Jakkolwiek głównym działaczem w całej tej sprawie dla pana rejestratora była chęć popisania się przebiegłością swoją, nie mogło mu być obojętnem i to, że przecie prezes za wyjawienie takiej tajemnicy powinien mu być wdzięczen i wdzięczności swej dowieść czynem. I to coś znaczyło.
Nie przypuszczał na chwilę, ażeby się mógł omylić i darmo tylko rzucić popłoch i niepokój...
Wahał się wszakże. A dochodząc do drzwi pałacu, powiedział sobie, że rozum każe póty nie krzyczeć, dopóki się złodzieja za kark nie złapie.
– Toć zawsze czas – powiedział sobie. – Trzeba wprzódy dojść, w jakiej on jamie siedzi...
Wprowadził go Demko do pokoju prezesa, który śmiejąc się, przeciwko niemu szedł.
– Wszelki duch pana Boga chwali! – zawołał prezes. – Co ty tu robisz, Małejko? Czy cię tu burza przyniosła?
– Ach! Ach! – kłaniając się nisko, ozwał się wesoły pisarz. – Istotnie burza, bo ja tu miałem siostrę... Zechciał pan*, interes familijny... Musiałem prosić o urlop i bić się po takich drogach... Ale powrócę prędko...
– Siadajże... Jak ci się tu podoba?
Wzruszył ramionami pisarz.
– Zechciał pan prezes, mnie aby co prędzej do domu...
– To tak jak mnie, kochanku, ja także do Murawca tęsknię, ale kawał drogi, kawał drogi...
– Że to się pan prezes mógł wybrać w taką porę?
– Hm! Jedna córka w świecie, nie ma złej drogi do swej niebogi...
Małejko zamilkł...
– Powiedzże mi, toś ty chyba wyjechał po mnie? – zapytał stary.
– Może to być – umyślnie skłamał pisarz...
– Cóż tam słychać było?
– U nas? U nas w kancelaryi to do tej pory jeszcze orygowiecką sprawę gryziemy i zębyśmy sobie na niej połamali, a nie możemy jej zgryźć.
Prezes spochmurniał nagle, ręką o fotel uderzył, zamyślił się.
– Biednego człeka żal... A jacy to z was policyanci, kiedyście nie mogli dotąd wyszukać winnych.
Małejko popatrzył w oczy prezesowi długo, ramionami ruszył i nic nie mówiąc, całą miną dał do zrozumienia, że tam nie było czego szukać.
– Cóż ty o tym myślisz? – dodał prezes.
– Niech pan mnie nie pyta, bo może ja i głupio myślę, ale myślę inaczej zupełnie jak drudzy...
– Na przykład? – spytał ciekawie stary.
Małejko zmilczał długo, długo, niby męcząc się z sobą.
– To – rzekł w końcu – to sprawa tak poplątana, tak zamotana, że mi się w życiu nigdy podobnej spotkać nie trafiło. Miałem ja różnych wiele, od czasu jak jestem w tej utrapionej służbie, w której ciągle zagadki brudne i straszne odgadywać potrzeba. Ale coś podobnego jak ta? – Jakem żyw!
– Cóż w niej tak dziwnego znowu? – począł prezes... – chyba, żeście nie znaleźli ciała... Wy się temu dziwicie, a przecie to dowodzi tylko wielkiego rozumu zbrodniarzy, bo ze zwłok wiele rzeczy dojść można.
– To prawda – przerwał Małejko. – Niech się pan prezes nie śmieje ze mnie. Ja bym przysiągł, że tam żadnych zwłok nie było!
– Cóż to pleciesz?! – krzyknął stary. – Co ci się śni...
– Może i śni! Być może! Śni się! At! – mruczał pisarz. – Ja przy swojem stoję. Tam zwłok nie było...
– A cóż się z nim stać mogło? – zaprzeczył żywo prezes. – Człek majętny, stateczny... niemłody... nieposzlakowany o nic, zacny, jakich daj nam Boże najwięcej... Przecież mu nic nie groziło?
(cdn.)