– Jeszcze 4 lata temu prowadziłem tucz trzody chlewnej w cyklu otwartym. Wówczas uprawiane rośliny przeznaczone były głównie na paszę dla zwierząt. Sprzedawałem do młyna nadwyżki zboża, ale było to jedynie żyto hybrydowe. Zawirowania związane z afrykańskim pomorem świń i nieduża skala produkcji sprawiły, że hodowla trzody chlewnej w moim gospodarstwie przestała mieć sens. Spełnienie wszystkich wymogów bioasekuracji, przy niewielkiej produkcji, nie miało ekonomicznego uzasadnienia. Ponadto dzisiaj rynek trzody jest taki, że trzeba mieć duże i wyrównane partie tuczników, żeby myśleć o dobrej cenie – mówi Michał Kowalczyk.
Kukurydza wykluczona
Gdy Michał Kowalczyk stopniowo likwidował chów trzody chlewnej zaczął intensyfikować produkcję roślinną.
– Żeby zwiększyć opłacalność produkcji roślinnej zająłem się uprawą rzepaku ozimego. U nas największy problem stanowi dzika zwierzyna. Dużo wcześniej, bo w 2003 roku, próbowałem wysiewać kukurydzę na ziarno na powierzchni około 9 ha. Bardzo podoba mi się uprawa tej rośliny, między innymi dlatego, że rozładowuje natłok prac żniwnych. Podobnie jest na wiosnę, kiedy to dzięki niej siew roślin jarych rozkłada się w czasie. Kukurydza bardzo pasowałaby do mojego płodozmianu, ale dzika zwierzyna, a dokładnie dziki, skutecznie nie dały mi jej uprawiać. Od lipca odwiedzały moją plantację. Potrafiły w ciągu jednej nocy doszczętnie zniszczyć pół hektara kukurydzy. Najgorsze było to, że jeszcze w kolejnej uprawie, jaką było pszenżyto dziki buchtowały w poszukiwaniu resztek ziarna kukurydzy. Po gigantycznych stratach nie odważyłem się w kolejnym roku umieścić kukurydzy w płodozmianie – mówi Michał Kowalczyk.
Gospodarz uważa, że szansą na wzbogacenie jego płodozmianu są rośliny strączkowe grubonasienne.
– Szkoda, że rynek strączkowych jest w naszym kraju słabo zorganizowany, bo uprawa tych roślin daje dużo korzyści. Uprawiałem łubin wąskolistny i gdy nie było suszy udawało mi się uzyskać plon około 2,5 tony z ha. Zachęcające było także to, że uprawiając łubin spełnia się wymogi tzw. zazielenienia i można było stosować w nim ochronę roślin. Obecnie łubin może być ujęty w zazielenieniu, ale tylko bez stosowania ochrony roślin. Według mnie, taka uprawa nie ma sensu, gdyż występuje w niej duży problem ze szkodnikami. W początkowej fazie wzrostu oprzędzik bardzo niszczy plantacje. Innym sporym problemem jest zachwaszczenie tej rośliny. Przymierzam się do tego, żeby w przyszłym sezonie wprowadzić do płodozmianu uprawę grochu – mówi Michał Kowalczyk.
Woda decyduje o plonie
W gospodarstwie Michała Kowalczyka na lepszych stanowiskach III i IV klasy plony rzepaku sięgają 4,5 t z ha, a nawet w sprzyjających warunkach plon dochodzi do 5 ton z ha. Na słabszych stanowiskach plony wynoszą około 3 t z ha.
– Uprawiam rzepak od około 5 – 6 lat i cały czas jeszcze uczę się tej uprawy. Staram się znaleźć złoty środek, bo trzeba znać potencjał swoich pól i do niego dostosować nawożenie i ochronę. Ktoś może stosować wyższe nakłady w uprawie rzepaku, ale jest to uzasadnione tylko wówczas, gdy ma taki potencjał, że może uzyskać ponad 5 t z ha. W naszej okolicy totalnym limiterem plonu jest woda. Po dwóch tygodniach bez opadów już widać osłabienie plantacji, a po dłuższym okresie suszy na słabszych glebach widać bezpowrotne obniżenie plonu – mówi Michał Kowalczyk.
Michał Kowalczyk uprawia rzepak w systemie orkowym. Wysiewa głównie odmiany hybrydowe i stara się przeprowadzić siew w III dekadzie sierpnia, nie przekraczając terminu 25 sierpnia. Pod rzepak plantator stosuje częściowo nawożenie organiczne w postaci podłoża popieczarkowego. Uzupełnia je nawozami mineralnymi NPK w ilości: 60 – 80 kg/ha P2 O5 , 100 – 140 kg/ha K2 O, a azot przedsiewnie gospodarz wysiewa około 30 kg na ha.
