce. Rolnik z Francji dowiadywał się, na jakich warunkach sprzedał surowiec dopiero po jego dostawie. I tu wracamy do wideł. W nakłonieniu UE do likwidacji choćby tej patologii dużą rolę odegrały przysłowiowe widły, czyli protesty, które rozlały się po całej starej Unii. I dlatego uważamy, że lepsza jest nazwa „Od wideł do widelca”. Bo wideł można użyć, aby zmusić polityków do myślenia.
Tym naszym Czytelnikom, którzy są zafascynowani, obietnicami wyborczymi kandydatów na urząd Prezydenta RP, pragniemy przypomnieć, że to za ich pieniądze będą realizowane ich śmiałe plany. Wszak sprawowanie władzy nie polega na bezmyślnym drukowaniu pieniędzy, lecz na takim rządzeniu, które wzmacnia potencjał gospodarczy kraju i jednocześnie stwarza warunki do sprawiedliwego rozwoju społeczeństwa. Bardzo istotnym elementem takiego rządzenia jest ochrona obywateli RP przed wszelakimi klęskami i plagami, w tym wojną.
Bezdyskusyjnym faktem jest, że rolnicy i polski przemysł przetwórczy wzmacniają znacząco naszą gospodarkę i budżet państwa. Zapewniają też bezpieczeństwo żywnościowe kraju. Tak doceniane szczególnie w czasie głębokich kryzysów, takich jak obecna pandemia koronawirusa. Pamiętajmy, że rolnicy nie zamrozili pracy w swoich gospodarstwach i nie zamrożą nawet jak nadejdzie druga fala zakażeń. Dotyczy to też firm przetwarzających żywność. Tak. Mamy nowoczesne rolnictwo i nowoczesny przemysł rolno-spożywczy. I chwalimy się tym na prawo i lewo, szczególnie w czasie kampanii wyborczych. Ale dochody rolników i firm z nimi związanych są systematycznie zaniżane poprzez złe praktyki wielkich sieci handlowych, którym w naszym kraju wolno znacznie więcej niż np. w państwach starej Unii Europejskiej. Nic dziwnego, że podniosła się wrzawa z racji prac nad utworzeniem Polskiego Holdingu Spożywczego i związanych z nim sieci sklepów – patrz wywiad z ministrem Ardanowskim (strony 6–8). Wszak gdy Orlen był zarządzany przez liberalnych fachowców, to dobrze było, gdy konkurował z zachodnimi firmami naftowymi. A teraz, gdy Polski Holding Spożywczy – wraz z siecią polskich sklepów spożywczych – chce konkurować z wielkim sieciami będącymi własnością zagranicznych inwestorów, to słychać okrzyk: komuna wraca. My tej koncepcji życzymy powodzenia. Ale jednocześnie kierujemy proste pytanie do polityków ze wszystkich opcji politycznych: czy tego pomysłu nie można było wcielić w życie ćwierć wieku temu?
Krzysztof Wróblewski, Paweł Kuroczycki
redaktorzy naczelni