Kiedy piszę ten tekst, pod petycją jest już dobrze ponad czternaście tysięcy podpisów. Składają je ludzie z całej Polski – z dużych miast, miasteczek i wiosek. W uzasadnieniach piszą: „Nie wyrażam zgody na niszczenie polskich zabytków technicznych, które stały się symbolem regionu”, „Dziedzictwo kulturowe nie ma narodowości”, „Nie wyobrażam sobie, żebyśmy na potrzeby produkcji filmowej niszczyli zabytki techniki” czy „Pomysł zniszczenia takiego pięknego mostu dla paru sekund filmu jest barbarzyństwem”.
W jednej z audycji w ogólnopolskim radiu słyszę krótką wypowiedź burmistrza miasta i gminy Wleń, w której leżą Pilchowice i sławny już na cały świat most.
– Powie pan parę słów o moście? – pytam chwilę później burmistrza w rozmowie telefonicznej.
– Zapraszam do ratusza. Bo sprawa bardziej skomplikowana – odpowiada Artur Zych, wleński włodarz.
Nie tylko most!
Upalne piątkowe południe. Z nieba leje się żar, a na burmistrza biją siódme poty, kiedy kolejny raz opowiada do kamery zaskakującą historię z mostem. Lokalna telewizja właśnie nagrywa krótką wypowiedź. Minuta przerwy i rozmowa z „Tygodnikiem”.
– Z tym mostem to nie jest tak prosto. Kiedy słyszę o ochronie mostu i że będziemy go teraz wpisywać na listę zabytków, to się zżymam. Dlaczego? Bo tu nie chodzi tylko o most! Bo tak naprawdę cała linia jest zabytkowa! Została wybudowana przez Niemców dawno temu, przy okazji budowy systemu zaporowego na Bobrze, który powstał pod koniec XIX wieku, i do dziś chroni nas przed powodziami. Traktowanie mostu jako jedynego elementu, bez uwzględnienia linii kolejowej, jest błędem. Oczami wyobraźni widzę dziś sytuację za dziesięć lat następująco: Mostu nie wysadzono, a linii nie odnowiono. Przyjeżdża się w okolicę zabytkowego mostu, ale torów nie ma. Stoi obiekt, który jest zardzewiały, na którym nie ma już elementów drewnianych. I jest po prostu pomnikiem głupoty. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Trzeba walczyć o całą linię – opowiada burmistrz Artur Zych.
Wleńska linia życia
Powiedzieć, że ta linia jest dla gminy Wleń bardzo istotna, to mało. Jak wiele urokliwie położonych dolnośląskich gmin, gmina Wleń nie ma przemysłu. Poza tym jest położona na terenie objętym programem Natura 2000 i ma park krajobrazowy. Zyski może czerpać właściwie tylko z turystyki. Działająca zabytkowa linia mogłaby być jedną z największych atrakcji regionu.
– Jesteśmy jednym z najszybciej starzejących się miasteczek w Polsce. Jak mają żyć ludzie, którzy nie mogą dojechać do lekarza, do banku, do teatru czy kina, bo to im się przecież też należy?! A pekaes między Lwówkiem Śląskim a Jelenią Górą działa fatalnie. Nie wspomnę już o tym, że linia dawała możliwość ewakuacji mieszkańców w czasie powodzi. Chcemy skończyć z wykluczeniem komunikacyjnym gminy – opowiada burmistrz.
Czy będzie tu Tom Cruise?
Linia, choć już zabytkowa, działała jeszcze kilka lat temu. Ale całkiem niedawno spółka PKP Polskie Linie Kolejowe uznała, że jakość podkładów nie pozwala na szybki transport, i obniżyła dopuszczalną prędkość na trasie do 20 km/h, co sparaliżowało lokalny transport, a potem do zera.
Most na Jeziorze Pilchowickim został wyłączony z użytku. I całkiem niedawno okazało się, że jednak komuś wydaje się atrakcyjny. Kilka tygodni temu po Wleniu, a potem po Polsce gruchnęła wiadomość, że budowlą interesuje się jedna z największych amerykańskich wytwórni filmowych. Że most ma być rekwizytem w realizacji kolejnej części serii „Mission: Impossible” z Tomem Cruise’em w roli głównej. I że ma ponoć wylecieć w powietrze. Ale, póki co, nikt nie widział potwierdzającego to dokumentu.
– Problem polega na tym, że cały czas gdybamy. Nigdzie nie ma żadnej decyzji na papierze. Pogłoski pojawiły się jakiś czas temu. Najpierw zadzwonił do mnie ktoś reprezentujący ekipę i poinformował, że w gminie będzie realizowany film wysokobudżetowy. Dwa tygodnie temu pojawił się w moim gabinecie reprezentant Paramount Pictures i poinformował, że będą kręcić na moście film pt. „Libra”. Kontakt nagle się urwał i zaczęły się pojawiać już tylko pogłoski. A potem reprezentant pojawił się raz jeszcze i powiedział, że most być może będzie wysadzony. Na moim biurku nie wylądowała żadna informacja ani zgoda od PKP czy ministerstwa kultury. Nic mi nie wiadomo o zgodach. Ta ostateczna należy do PKP – wyjaśnia burmistrz i dodaje, że nie wierzy w wysadzenie mostu.
Ale ziarno niepokoju zasiał w nim artykuł, w którym wyczytał, że filmowcy rezygnują dziś z efektów specjalnych i stawiają na realizm.
