Dzwonek Pierwszy miesiąc prenumeraty za 50% ceny Sprawdź

r e k l a m a

Partner serwisu

Walczą o wolność świń na wybiegach

Data publikacji 26.08.2020r.

Hodowcy założyli komitet protestacyjny pod hasłem: „Prawo do natury!!! Wolność słonecznym wybiegom” i domagają się wycofania projektowanego zakazu utrzymywania trzody chlewnej w systemie otwartym oraz wdrożenie rzeczywistego wsparcia dla producentów świń, także tych poza chowem przemysłowym. Wysłali już swoje postulaty do rządzących.

Hodowcy ras rodzimych i prymitywnych utrzymywanych w systemach ekstensywnych są bardzo zaniepokojeni projektem rozporządzenia zakazującym utrzymywania świń w systemie otwartym na obszarach zagrożonych afrykańskim pomorem świń. Jak czytamy w uzasadnieniu do projektowanego rozporządzenia, obowiązujące regulacje dotyczące zasad bioasekuracji gospodarstw utrzymujących świnie i świniodziki muszą w większym stopniu uwzględniać zagrożenie związane z działalnością hodowców, którzy utrzymują swoje zwierzęta nie w budynkach inwentarskich, lecz w systemie otwartym, czyli na wolnym wybiegu.

– Nie jesteśmy zagrożeniem, a jedynie produkujemy zdrową żywność. Mamy wrażenie, że naszym kosztem walczy się z afrykańskim pomorem świń. Źródło choroby, czyli chore dziki, chodzą sobie po lasach, w których nie widzimy zabezpieczeń przeciwko ASF. My natomiast inwestujemy w bioasekurację, chronimy swoje stada i fałszywie, a do tego obraźliwie określa się nas zagrożeniem. Walczmy z ASF skutecznie u zródła oraz pielęgnujmy i chrońmy rasy rodzime! – podkreśla Maciej Feddek z Nowego Dworu w gminie Koronowo w województwie kujawsko-pomorskim, który utrzymuje świnie rasy złotnickiej pstrej.

To najmniejsze stado tej rasy zachowawczej w ramach krajowego programu ochrony zasobów genetycznych – liczy zaledwie 8 loch. Ale też historia jego powstania jest nietypowa. Kilka lat temu rolnik zaangażował się w protesty przeciwko budowie w okolicy fermy na 10 tys. świń. Uświadomił sobie, w jakich warunkach produkowane jest mięso, które później kupuje w sklepie. Postanowił, że sam je wytworzy w gospodarstwie.

– Początkowo świnie miały być tylko na własne potrzeby, ale również rodzina i znajomi byli zainteresowani jego zakupem. Nigdy wcześniej nie prowadziłem produkcji zwierzęcej, bo zajmujemy się uprawą roślin ozdobnych. Ale wiedziałem, że jakość żywności coraz bardziej się pogrsza – opowiada Maciej Feddek.

Dlatego przystosował pomieszczenia w gospodarstwie do rozbioru mięsa i sprzedaży w ramach rolniczego handlu detalicznego.

 

Inwestowali w dobrej wierze
Podobnie jak inni hodowcy, Maciej Feddek zainwestował w potrójne ogrodzenie wybiegów, jednak ma wrażenie, jakby komuś bardzo zależało, żeby zlikwidować doszczętnie polską rodzimą produkcję świń. Aby rodzinne gospodarstwa nie miały racji bytu.

– Z jednej strony płyną informacje o dofinansowaniu bioasekuracji, a jak się o nią staramy i chcemy zabezpieczyć gospodarstwo, pojawiają się schody i przytłaczająca biurokracja. Nie tylko nam się nie pomaga, ale wręcz utrudnia funkcjonowanie – uważa pan Maciej.

Hodowcy wystosowali list protestacyjny podpisany przez 15 członków komitetu skierowany do ministerstwa rolnictwa oraz Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Ich zdaniem proponowane zmiany w prawie spowodują niesprawiedliwe zniszczenie chowu trzody chlewnej w systemie otwartym w Polsce.

– Zależy nam, aby rządzący i eksperci wypracowali wspólnie z hodowcami strategię przetrwania podczas epidemii ASF. Państwo powinno wspierać rozwój gospodarstw ekologicznych, samowystarczalnych, dostarczających żywność wysokiej jakości, a do takich właśnie należą gospodarstwa z hodowlą zwierząt w systemie otwartym – podkreślają podpisani pod listem do władz hodowcy.

