W Gulczu najpierw było koło. Funkcjonowało od czasów powojennych. Ale prawdziwie we wsi dziać się zaczęło, kiedy siedem lat temu powstały „Guleckie Szprychy”.
– Miały się u nas odbyć dożynki gminne. Potrzebny był jakiś program. Koło się zebrało. Radny podsunął pomysł na skecz. Temat: „Rolnik szuka żony”. Powstał program kabaretowy o mieszkańcach, o starych kawalerach, ale bez wbijania szpilek, delikatnie. I na tym spotkaniu właściwie zawiązał się zespół – mówi Adrianna.
W kabarecie o babskich sprawach
A właściwie to było tak.
Adrianna tuż przed dożynkami
przeglądała branżowe
czasopismo rolnicze.
I znalazła tam zdjęcie gospodyń
tańczących paso
doble na stulecie stacji hodowli
i unasienniania zwierząt.
– Miały takie fajne spódnice, spodobały mi się. Pomyślałam: „Czy my byśmy tak nie mogły?”. I zwróciłam się do Danki, która miała odpowiednie kwalifikacje – mówi Adrianna.
Danka zawsze marzyła, żeby występować na scenie. Została polonistką, ale nie przestała marzyć. Chciała skończyć szkołę tańca. Głównie po to, żeby udowodnić, że można coś zrobić ze sobą, a potem – także z kimś. Już jako dojrzała kobieta skończyła trzyletnią podyplomową szkołę tańca na poznańskiej Akademii Wychowania Fizycznego. Może uczyć tańca, prowadzić fitness, a nawet gimnastykę artystyczną.
– To prawda, kiedy tańczymy kankana, na końcu robię szpagat. Ale Madzia też jest już blisko – mówi Danka, wskazując na koleżankę.
Na dożynki zatańczyły paso doble w sukienkach uszytych za pół ceny przez koleżankę z wioski. A potem ruszyły zaawansowane choreografie. Czasem dziewczyny się krzywiły, ale prosiły: „To pokaż, tamtego naucz”. Dziś tańczą kankana, jive’a, flamenco, charlestona czy mazura. Tańczą do muzyki country, do Boccelliego, Stevensa i ścieżki z „Titanica”. Do skrzypiec, ze wstęgami, z pałeczkami...
Rozwinęły się też jako kabaret. Po dożynkach był Dzień Kobiet i „Wyjazd do SPA”. Ze sceny bez wstydu opowiadały o wszystkich niedoskonałościach kobiecego ciała. Potem były jasełka, później – kabaret o wizycie u ginekologa.
– Nie boimy się mówić o kwestiach czasem wstydliwych. Tak naprawdę żartobliwie mówimy o trudnych tematach, ot, choćby o nietrzymaniu moczu. Ale to są ludzkie sprawy i może to komuś pomóc w radzeniu sobie z problemem albo nabraniu dystansu – mówią.
Za dotację – cyk, do Londynu!
Właśnie miały organizować
we wsi spotkania
medytacyjno-modlitewne
„Z Maryją w nowe czasy”.
Napisanego we współpracy
z proboszczem jeszcze
w styczniu scenariusza
nie pozwoliła zrealizować
pandemia. Mimo pandemii
działały zespół i koło, które
w listopadzie 2018 roku
zarejestrowało się w Agencji
Restrukturyzacji i Modernizacji
Rolnictwa.
– Zarejestrowałyśmy się, w sylwestra wpłynęły 3 tysiące złotych i cyk! Już byłyśmy za to w Londynie. Naprawdę. Natychmiast obdzwoniłam dziewczyny, znalazłyśmy biuro podróży, tani lot i poleciałyśmy na jeden dzień. I jeszcze przewodnika wynajęłyśmy. A co?! To nowe doświadczenie i jeszcze poznajemy kulturę innych narodów – mówią, zanosząc się od śmiechu, i dodają, że już zdążyły być w Pradze, a teraz mają w planach Paryż.
Działają tak prężnie, że władze powiatu wysłały je w zeszłym roku jako reprezentację regionu na I Wielkopolski Kongres Kobiet Gospodarnych i Wyjątkowych do Łaszkowa pod Kaliszem.
– Pojechałyśmy tylko my i zespół ludowy. Chcę powiedzieć, że te kochane dziewczyny nareszcie uwierzyły, że mają olbrzymią wartość – mówi wzruszająco Danuta.