– Odchwaszczanie rzepaku przeprowadzam powschodowo, w fazie 4 i 6 liścia, gdyż na naszych lekkich glebach na doglebówki jest zwykle za sucho. Należałoby zaraz po siewniku jechać opryskiwaczem, ale ponieważ sam prowadzę uprawę, nie jestem w stanie technicznie tego wykonać. Najczęściej stosuję Navigator 360 SL oraz jakiś preparat na bazie metazachloru. Na ogół jest to zabieg wystarczający. Dobrze, że wróciły czasowo zaprawy na bazie neonikotynoidów. Pozwala to na zaoszczędzenie jesiennych zabiegach chemicznych. Pomimo tego trzeba wykonać jesienią przynajmniej jeden zabieg przeciwko szkodnikom przy nasileniu występowania gnatarza rzepakowca i jeden zabieg fungicydowy z jednoczesną regulacją pokroju. Wówczas rzepak ma niżej położoną szyjkę korzeniową, ma lepszy pokrój i lepiej zimuje – mówi plantator.
Plantator nawożenie azotem na wiosnę w postaci RSM-u dzieli na 2 dawki.
– Pierwszą dawkę staram się zaaplikować jeszcze przed ruszeniem wegetacji. Stosuję wówczas 100 do 120 kg na ha czystego składnika. Drugie nawożenie RSM-em, w dawce około 60 kg / ha stosuję w odstępie 3 do 4 tygodni od pierwszego. Nawożenie azotem staram się zakończyć na około miesiąc przed spodziewanym kwitnieniem roślin. Późniejsze zastosowanie nawozów azotowych wg mnie doprowadza do nierównomiernego dojrzewania. W dolnych partiach jest więcej łuszczyn zielonych, w górnej rzepak jest już dojrzały i zaczyna się osypywać. Przy niekorzystnych warunkach wymuszających opóźnienie zastosowania pierwszej dawki azotu wolałbym zrezygnować z drugiej, aby nie przekroczyć odstępu miesiąca przed kwitnieniem plantacji – mówi plantator.
Powrót do pszenicy
Michał Kowalczyk w tym sezonie po wielu latach przerwy powrócił do uprawy pszenicy ozimej. Rolnik postanowił w pewien sposób oszukać dziki i z ciekawością oczekuje na rezultat swojego eksperymentu. Zdecydował się na odmianę ościstą Wilejka i na próbę na środku pola na powierzchni ok. 1 ha wysiał odmianę Hondia. Chce porównać potencjał odmian i zobaczyć, czy odmiana oścista zniechęci dziki do żerowania wewnątrz pola w pszenicy bez ości. Póki co pszenica wygląda nieźle, nie ma żadnych szkód, ale za wcześnie, by się cieszyć.
– Do odchwaszczania pszenicy jesienią użyłem herbicydów Lentipur Flo 500 SC + Granstar 75 WG. Później przeprowadziłem korektę wiosenną odchwaszczania preparatem Mustang Forte 195 SE. Nawożąc pole pod pszenicę podobnie jak pod rzepak zastosowałem podłoże popieczarkowe w dawce około 30 t/ha i uzupełniłem je nawozami NPK 7,20,30% w ilości 300 kg nawozu na ha. Na wiosnę zastosowałem azot w postaci RSM-u. W pierwszej dawce około 80 kg azotu na ha, a w drugiej około 60 kg czystego składnika na ha. Wczesną wiosną wysiałem także kizeryt w dawce 100 kg/ha. W tym sezonie było na wiosnę tak sucho, że nie przeprowadziłem skracania w pszenicy. Rozważałem zastosowanie preparatu Cerone 480 SL w fazie liścia flagowego, ale po obserwacji łanu stwierdziłem, że jednak zrezygnuję z tego zabiegu i nie skracałem pszenicy w ogóle – mówi plantator.
Michał Kowalczyk w swoim płodozmianie ma także żyto i pszenżyto.
– Od kilkunastu lat uprawiam żyto hybrydowe, a z populacyjnego całkowicie zrezygnowałem. Hybrydowe jest może bardziej wymagające niż populacyjne, ale genetycznie jest niższe, łatwiej się je prowadzi i plonuje o 1–1,5 t/ha wyżej niż populacyjne. W sprzyjających warunkach średni plon żyta hybrydowego wynosi 6 –7 t z ha, a na lepszych glebach przekracza 8 t z ha. W tym roku na polach mam odmianę Vinetto – najniższą z dotychczas wybieranych. Podobnie jak w pszenicy, w życie nie stosowałem zabiegu skracania – mówi Michał Kowalczyk.
W tym sezonie Michał Kowalczyk wysiał jedną odmianę pszenżyta – Probus. Jego zdaniem, jest ona dosyć niska, dobrze rokująca i sztywna. Przy potencjale około 6 t z ha nie potrzebuje zabiegu skracania. W tym roku plantator nie skracał pszenżyta.
Józef Nuckowski