Dzwonek Pierwszy miesiąc prenumeraty za 50% ceny Sprawdź

r e k l a m a

Partner serwisu

JÓZEF IGNACY KRASZEWSKI - Sprawa kryminalna (odc. 45.)

Data publikacji 02.09.2020r.

Czterdziesty piąty odcinek powieści sensacyjnej Józefa Ignacego Kraszewskiego „Sprawa kryminalna”.

– Wiesz już tedy wszystko – mówiła Wychlińska, nie opuszczaj Leokadyi – ratuj nas...

Daniel obawiając się być poznanym przez prezesa, uciekł do Warszawy. Mam jego adres... Leokadya usycha i rozpacza... Co poczniemy?

Długo zamyślona siedziała nie odpowiadając wcale pani Benigna, podniosła twarz zalaną łzami, które otarła prędko i jakby nie zważając na siostrę, żywo, odrzucając włosy, zaczęła się po pokoju przechadzać... Znać było, że szukała w sumieniu i myślach drogi do wyjścia z tego zawikłania.

– Moja droga siostro – odezwała się w końcu, obracając do Wychlińskiej – położenie okropne, prezes uparty... a tu dziecko umiera... i kto wie, co się z nim dzieje. Niech brat robi ze mną co chce – nie mogę się temu oprzeć bym Leokadyi nie ratowała. Mam to przekonanie, że gdy ślub wezmą, gdy rzeczy będą nieodwołalne... prezes nagniewa się ale przebaczy...

Wpędziliście mie w przykre położenie to prawda, ale jakże się tu mam oprzeć. Wszyscyście winni. – On, prezes, ty, najmniej biedna Leokadya. – O nią tu idzie... o nią.

Chodziła ciągle... głowę cisnąc rękami.

– Gdzież on jest? zapytała.

– W Warszawie... rzekła Wychlińska... Byłabym może zwlekła z wyznaniem przed tobą wszystkiego, ale ten pisarzyna sądowy, który tu przybył... prezesowi już tym głowę nabił że... on nie wierzy by pan Daniel był zabity... Prezes gotów się czegoś domyśleć? Co było począć!...

Obie siostry z załamanemi rękami, stały naprzeciw sobie, Wychlińska płakała, Benigna już ocierała łzy. Charakter jej nie dozwalał długo bezsilnie boleć nad tym, czemu w jakikolwiek sposób zaradzić mogła.

– Pierwsza rzecz, moja droga, ozwała się narzucając na siebie szal – idźmy do Leokadyi, jeżeli ona nie śpi, trzeba jej choć jedną chwilkę cierpienia oszczędzić i zanieść otuchę. Od tej chwili ma mnie za sobą... Chodźmy...

Uradowana Wychlińska uściskawszy ją, poprowadziła do pokoju Leokadyi. Była już północ może. Zastały ją siedzącą w fotelu z rozpuszczonemi włosami, wyschłą z gorączki i niepokoju...

Od progu pobiegła do niej Benigna rzucając się na szyję.

– Dziecko moje – zawołała – bądź dobrej myśli – od pół godziny wiem już wszystko, Wychlińska za późno mi to powiedziała... Domyślisz się, że chcę twojego szczęścia i że ci do niego dopomóc muszę, ojca przekonamy – ale przedewszystkiem uspokój się, ożyw, odzyszcz nadzieję... Masz we mnie czynnego sprzymierzeńca...

Nic nie mówiąc Leokadya rzuciła się jej do nóg i rozpłakała ściskając kolana. Popłakały się wszystkie, ale łzy nie były tak gorzkie jak przed chwilą, otucha wstąpiła w serce. Znały panią Benignę z jej energii i czynnego charakteru.

Wychlińska musiała natychmiast siąść i napisać do pana Daniela, aby go także natchnąć lepszą myślą i nadzieją i kazać mu być w pogotowiu... na zawołanie...

List ten w istocie bardzo był potrzebny, zrozpaczony bowiem Tremmer, wyjechawszy z domu już w drodze uczuł się chorym, a podróż zwiększyła gorączkę. Przybywszy do Żymińskiego, który mu w domu swym dawał schronienie, położyć się musiał. Choroba jednak żadna scharakteryzowana się nie objawiła. Miał gorączkę, rozdrażnienie i jedynym symptomem bardziej niepokojącym było, iż nie mówił nic, nie odpowiadał na pytania. Patrzał, głową trząsł, zbywał gestami, zamykał się sam jeden i Żymińskiego nawet przyjmować nie chciał.

Doktora przychodzącego tak samo zbył trochę nadąsanym milczeniem. Nie jadł prawie, żył wodą którą się cały dzień poił, a służący zastawał go nieodmiennie nad stołem, spartego na rękach i zaczytanego pozornie w biblii, chociaż w istocie nie wiedział wcale na co oczy jego padały.

W takim stanie znalazł go list, zwiastun losu lepszego, ręką cioci Wychlińskiej pisany, z przypiskiem Leokadyi i pani Pstrokońskiej.

Odebrawszy go, a nie spodziewając się wcale aby mu co szczęśliwego mógł przynieść – Daniel nie miał zrazu odwagi doń zajrzeć – położył na stoliku i przez kilka godzin to go brał w rękę, to rzucał... Na ostatek rozerwał kopertę i – jakież było zdziwienie jego i radość, gdy się dowiedział, że sprawę ich brała w opiekę ciotka Benigna...

(cdn.)

r e k l a m a

r e k l a m a

Zobacz także

r e k l a m a