Tym razem udaliśmy się do Warty Bolesławieckiej położonej niedaleko Legnicy. To tutaj gospodarstwo rolne prowadzi rodzina Boruckich. Na czele firmy stoi Stanisław Borucki, któremu w zarządzeniu pomagają córki Justyna i Magdalena. Gospodarstwo powstało w 1982 roku, kiedy zostało zakupione pierwsze 50-hektarowe pole. Dzisiaj areał sięga 1700 hektarów, a jedno z pól położone jest aż 40 kilometrów od bazy. Jest potężne, bo ma aż 200 hektarów i właśnie na nim w trakcie naszej wizyty prowadzony był zbiór rzepaku.
– W naszym gospodarstwie żniwa wystartowały 20 lipca – tydzień później niż w zeszłym roku. Na początek wykosiliśmy 200 hektarów wczesnej pszenicy. Potem pod kosę poszedł rzepak, który w tym roku zajmował 450 ha. Następnie na zmianę kosiliśmy raz pszenicę, raz rzepak. Pole, na którym się teraz znajdujemy – mówi Wojciech Balicki, kierownik gospodarstwa – jest ostatnim z rzepakiem, który pozostał do wykoszenia w tym roku. Tutaj warunki są naprawdę trudne, bo to pole jest położone najwyżej ze wszystkich, które uprawiamy. Teren jest pagórkowaty, a łan wyległy. Za to plon jest wysoki, bo rzepak sypie tutaj średnio po 4,6- 4,7 t/ha i to przy niskiej wilgotności na poziomie 6 procent. Gdy zakończymy zbiór tego rzepaku, do wykoszenia pozostanie nam jeszcze niespełna 400 hektarów pszenicy z 900 hektarów, które zajmuje w tym roku ta roślina. Co do plonów pszenicy to na razie średnia – zważając na panujące warunki – jest całkiem niezła, bo wynosi ok. 8,4 t/ha. Dla porównania, w zeszłym roku pszenicy zbieraliśmy po 6,8 t/ha, a średnia dla rzepaku wyniosła 3,6 t/ha.
Rzepak koszą pod włos Zbiór rzepaku prowadzony jest czterema kombajnami – wszystkie to maszyny sześcioklawiszowe. Trzy to modele John Deere T670i. Rodzynkiem w zestawie jest dziewięcioletni New Holland CX8080. W teorii każda z tych maszyn powinna wykosić 4 hektary na godzinę, zbierając w tym czasie po 18–20 ton rzepaku. Ale nie w tych warunkach i nie na tym polu.
– Rzepak w większości jest wyległy, dlatego musimy uciekać się do sposobu, aby zebrać cały plon. Kosimy go tylko pod włos – mówi Krzysztof Gorwa, operator jednego z kombajnów John Deere. – Fakt, przy takim rozwiązaniu kombajn przejeżdża w jedną stronę na pusto, ale i tak to się opłaca, bo zbierając rzepak z włosem tracimy 30 procent ziarna. I to nie są tylko szacunki, ale konkretne dane z czujnika plonu, w który jest wyposażony ten kombajn. W pszenicy wygląda to nieco inaczej, bo robotę robią podnośniki łanu. Ale te elementy w rzepaku już się nie sprawdzają, bo wystarczy, że trafi się na stojący łan, a wtedy podnośniki zamiast pomagać uderzają o rośliny i powodują osypywanie się nasion nim tafią one do hederu.
– Pierwsze zestawy GPS kupiliśmy dziewięć lat temu. Początkowo – jak mówi Wojciech Balicki – do tego typu rozwiązań podchodziliśmy sceptycznie, ale gdy zauważył to przedstawiciel firmy, zaprowadził nas na nasze pole prosząc o zmierzenie odległości między ścieżkami. Okazało się, że nakładki sięgały dwóch, trzech metrów. I to nas przekonało, aby w te drogie systemy wchodzić. Błyskawicznie się jednak spłaciły.