Stowarzyszenie dla klubu
W Gulczu działa też od
czterech lat Stowarzyszenie
Odnowy i Rozwoju Wsi
„My, Gulcz”. Młode, ale wyjątkowo
skuteczne. Sfinalizowało
kilka projektów.
– Z dobrym skutkiem staramy się o dotacje. W ciągu czterech lat udało się nam wspólnymi siłami wybudować nowoczesny plac zabaw dla dzieci. Z Lokalnej Grupy Działania dostaliśmy 25 tys. zł. Do tego, oczywiście, wkład własny warty 7 tys. zł. Ziemię podarowali nam siedząca tu pani Basia z mężem. Z czynem społecznym nie mamy problemu. Tu w ogóle jest tak, że nikogo do niczego nie trzeba namawiać. Rzuca się hasło i ludzie przychodzą. Każdy bierze łopatę, grabki – opowiada Łukasz Białoskórski, prezes stowarzyszenia.
Cała historia ze stowarzyszeniem zaczęła się w 2015 roku. W Gulczu po głowie niektórym chodziła reaktywacja klubu sportowego Orzeł Gulcz, który założono we wsi w 1948 roku.
– Boisko było w opłakanym stanie. Bramki skorodowane, nawierzchnia nierówna – różnice wynosiły nawet 70 cm. Szatnia mieściła się w starym, rdzewiejącym, zagrzybionym i rozpadającym się kontenerze – mówi Robert, obecny prezes klubu.
Zaproponował wtedy Łukaszowi założenie stowarzyszenia, które miałoby wspierać klub i starać się o potrzebne mu dotacje. Założyli stowarzyszenie i niemal natychmiast zwołali zebranie mieszkańców w sprawie wyrównania terenu na boisku.
– Spotkaliśmy się w jakiś piątek, a w sobotę każdy gospodarz z Gulcza, który dysponował ciągnikiem, stawił się do pracy. Mieliśmy dziewięć ciągników z przyczepami, dwie ładowarki i koparko-ładowarkę. Mało kto w to wierzy, ale tego jednego dnia przewieźliśmy osiem tysięcy ton ziemi – opowiadają Łukasz i Robert.
Wyrównali boisko i wkopali automatyczną linię nawadniającą. Bo Gulcz chce być nowoczesny. Teraz o konkretnych porach z szesnastu punktów na murawie tryska woda. Dzięki temu kiedy wchodzimy na boisko, pod nogami mamy zielony dywan.
Podobne boisko jest w Trzciance, ale Trzcianka to miasto powiatowe. Innej wsi z takim boiskiem nie znają. A skoro ma być nowocześnie, to musi też być oszczędnie. Gdyby chcieli czerpać wodę z wodociągu, nie wypłaciliby się. Dlatego przy boisku wybudowali studnię głębinową. I mają teraz teren, na którym bez wstydu mogłyby się odbywać rozgrywki III ligi. Klub dostał na tę linię 30 tys. zł dofinansowania z Departamentu Sportu i Turystyki Wielkopolskiego Urzędu Marszałkowskiego. Pieniędzy starczyło też na piłkochwyty.
– Mamy dwudziestu jeden zawodników, gramy regularnie sparingi. Połowa, oczywiście, siedzi na ławce rezerwowych. Ale jakiej! Zainwestowaliśmy w nowoczesne ławki i trybuny. Na tych drugich zmieści się 103 kibiców. Więcej nie trzeba, bo i tak zawsze znajdzie się grupa, która lubi stać. Ale kiedy na mecz przychodzą „Szprychy”, dumnie siadają na trybunie – opowiadają.
Całe przedsięwzięcie pod nazwą „My, Gulcz Arena” warte jest około 700 tys. zł. Gulczanie zrealizowali je, wykorzystując dotację mniejszą niż połowa; 297 tys. zł otrzymali z Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich. Reszta to ich poświęcenie, hojność, kreatywność i pracowitość. Dzięki nim mają też ogrodzenie z rzędem tuj, chodnik i wjazd, i budynek sanitarno- socjalny z opaską i parkingiem. W budynku mają nowoczesne szatnie i natryski. Ogrzewają go pompą ciepła.
– Mamy niewiarygodną satysfakcję, kiedy udaje się nam zrobić coś własnymi siłami! Z tego, że coś po sobie zostawiamy następnym pokoleniom, że coś po nas zostanie. I chciałbym jeszcze podziękować naszym żonom. Za ich ogromną cierpliwość, kiedy budowaliśmy, i teraz, kiedy spędzamy setki godzin w miesiącu na klubowych spotkaniach – podsumowuje Łukasz.
Karolina Kasperek