– Wyraźnie widać, że nadal to międzynarodowe sieci handlowe rozdają na rynku karty, a producenci i przetwórcy chcąc nie chcąc muszą się temu podporządkować. Pomimo że ceny wszystkich artykułów mleczarskich, a zwłaszcza mleka w proszku, masła i serów, na ostatniej giełdzie światowej Fonterry – Global Dairy Trade poszły w górę, to u nas w Polsce niestety spadły. Handel próbuje regulować rynek, aby gros środków przejąć dla siebie. Piszemy liczne pisma w tej sprawie zarówno do UOKiK -u, jak i ministerstwa rolnictwa, sejmu i senatu, aby podjąć działania w celu uregulowania warunków handlu z dużymi sieciami handlowymi, a także ucywilizowania marż. Na ostatnich walnych od rolników słyszeliśmy, wiemy też to ze swoich obserwacji, że marże na niektóre artykuły mleczarskie wynoszą nawet ponad 100%! W takiej sytuacji producenci i przetwórcy zawsze będą mieli problemy. Niestety, żaden rząd czy to lewicowy, czy prawicowy, czy centrowy, nie chce przychylić się do tego, żeby próbować narzucić maksymalne marże na niektóre ważne produkty w żywieniu człowieka, jakimi są: masło, sery, twarogi, galanteria czy napoje fermentowane. Jeżeli rolnicy oczekują podwyżek cen mleka, to rezerwy są nie w spółdzielniach, a w handlu i to duże. Jeśli w tej sprawie nie pomoże nam administracja rządowa, to sami nie damy rady. Trzeba ucywilizować handel wielkopowierzchniowy i tu dużą rolę odgrywa UOKiK, który mam nadzieję pod kierownictwem nowego prezesa nie skieruje znów kontroli do spółdzielni mleczarskich, a do sieci handlowych. Warto byłoby zbadać poziom marż sieci handlowych oraz ich sposób negocjowania i handlowania.
Z wypowiedzi rolników wynika, że są pełni troski i obaw co będzie dalej z branżą mleczarską w sytuacji, gdy rośnie produkcja mleka i skup, a spożycie ciągle jest na niewysokim poziomie. Z drugiej strony, rolnicy są świadomi, że to sieci handlowe dyktują ceny mleczarniom i decydują o ich poziomie, co przekłada się na cenę płaconą rolnikom w skupie. Dziś aż ponad 70% niektórych produktów mleczarskich sprzedawane jest za pośrednictwem sieci handlowych, takich jak sery czy masło, jak również niektóre twarogi o dłuższym okresie przydatności. Innym problemem jest to, że w wyniku koronawirusa część ludzi straciła lub straci pracę, a więc siła nabywcza polskiego społeczeństwa jednoznacznie spadnie, tym bardziej będą odstraszać konsumentów wysokie ceny zarówno w sklepach, jak i w sieciach. To niestety nie wpłynie na zwiększenie spożycia artykułów mleczarskich. Spotykamy się bardzo często z takim zjawiskiem, że wielkie sieci handlowe wywierają coraz większą presję na dostawców towarów, zmuszając ich do obniżenia cen ich produktów. Krajowy Związek Spółdzielni Mleczarskich realizuje cykl 15. audycji w ramach programu „Pytanie na śniadanie”, w których pokazujemy jak przyrządzać i podawać dania z wykorzystaniem artykułów mleczarskich. Wszystkie te audycje można obejrzeć zarówno na naszym Facebooku, jak i naszej stronie internetowej oraz na stronach spółdzielni mleczarskich.
Rolnicy obawiają się także o tzw. Zielony Ład, który zakłada zwiększenie produkcji ekologicznej do 25% gospodarstw. Inne zmiany, jakie mają wejść w ramach Zielonego Ładu, to redukcja nawożenia o połowę oraz zużycia pestycydów o 25%, a także obowiązek ugorowania 10% pól. Rolników niepokoi to, że nawet po redukcji nawożenie i zużycie pestycydów w takich krajach jak Niemcy czy Holandia i tak będzie większe niż u nas obecnie bez jakichkolwiek redukcji. To wpłynie na nie do końca uczciwą konkurencję, bo tamtejsi rolnicy będą mogli osiągać lepszą wydajność. Wiadomo, niższa wydajność, niższe plony, to niższy przychód, nie mówiąc już o kosztownym ugorowaniu, czy bardzo kosztownej ekologicznej produkcji mleka, zatem rolnicy pytają: kto nam pokryje te koszty? Te obawy są bardzo słuszne. Niektórzy mówią, że jest to kolejny niepotrzebny temat wywołany przez unijnych i polskich urzędników, którzy niezbyt znają się na rolnictwie. Oczywiście dbanie o klimat jest ważne, ale do tego muszą włączyć się inni, sama Europa, bez zaangażowania obu Ameryk i Azji, świata nie zbawi. Już teraz mamy wyższe koszty produkcji niż w Ameryce Południowej i Azji a nawet Ameryce Północnej, a kolejny wzrost kosztów produkcji może doprowadzić do tego, że unijne rolnictwo nie będzie konkurencyjne i wypadniemy z rynków eksportowych. Jednocześnie Unia otwiera się na Nową Zelandię, gdzie koszty produkcji mleka są nieporównywalnie niższe niż w Europie. Co do Zielonego Ładu, to podam przykład Argentyny, gdzie stosuje się aż 6 l pestycydów w przeliczeniu na jednego mieszkańca i to głównie tych zawierających glifosat, w dużej mierze przy uprawie soi GMO. To taka przestroga dla wszystkich, którzy zachwycają się tzw. mlekiem sojowym. Ponadto, jak donoszą eksperci z Amerykańskiego Towarzystwa Kardiologicznego, także olej kokosowy wcale nie jest taki zdrowy, a wręcz przeciwnie i wskazują, że znacznie lepsze są tłuszcze pochodzenia zwierzęcego. Okazuje się, że olej kokosowy podnosi poziom cholesterolu we krwi i to tego złego LDL.