Są wśród nich Karina i Tomasz Jakielowie, których sprawę opisywaliśmy w numerze 22. „Tygodnika”. Jak przekonywali wówczas hodowcy mangalic z Droszkowa w gminie Zabór w województwie lubuskim, utrzymanie tych zwierząt musi być oparte o wolny wybieg. Nie nadają się one do utrzymywania w zamknięciu, bo kłóci się to ze specyfiką hodowli świń tej rasy, które dzięki temu, że żyją w naturalnych warunkach, charakteryzują się bardzo dobrej jakości wieprzowiną.

– Niestety, służby weterynaryjne nieraz podkreślały, że w sytuacji związanej z rozprzestrzenianiem się wirusa ASF wśród dzików najlepszym rozwiązaniem byłaby likwidacja stada, które korzysta z wybiegu i narażone jest przez to na większe ryzyko zakażenia – twierdzi Karina Jakiel.

Gospodarze utrzymują 18 świń rasy mangalica. W związku z tym, że ich farma znalazła się w obszarze zagrożenia chorobą, obowiązuje ich zakaz uboju, co już znacznie utrudnia funkcjonowanie gospodarstwa. Mimo wszystko Jakielowie nie godzą się na wybicie zwierząt, gdyż uważają, że właśnie takie hodowle przyczyniają się do zachowania puli genetycznej różnorodności ras.

Szansa na zdrowe mięso
Dzięki temu, że świnie ras zachowawczych są utrzymywane na wolnym wybiegu i rosną bardzo powoli, często przez 12–14 miesięcy, ich mięso charakteryzuje się bardzo dobrą jakością. W opinii naszych rozmówców zakazanie takich hodowli to odebranie prawa konsumentom do żywności wysokiej jakości, wolnej od antybiotyków.

– Hodowle takie jak nasza przyczyniają się do poprawy bezpieczeństwa żywnościowego w naszym kraju. To produkcja zdrowego mięsa, przyjazna dla środowiska, dająca konsumentom dostęp do zdrowej żywności – podkreśla Tomasz Mazur z Wełpina w powiecie tucholskim w województwie kujawsko-pomorskim.

– Wszyscy wiemy, że intensywna produkcja i chów zamknięty wiążą się z profilaktycznym podawaniem zwierzętom środków przeciwdrobnoustrojowych, a konsumenci coraz częściej oczekują możliwości zakupu produktów wolnych od pozostałości antybiotyków pochodzących z systemów chowu w warunkach wysokiego dobrostanu, z dostępem do wybiegu, realizacji potrzeb gatunkowych w stadzie – dodaje Tomasz Jakiel.

Jego zdaniem wprowadzenie zakazu to także lekceważenie ciężkiej pracy i kosztów zainwestowanych w spełnienie wymogów bioasekuracji. Budowa trzeciego ogrodzenia kosztowała go ponad 20 tys. zł.

– Nasze zwierzęta pomimo przebywania na dworze nie chorują, są dużo bardziej odporne na wirusy i bakterie niż te wydelikacone w budynkach. Nie stosujemy leków, więc i mięso jest zdrowsze. Produkty te charakteryzuje wysoka jakość, tak często publicznie wymieniana przez ministra rolnictwa jako cecha wyróżniająca polską żywność – opowiada Tomasz Mazur.

Rolnik od 4 lat utrzymuje w swoim gospodarstwie około 100 świń różnych ras, w tym: puławskiej, złotnickiej, berkshire, tamworth, oxford sandy and black, mangalica oraz krzyżówki tych ras. Wszystkie zwierzęta przez cały rok przebywają na wybiegu. Oczywiście rosną wolniej, bo około roku, a odchowanych od lochy prosiąt jest mniej niż w intensywnym chowie towarowym, ale za to uzyskane mięso jest lepszej jakości.

Zakaz bez rekompensaty
Jak podkreśla Tomasz Mazur, nie posiada budynków, w których mógłby utrzymywać świnie, jeśli zakaz wszedłby w życie.

– Bardziej nawet nastawiałem się, że będą dopłaty za spełnienie dobrostanu przy utrzymaniu zwierząt na wybiegach. Przecież tyle się mówi, że powinny rosnąć w jak najbardziej przyjaznych, naturalnych warunkach, krytykuje się fermy. Kompletna niespójność w przekazach rządzących. Najpierw publicznie zachęcają, a kiedy rolnicy zaangażują środki i pracę, żeby się dostosować do wymogów, to nagle chcą wprowadzić zakazać chowu na wolnym wybiegu – komentuje Tomasz Mazur.