Ba, zaczęły też przynosić konkretne oszczędności, bo na przykład dzięki nawigacji jesteśmy w stanie więcej posadzić ziemniaków. Nie tracimy czasu na manewrowanie na skraju pola, a ciągnik z sadzarką błyskawicznie nawraca wjeżdżając w co drugą czy trzecią ścieżkę. Również kombajny pracują szybciej, bo dzięki nawigacji łan koszony jest pełną szerokością hedera. Dlatego dzisiaj nawigacje GPS posiadają nie tylko wszystkie kombajny zbożowe, ale i dwa opryskiwacze samojezdne John Deere oraz siedem traktorów. Dodam tylko, że łącznie mamy trzynaście traktorów – jedenaście marki John Deere i dwa New Hollandy – w zakresie mocy od 140 do 335 KM.
Dlaczego tak duże gospodarstwo nie inwestuje w znacznie większe i mocniejsze maszyny, które jeszcze przyspieszyłyby wykonywanie prac? – dopytujemy kierownika gospodarstwa.
– Traktory wykonują dużo przejazdów po drogach, a im większy sprzęt, tym jest z tym większy problem. Niemniej w zeszłym tygodniu podpisaliśmy umowę na zakup traktora John Deere 8410R o mocy znamionowej 410 koni. Ten sprzęt trafi do nas w przyszłym roku i będziemy go wykorzystywać głównie pod uprawę. Założenie jest takie, aby zastąpił w pracach dwa mniejsze ciągniki – odpowiada kierownik gospodarstwa. – A dlaczego nie kupujemy większych kombajnów rotorowych? Z uwagi na fakt, że zostawiamy słomę. Po rotorowych kombajnach jest ona bardzo zniszczona, co nie odpowiada firmom, które ją od nas zabierają. Natomiast po przejściu przez kombajny T670i, zachowana jest wysoka jakość słomy.
To zasługa tego, że w kombajnie John Deere T670i masa zbożowa podawana jest tak, że nie zmienia gwałtownie kierunku. Najpierw trafia na dziesięciocepowy bęben o średnicy 660 mm i szerokości 1670 mm. Następnie przechodzi przez szczelinę ograniczoną od góry gładkim walcem (140 mm średnicy) i jest odbierana przez odrzutnik (500 mm średnicy), czyli tzw. bęben nasiębierny, który ma przeciwny kierunek obrotów w stosunku do pozostałych bębnów w układzie. Kolejnym elementem w układzie jest separator palcowy o średnicy 800 mm, który powoduje wydzielanie resztek ziarna, jakie pozostały w słomie po przejściu przez główny bęben młócący. Za nim znajduje się jeszcze bęben o średnicy 400 mm, który podaje słomę na wytrząsacz z sześcioma klawiszami.
– Tego kombajnu nie da się zapchać. Przynajmniej mnie i moim kolegom obsługującym pozostałe maszyny jeszcze się to nie udało – mówi Krzysztof Gorwa. – A możliwości tej maszyny są naprawdę imponujące, bo dziennie można nimi wykosić 35 ha pszenicy przy plonie na poziomie 8,5 tony. Daje to 300 ton ziarna. A mój osobisty rekord to ponad 50 ton pszenicy zebranej na godzinę. Ale o bicie rekordów tutaj nie chodzi. Zawsze ustawiamy maszyny tak, aby nawet w skrajnych warunkach jak tutaj, zbierały cały plon. W zasadzie nie kierujemy się wskazaniami fabrycznymi, tylko własnym doświadczeniem. Rzepak jest tutaj bardzo suchy, dlatego aby nie dochodziło do łupania nasion, obroty bębna ustawiłem na minimum, czyli na 460–470 obr./min. Sito górne otworzyłem na 8 mm, dolne na 6 mm, a prędkość wentylatora wyregulowałem na 650 obr./min. W tych warunkach takie ustawienia się sprawdzają. Jeżeli wjeżdżam w pszenicę, to zwiększam obroty bębna młócącego do ok. 900 obr./min. Zwiększam też nadmuch powietrza w układzie czyszczącym, tak aby wentylator osiągał 900 obr./min, a szczelinę omłotową ustawiam na 6 mm. Jeżeli chodzi o ustawienie sit, to górne otwieram na 12 mm, dolne na 8 mm.