Jak wiadomo, 7 maja UE wprowadziła dopłaty do tzw. prywatnego przechowalnictwa mleka w proszku, masła i serów dojrzewających. Niestety, w stosunku do lat poprzednich ten okres znacznie skrócono. Dopłaty obowiązywały tylko od 7 maja do 30 czerwca, a zawsze były od 1 marca do 30 września. W tym roku ustalono także limit na sery wynoszący 100 tys. ton dla całej Unii. Mleka w proszku łącznie na dopłaty do przechowalnictwa skierowano ponad 20 tys. ton, w tym z Polski, niewiele, bo 354 tony od 16 producentów. Największe ilości mleka w proszku na dopłaty wprowadziły: Niemcy – prawie 8 tys. ton, Holandia – ok. 5 tys. ton, Belgia i Portugalia – po 2 tys. ton. Masła do prywatnego przechowalnictwa wprowadzono prawie 68 tys. ton, z tego z Polski od 20 podmiotów 431 ton, co jest ilością znikomą. Najbardziej skorzystały z tej możliwości takie kraje jak: Holandia, Niemcy, Irlandia, Francja, Belgia, a nawet nieduża Litwa.
W przechowalnictwie serów z dopłatą swój limit w 100% wykorzystało 7 krajów: Belgia, Irlandia, Hiszpania, Włochy, Litwa, Szwecja i Wielka Brytania. Polsce przydzielono dość dobry limit, wynoszący 8277 ton i była to 5. wielkość wśród krajów UE, co odpowiada wielkości produkcji serów w Europie. Niestety, z dopłaty do serów skorzystała tylko jedna firma z Polski wprowadzając do przechowalnictwa 39 ton tego produktu. Było też 10 krajów, które nie złożyły do systemu przechowalnictwa żadnej oferty, są to: Dania, Estonia, Grecja, Chorwacja, Cypr, Łotwa, Luksemburg, Malta, Słowenia i Słowacja. Dziwne jest, że Niemcy ze swojego limitu na sery wynoszącego 22 tys. ton wykorzystały tylko 901 ton, z kolei Francja wykorzystała 48% swojego limitu wynoszącego 18 394 tony. Pod względem ilości na przechowalnictwie serów najbardziej skorzystali Włosi wykorzystując 100% swojego limitu wynoszącego ponad 12 tys. ton. Ogółem do systemu dopłat do prywatnego przechowalnictwa serów wprowadzono 48 tys. ton, czyli limit 100 tys. ton nie został wykorzystany nawet w połowie. Podsumowując, te dopłaty nie sprawdziły się nie tylko w Polsce, ale też w innych krajach. Problem leży w tym, że sektor mleczarski, szczególnie polski, nie ma na tyle wolnych środków finansowych w obrocie, żeby zamrozić je na 3 lub więcej miesięcy. Jednak spadki cen zbytu artykułów mleczarskich zostały zahamowane, tylko że na to przełożyło się nie tylko prywatne przechowalnictwo, które samo wiele by nie zdziałało. Zaważyła o tym sytuacja światowa związana z odmrażaniem gospodarki, wreszcie ruszył eksport do Chin i generalnie został wznowiony handel międzynarodowy w drugiej połowie maja.
Dziś walne zgromadzenia przedstawicieli w spółdzielniach mleczarskich odbywają się bez większych przeszkód, oczywiście z zachowaniem odpowiedniego reżimu sanitarnego. Zatem zakładamy maseczki, zachowujemy odpowiednie odległości, dezynfekujemy ręce i badamy uczestnikom temperaturę. Ceny skupu mleka są stabilne, ale spółdzielnie mleczarskie nie generują zysków, pracują na bardzo niskiej rentowności. GUS podaje dla naszego sektora rentowność na poziomie 1,36%, ale nie chce nam się w to wierzyć, bo nawet największe spółdzielnie czy też duże spółdzielcze hurtownie mleczarskie osiągające bardzo wysokie obroty mają rentowność poniżej 1%. To świadczy, że sektor spółdzielczości mleczarskiej jest otwarty na rolnika, czyli współwłaściciela i w kryzysie działa tak, aby pomóc producentowi, a więc nie generować dużego zysku, a płacić w miarę godziwą cenę za mleko, które zawsze odbierze. Wszak znamy przykłady sektora warzywno-ogrodniczego, kiedy to nie raz i nie dwa sadownicy czy ogrodnicy nawet nie zbierali plonów, bo cena nie pokryłaby nawet kosztów samego zbioru. Przykre jest tylko to, że nie zawsze spotykamy się z uznaniem ze strony administracji rządowej, że to właśnie nasz sektor zachował charakter spółdzielczy, gdzie właścicielami są rolnicy i o niego dbają, zyskując jednocześnie stabilizację i bezpieczeństwo.
Andrzej Rutkowski
Krzysztof Wróblewski