Dosyć boleśnie, a właściwie kosztownie, przekonali się o tym niejednokrotnie klienci sieci sklepów Biedronka. Do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK) wpłynęło bowiem wiele skarg od niezadowolonych klientów sieci, a przeprowadzone postępowanie wykazało, że przez długi czas płacili oni często więcej niż wynikało to z ceny na sklepowych półkach. „(Konsumenci) Nie zawsze mieli nawet tego świadomość” – stwierdził w swojej wypowiedzi Tomasz Chróstny, prezes UOKiK. Efektem tego było nałożenie przez Urząd kary w wysokości 115 mln złotych na właściciela sieci handlowej Biedronka (czyli spółkę Jeronimo Martins). Głównym powodem nałożenia kary było niezachowanie należytej staranności przy oznaczaniu cen, a konkretniej mówiąc: ceny przy kasie były niejednokrotnie wyższe niż te, które kupujący widział na półce. Przedstawiciele UOKiK argumentując swoją decyzję stwierdzili, że ta długotrwała praktyka spowodowała realne straty w portfelach kupujących, a co za tym idzie – bezpodstawne wzbogacenie się właściciela (sieci) ich kosztem.
Decyzja, która zapadła
w zeszłym tygodniu, nie jest jeszcze prawomocna, a właścicielowi sieci Biedronka przysługuje możliwość odwołania do Sądu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Kara jest przecież bardzo wysoka, ciężko będzie jednak nawet oszacować, jak dużo konsumenci stracili na całym tym „cenowym zamieszaniu”.
Niestety, na taką stabilność nie mogą liczyć chociażby polskie przedsiębiorstwa mleczarskie. Nie mówiąc już nawet o próbach wzbogacania się… Bo jak i na czym można się wzbogacić, kiedy wyniki finansowe firm z branży spożywczej nie napawają zbytnim optymizmem? Ostatnio cała sztuka zarządzania przedsiębiorstwem polega na balansowaniu pomiędzy godziwą zapłatą za surowiec a utrzymaniem w ruchu i w miarę możliwości rozwijaniem firmy. Rentowność zakładów zajmujących się przetwórstwem mleka w Polsce od lat jest wyjątkowo niska i wynosi w porywach ok. 2%. Należy jednak podkreślić, że wymienione 2% to wynik wyjątkowo dobry, ale też coraz rzadziej spotykany.
Wydawać by się przecież mogło, że skala biznesu rynku mleczarskiego i posiadany przez przedsiębiorstwa duży majątek generuje równie duże zyski z działalności. I tutaj można się bardzo zdziwić, ponieważ wyniki większości mleczarni w kraju są bliskie zera. Zjawisko to i jego konsekwencje mają nawet swoją „ekonomiczną” nazwę, jest to element tzw. regresji pełzającej. Przedsiębiorstwa będące w takiej sytuacji mają jeden podstawowy problem – każda próba zatrzymania się w (teoretycznie) najlepszym dla ich rozwoju momencie będzie się wiązać ze zwiększeniem strat. Mały zysk nie daje żadnej stabilności. Za kilka dni, tygodni czy miesięcy okazać się może, że wzrosną koszty produkcji (np. z powodu podwyżki cen prądu), trzeba będzie zapłacić więcej za surowiec (bo konkurencja nie śpi) lub zainwestować w niezbędne urządzenia.
I właśnie wtedy
sytuacja staje się najbardziej problematyczna, bo zwiększamy obroty firmy nie po to, aby wzrosły zyski, ale po to, aby pokryć rosnące koszta bieżącej działalności. Przy tak niskiej rentowności wzrost w którejkolwiek kategorii kosztów może być przyczyną zmiany niewielkich zysków w znaczącą stratę. Przypomnijmy ponadto, że skala działalności wielu mleczarni w kraju jest duża, a w kilku przypadkach śmiało mogą się one równać z liderami naszej rodzimej Giełdy Papierów Wartościowych. Tak niestety niezbyt kolorowo maluje się nasz rodzimy mleczarski krajobraz. Jest wprawdzie kilka chlubnych wyjątków, ale nie wpływają one znacznie na ogólny obraz sytuacji.
