Awantura dotyczy gospodarstwa Stanisława Paździora, który w Czadrowie gospodaruje na ponad 180 ha, z czego większość (80%) stanowią grunty dzierżawione. Są obsiewane roślinami, począwszy od zbóż, a kończąc na użytkach zielonych. Hoduje także bydło mięsne i mleczne (łącznie około 80 sztuk). Mleko dostarcza do Spółdzielni Mleczarskiej „Ka- Mos” w Kamiennej Górze.
– Ten sąsiad zajmował się uprawą roli i 30 lat temu zbył część swoich gruntów osobom niezwiązanym z rolnictwem pod budowę osiedla domów jednorodzinnych, m.in. nam pod budowę domu – opowiada Magdalena Ciejak, która mieszka z matką. – Jednak około półtora roku temu sąsiedzi zajęli się hodowlą bydła i zaczęła się nasza udręka.
Kobieta podkreśla, że obecna działalność gospodarzy uniemożliwia im życie w granicach własnej posesji.
– Gospodarze prowadzą hodowlę bydła powyżej czterdziestu sztuk w odległościach mniejszych niż 100 m od terenów mieszkaniowych jednorodzinnych, od naszego terenu są to odległości około 50–70 m, a do tego celu musiałaby być m.in. decyzja środowiskowa o warunkach zabudowy i o pozwoleniu na budowę [zgodnie z przepisami, decyzji środowiskowej wymagają inwestycje powyżej 210 DJP – przyp. red.]. Takich decyzji nie było, a jest to inwestycja, która kwalifikuje się do mogących oddziaływać negatywnie na środowisko i niestety oddziałuje – na powietrze i na nasze zdrowie i życie. Nie możemy normalnie oddychać. Czujemy się, jakbyśmy mieszkali w brudnej oborze, mimo że są to tereny mieszkalne jednorodzinne – twierdzi pani Magdalena.
– Tutaj żyjemy i mieszkamy, a nie ma dnia, by dokuczliwe odory nie były odczuwalne. W dzień czy w nocy nie ma możliwości otwarcia okna, przewietrzenia mieszkania. Zmuszeni jesteśmy do używania kominków zapachowych zamiast wietrzenia domu. To, co dzisiaj Pan czuje, to jest nic. Można powiedzieć, że prawie nie śmierdzi. Natomiast są takie dni – kilka dni w tygodniu, że nie da się żyć. Mamy piękny ogród, z którego tak naprawdę obecnie nie możemy korzystać, bo nie można tam usiąść i odpocząć bez uciążliwego fetoru – tłumaczy pani Elżbieta.
– Pamiętam wizytę znajomego, który wychodził od nas po trzech godzinach i mówił, że nie może oddychać, że musi przepłukać gardło i to alkoholem, bo nie może wytrzymać fetoru – wspomina Magdalena Ciejak.
– Nie mamy nic przeciwko rolnikom, którzy przestrzegają przepisów i szanują innych, często mój śp. mąż i moje dzieci współpracowali z rolnikami, m.in. projektując i budując dla nich – dodaje Elżbieta Ciejak.
– Rolnicy, podobnie jak przedsiębiorcy, powinni funkcjonować zgodnie z określonym prawem, z poszanowaniem innych i większość z nich tak właśnie funkcjonuje. W tym przypadku jest inaczej. Zwracaliśmy się z prośbą o pomoc do gminy, niestety przez półtora roku nie przyniosło to żadnych efektów, uciążliwości nie zniknęły – twierdzi Magdalena Ciejak.
Stanisław Paździor, któremu sąsiadki zarzucają nie tylko emisję odorów z gospodarstwa, ale także łamanie wielu innych przepisów, jest tym bardzo zaskoczony, choć, jak sam przyznaje, już zaczyna się do tego przyzwyczajać.
Jednak zaskoczyło go, kiedy powiesiły na swoim płocie napis: „Dajcie nam żyć. Przestańcie smrodzić”. Jeszcze kilkanaście miesięcy temu nic im nie przeszkadzało, choć w jego gospodarstwie od tamtego czasu nic się nie zmieniło.
– Bydło mam od wielu lat. Musiałbym sprawdzić w dokumentach od kiedy, bo sam nie pamiętam. Wtedy im nie przeszkadzało, a teraz przeszkadza? Nie rozumiem. Wtedy, przed laty, miałem krowy i teraz przecież też mam krowy. Nic się nie zmieniło – zastanawia się Stanisław Paździor.
Rolnik podkreśla, że w jego gospodarstwie z inicjatywy sąsiadek było już kilka kontrolnych wizyt.
– Sprawdzali mnie już chyba wszyscy – relacjonuje. – Był nadzór weterynaryjny, był sanepid, była inspekcja nadzoru budowlanego, inspekcja ochrony środowiska, byli ze straży, był ktoś z urzędu gminy. Papiery mam w porządku, a co ważniejsze – dobrostan zwierząt też jest bez zarzutu.
Rolnik jest zdenerwowany zachowaniem sąsiadki, ale stara się podchodzić do tego wyrozumiale, a nawet z humorem.
– Jakby krowy to usłyszały, to przestałyby dawać mleko ze śmiechu! – żartuje.
Nikt inny nie powiesił banneru protestacyjnego we wsi przeciwko rolnikowi, choć sąsiednie domy oddalone są od niego o krok.
Natomiast sam gospodarz może mieć poważne kłopoty z produkcją i rozwojem gospodarstwa. Sąsiadki bowiem dzięki zabiegom formalnoprawnym już wstrzymały na jego posesji budowę hali magazynowej. Rolnik wraz z synami, z którymi ciągle gospodaruje, chciał dzięki niej zwiększać i rozwinąć produkcję, ale teraz nie będzie to możliwe.
– Mogłem pracować w mieście za dobre pieniądze, ale pomyślałem, że zostanę na wsi i razem z bratem będziemy rozwijać to, co zaczął tato – mówi Patryk, syn rolnika. – Kiedy udało mi się zdobyć dofinansowanie dla „Młodego rolnika” wydawało się, że jest jeszcze na wsi przyszłość, że ktoś o to dba. Ale chociaż działam zgodnie z prawem, tym paniom udało się wstrzymać inwestycję. Z tego powodu wszystko mogłem stracić i nawet zapłacić karę za nieterminową realizację inwestycji.
– Wieś ma swoje prawa. Tutaj zawsze były krowy, świnie, kury i inne zwierzęta. Tak było, jest i zostanie. Niezależnie od tego, czy się to komuś podoba, czy nie. To jest oczywiście specyfika życia i funkcjonowania, a także zapachów, a nie odorów czy fetorów. Jednym się podobają, a innym nie. Tak już pozostanie. Ale nie ma obowiązku mieszkania na wsi, choć jest coraz więcej osób, które to akceptują i przeprowadzają się na wieś, budują domy. U nas także – mówi Stanisław Paździor.
Artur Kowalczyk