Zmiany z zewnątrz – rewolucja w środku Kombajn, za sterami którego siada Krzysztof Gorwa to najmłodsza z maszyn. Pochodzi z 2016 roku, a w gospodarstwie Boruckich pracuje trzeci sezon. Z wyświetlacza maszyny odczytujemy, że ma za sobą 863 motogodziny licząc przebieg na silniku, z tego 525 motogodzin nakręciła podczas koszenia. Sprzęt ma najszerszy dziewięciometrowy heder. Posiada też trzy kamery rozlokowane w zbiorniku, na rurze wyładunkowej oraz przy zaczepie. Względem pozostałych maszyn ma też najdłuższą rurę wyładunkową, która przede wszystkim – jak mówi operator maszyny – ułatwia odbiór ziarna operatorom ciągników z przyczepami, bo w trakcie rozładunku nie muszą podjeżdżać blisko kombajnu.
– taki jest obecnie największy przebieg traktora w gospodarstwie Boruckich. To New Holland T8030 o mocy 275 koni. W gamie maszyn John Deere, największy przebieg ponad 11 000 mth ma 210-konny model 7210R. Niewiele mniejsze przebiegi mają mniejsze modele serii 6030 Premium i 7030 Premium. A rekordowy przebieg, jaki był osiągnięty w tym gospodarstwie dotyczył traktora John Deere 7820 (185 KM), który nakręcił ponad 19 000 motogodzin. Ten traktor został sprzedany.
Kolejna T-ka jest z 2015 roku. Ma heder szeroki na 7,6 m i 1000 motogodzin przebiegu. Najstarszy John Deere T670i to model z 2013 roku w wersji Hill- Master, a więc z systemem, który automatycznie poziomuje całą maszynę. Ten kombajn, który był zakupiony w firmie PolBoto-Agri też pracuje z hederem o szerokości 7,6 metra. Ma za sobą 2500 godzin pracy. To sporo, ale ten sprzęt – jak mówią nam pracownicy gospodarstwa – jest kierowany na największe góry i wzniesienia. A tych nie brakuje, bo nachylenie terenu sięga tutaj nawet 40 procent. John Deere T670i HillMaster reprezentuje jeszcze starszą generację kombajnów. Pozostałe dwie maszyny – co da się od razu zauważyć z zewnątrz – należą do nowszej generacji, która – jak twierdzi Matusz Janicki, specjalista ds. produktu John Deere – przeszła prawdziwą rewolucję.
– Kombajny nowszej generacji mają zwiększoną aż o 40 procent powierzchnię czyszczenia. Ich sita mają nawet 2 metry długości. Ma to znaczenie w takich warunkach jak tutaj, na górzystym terenie, bo – jak dodaje Mateusz Janicki – nawet jeżeli masa zgromadziłaby się tylko na krawędziach, to i tak nie będzie to generowało strat, ponieważ ziarno musi przebyć długą drogę, aby wypaść z kombajnu. Kolejna zmiana dotyczy większej powierzchni aktywnej separacji, która sięga 4 m2. Dzięki niej ziarno jest tak odseparowane, że praktycznie nie trafia na wytrząsacze. Kombajn może przez to pracować z większą prędkością, co przekłada się na jego wydajność. A jak udało nam się uzyskać większą powierzchnię aktywnej separacji? Po prostu zwiększyliśmy kąt opasania bębna młócącego. Zamontowaliśmy także większy bęben nasiębierny, a także zwiększyliśmy średnicę bębna separującego z 660 do 800 mm. Wiadomo, że jak mamy większy bęben, to i większe jest klepisko i kąt opasania. Zwiększyliśmy też kąt natarcia wytrząsaczy. Mówiąc wprost, są one teraz bardziej zadarte. Dodatkowo trochę je wydłużyliśmy. Udało nam się również zwiększyć przestrzeń nad wytrząsaczami i tuż za nimi, aby nie dochodziło do blokowania masy przy wylocie.
Przemysław Staniszewski