Wciąż nic nie wiemy
Co na to wszystko mieszkańcy Pilchowic? Jadę do wioski, żeby posłuchać ich opowieści o moście. Umawiamy się na polance nad Bobrem, na której niedawno zamontowali nowoczesną siłownię. Po drugiej stronie drogi – ich poniemieckie domy, o których za chwilę opowiedzą prawdziwą poezją.
– Nakręciliby ten film i byłby święty spokój. Miał być kręcony w kwietniu i maju. Już były rusztowania na moście – mówi Andrzej Czapski, prezes miejscowej OSP.
– Mieszkańcy dowiadują sie ostatni. Trochę z mediów, trochę z poczty pantoflowej, ale nic oficjalnie. Chociaż sołtys wsi powinien być powiadomiony – mówi Amelia Żygadło, sołtyska Pilchowic.
Co dotarło pocztą pantoflową? A to, że ministerstwo ponoć nawet zapraszało ekipę filmową do wykorzystania stuletniego mostu w scenie wybuchu. A to, że część autorytetów uznała, że to nie jest zabytek wart zachowywania. Tymczasem pilchowiczanie zdali sobie sprawę z tego, że most jest jak powietrze. Jest niezbędne, ale tak oczywiste, że nie zauważamy go ani tego, że bez niego nie potrafimy żyć.
– Most był od zawsze. Ale tak wpisał się w krajobraz, że właściwie o nim nie myśleliśmy. Był czymś oczywistym – dawał przeprawę w stronę Jeleniej Góry, służył do transportu kolejowego, a potem jako dukt do przechadzek. Teraz, nawet gdyby nie było kolei, choć marzymy o tym, mógłby być fragmentem drogi rowerowej. Po co niszczyć coś, co ma potencjał? – mówi Jolanta Andrejków.
Most w serca wrośnięty
Most jest nie tylko elementem lokalnej zabytkowej architektury. Teraz, kiedy o tonach kamienia, żelaza i drewna zaczął mówić świat, oni zdali sobie sprawę z tego, że jest kawałkiem ich samych.
– Dzwoni do nas nagle z Wiednia była mieszkanka Pilchowic i pyta, co się tu dzieje, tak czuje się związana. Nikt nas nie pyta o ten most, wchodzi i zawłaszcza go, sądząc, że jeśli na papierze most należy do jakiejś spółki, jest jej wyłączną własnością. Nie, on jest też nasz. Jest częścią naszej historii, naszego dzieciństwa, naszej teraźniejszości. Wysadzić most albo przesiedlić wioskę ot tak, bo ktoś chce nakręcić jakiś film? To trochę tak, jakby wejść komuś do domu i wytłuc mu całą zastawę. Nie ma naszej zgody! – burzą się.
Nie tylko nie chcą, żeby z ładunkiem wybuchowym wyrwać im po kawałku serca, ale zwyczajnie nie widzą w tym żadnego sensu.
– Zobaczyłam jakiś post na Facebooku dotyczący mostu. Jakaś dziewczyna napisała, że jeśli wysadzą ten most, ludzie chętniej nawet przyjadą. Że będą wtedy robić wycieczki śladami Toma Cruise’a. Zagotowało się wtedy we mnie – oburza się sołtyska, a Anna Komsta dodaje: – Toma Cruise’a jeszcze nie było na świecie, a most już był! To dziedzictwo kilku już pokoleń, to budowali ludzie dla innych ludzi. To nic, że to nie nasi przodkowie, bo przecież w większości jesteśmy przesiedleńcami. Nie mamy tu żadnych przedmiotów związanych z kulturą naszych dziadków. I może właśnie dlatego tym bardziej czujemy, że to wszystko tu jest nasze. Nie jest ważne, że nie urodziliśmy się tutaj. Most jest częścią nas. Tak się składa, że dziadek Andrzeja mieszkał tu i mógł nawet go budować.
Jola mieszka, jak niemal wszyscy, w poniemieckim domu. Mówi, że pielęgnuje jego historię. Że remontując go, odtworzyła go w pierwotnej postaci na podstawie starych zdjęć. Niemcy, kiedy odwiedzają Jolę, płaczą ze wzruszenia. A ona wzrusza się, kiedy pod podłogą znajduje stare dokumenty i tablice zecerskie. A potem odkrywa związaną z nimi niezwykłą historię.
– Okazało się, że w domu była być może mała drukarnia. Drukowano tu pocztówki z widokami okolicy, mamy jeszcze takie z niemiecką nazwą wsi.
Perły nie oddamy
Pilchowice i okolica są tak atrakcyjne, że gościła tam już niejedna ekipa filmowa. Kręcono tam film „Zerwany most”. Przy okazji innych zdjęć w domu Anny spali Beata Tyszkiewicz i Stanisław Mikulski. Za chwilę we Wleniu film kręcić będzie Jan Jakub Kolski.
Z nowszych pogłosek wiedzą, że być może cała afera z mostem była zaplanowaną akcją marketingową dla filmu. Mówią też, że to być może porachunki w ekipie filmowej. Wiedzą jedno – że jeśli trzeba będzie, pójdą mostu bronić.
– Trochę nam ci obrońcy mostu nawet przeszkodzą. Bo jeśli też będziemy chcieli się do niego przykuć, to może już dla nas nie starczyć miejsca. Jeżeli Hollywood zainteresowało się tym naszym mostem, to to oznacza tylko jedno – że jest absolutną perłą. A skoro nią jest, to zrobimy wszystko, żeby go ocalić.
Karolina Kasperek