Jak widać, wzbogacić się (zwłaszcza bezpodstawnie) nie ma za bardzo na czym. Wprawdzie do przemysłu mleczarskiego popłynął ogromny strumień pieniędzy zarówno z polskiego, jak i unijnego budżetu, ale został on bardzo szybko i efektywnie spożytkowany. Między innymi, dzięki temu, polski sektor mleczarski nie wygląda pod względem technicznym gorzej niż u naszych sąsiadów. Wiele firm zaczyna stosować rozwiązania określane jako ,,przemysł 4.0’’, czyli związane z wprowadzaniem zaawansowanej automatyzacji i informatyzacji. Sama technologia jest w dzisiejszych czasach wyjątkowo łatwo dostępna. Problemem są oczywiście pieniądze – koszt jest bardzo wysoki, a coraz mniej mleczarskich firm na to stać.
Wśród ekspertów
rynku mleczarskiego od lat popularna jest opinia, że problemem polskiego mleczarstwa jest niemożność zwiększenia marży, którą uzyskują z rynku. Mimo że wg ostatnich danych Głównego Urzędu Statystycznego (okres od I kwartału 2019 do I kwartału 2020) żywność i napoje bezalkoholowe w Polsce podrożały aż o 7,7%, to ceny nabiału, w zależności od kategorii, zwiększyły się maksymalnie o 3%. W kolejnych miesiącach zapowiadają się znowu liczne podwyżki produktów żywnościowych. Niestety, produkty nabiałowe nie są wymieniane w żadnych zestawieniach jako te, które miałyby podrożeć. Znaleźć tam można alkohole, drób i wieprzowinę, ale nie nabiał. Niekorzystną sytuację niejednokrotnie ratuje wzrost cen produktów ,,masowych’’, zwanych przez niektórych koniunkturalnymi. Z ostatnich danych EUROSTAT wynika, że odbijają ceny masła i odtłuszczonego mleka w proszku, co było oczywiście bardzo dobrą wiadomością, zwłaszcza po spowodowanym pandemią koronawirusa zastoju i spadkach w branży
Wydaje się jednak,
że ożywienie jest, ale niestety dość pozorne. Owszem, w kilku polskich spółdzielniach mleczarskich pojawiły się znaczące podwyżki za dostarczane do nich mleko i faktycznie świadczy to o pewnym odbiciu. Patrząc jednak na dane z państw, gdzie niejednokrotnie odnotowane zostały rekordowe ceny sprzedaży, nie jest już tak kolorowo. Przytoczmy tu przykład z chicagowskiej giełdy, który wymieniliśmy w jednym z poprzednich numerów – na początku czerwca cena serów w blokach osiągnęła tam rekordowe 5 043 euro za tonę. Dziś (12.08.2020) wynosi ona 3 174 euro, to znaczy jest o 37% niższa od rekordowej ceny w historii giełdy. Wygląda na to, że opublikowane przez EUROSTAT dane o wzrastających cenach produktów mleczarskich wydają się w rekordowo krótkim czasie dezaktualizować, a bieżące dane wskazują już na spadki cen mleka w proszku zarówno odtłuszczonego, jak i pełnego.
Można by pokusić się o postawienie tezy, że pandemia koronawirusa spowodowała w ostatnich miesiącach duże zamieszanie na rynku mleka, ale stare problemy wcale się same cudownie nie rozwiązały, a wręcz przeciwnie – mogą się jeszcze pogłębić. No chyba, że trafi się jakiś szczęśliwy los na loterii, ekstra dotacje, tajemniczy inwestor czy chociażby jakaś malutka szansa na „bezpodstawne wzbogacenie się”… ale na to ostatnie raczej nie ma co liczyć.
Artur Puławski