Najbardziej boli go to, że dziki chodzą sobie swobodnie po lasach, mogąc roznosić chorobę, a służby nie skupiają się na tym, by to tych zwierząt w dużej mierze się pozbyć. Chcą natomiast zlikwidować niczemu niewinne stada świń.

– Brakuje badań nad afrykańskim pomorem świń. Zresztą nie tylko nad tą chorobą. Polskie uczelnie i instytuty nie pracują nad rozwiązaniami dla produkcji trzody chlewnej. Wszystko jest pozostawione samo sobie, a zwłaszcza rolnicy, którzy jak sami nie wywalczą lub czegoś nie wymyślą, to nikt im nie pomoże – ubolewa pan Tomasz.

Hodowcy zwrócili się do posłów z prośbą o pomoc w zablokowaniu regulacji prawnych proponowanych przez resort rolnictwa, mających na celu wprowadzenie zakazu utrzymywania trzody chlewnej w systemie otwartym, które ich zdaniem spowodują szereg negatywnych konsekwencji. Ich zdaniem nie zostały wzięte pod uwagę zarówno koszty poniesione w związku z pracami hodowlanymi (zachowanie rasy), jak i zainwestowaniem ogromnych pieniędzy w tworzenie odpowiedniej infrastruktury (kontenery paszowe, budynki do przechowywania słomy, siana i zboża). I w końcu nakłady poniesione w ostatnim czasie na bardzo rygorystyczne wymogi bioasekuracji.

– Projekt rozporządzenia nie zapewnia też hodowcom jakiegokolwiek wsparcia finansowego pomimo zmuszania ich do zmiany metod produkcji. Jest to nieproporcjonalny środek prawny, dyskryminujący hodowców świń w systemie otwartym. Nie może być zgody na takie działanie, zwłaszcza biorąc pod uwagę dotychczasową wadliwość działań mających na celu zatrzymanie rozprzestrzeniania się afrykańskiego pomoru świń w Polsce – twierdzą hodowcy.

Politycy nie dbają o bezpieczeństwo żywnościowe
Poseł Jarosław Sachajko, wiceprzewodniczący Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi, uważa, że problem tkwi w nieodpowiedzialnych politykach, którzy stanowią prawo często bez dialogu społecznego, bez uwzględnienia dobra wszystkich zainteresowanych stron, a przede wszystkim bez uzyskania opinii ekspertów.

Jego zdaniem w pierwszej kolejności potrzebne jest uświadomienie społeczeństwa, że nikt nie jest za tym, aby dziki wyginęły. Aby jednak wyeliminować wirusa afrykańskiego pomoru świń ze środowiska, niezbędna jest znacząca redukcja populacji dzików na 2 lata.

– Obecnie należy maksymalnie zredukować liczbę dzików i taki stan utrzymywać przez dwa lata, aby wyeliminować wirusa ze środowiska. Takie działania pozwoliłyby ocalić w przyszłości zarówno świnie, jak i dziki, których pula genetyczna byłaby zachowana w kilku określonych, dobrze bioasekurowanych obszarach. Jeżeli nie zmienimy działań, doprowadzimy do tego, że w Polsce nie będzie świń i będziemy uzależnieni od zagranicznych dostawców. Pytanie tylko, czy będzie nas stać na importowaną wieprzowinę, jeśli pozbędziemy się własnej produkcji – pyta retorycznie poseł Sachajko. – Problem nie tkwi w społeczeństwie, ale w politykach, którzy nie rozumieją lub nie chcą znać mechanizmów rozprzestrzeniania się wirusa. Może obecnie, po zderzeniu z wirusem SARS-COV-2, przyjdzie otrzeźwienie na populistycznych polityków, doprowadzających do niepotrzebnych napięć, a przede wszystkim niedostrzegających, że jest to ogromny problem gospodarczy, bo chodzi o zachowanie bezpieczeństwa żywnościowego kraju, czyli portfele i zdrowie wszystkich Polaków, czemu nie służy niszczenie rolników i lokalnych rynków.

Dominika Stancelewska

r e k l a m a

r e k l a m a

Zobacz także

r e k l a m a