Podczas reportaży często zaczynam rozmowę od pytania o to jak długo istnieje koło, czy były jakieś inne przed nim albo czy taka organizacja działała też przed wojną. We Wrzeszczynie usłyszałam niecodzienną odpowiedź.
– Ooo, tu były dawniej dwa koła. Nie bardzo ze sobą współpracowały, przewodniczące chyba trochę były poróżnione. Podobno jedno nazywało się „Ziarno”, a drugie „Plewy”. Czy takie były oficjalne nazwy? Nie jestem pewna, ale tak mówiono o nich we wsi. Trochę się dziś wszyscy z tego śmiejemy, choć zdajemy sobie sprawę, że to dyskryminujące. Dziś myślimy raczej jak łączyć ludzkie wysiłki i talenty – opowiada Mariola Myszkowska, przewodnicząca koła i jednocześnie członkini Stowarzyszenia Aktywności Lokalnej „Rabarbar”.
Nie ma tego złego...
Rabarbar to też kawał
historii Wrzeszczyny, i też
o charakterze wykluczającym.
Ale koło i tę sprawę
przekuło w coś dobrego.
– Jak tylko pamiętam o Wrzeszczynie wszędzie w okolicy mówiło się „stolica rabarbaru”. To było pogardliwe, mieszkańcy wstydzili się, że są z wioski, w której nie rośnie nic lepszego, tylko ary niewymagającego nawet dobrej gleby warzywa. Ale z tego rabarbaru też „ugotowaliśmy” coś dobrego. Nie tylko założyliśmy stowarzyszenie o takiej nazwie, ale od kilku lat gotujemy z rabarbaru i jeszcze chcemy go na większą skalę uprawiać. Tylko coś nam nie chce rosnąć – żalą się, ale dodają, że o musie rabarbarowym wystawionym na konkursie kulinarnym w Wieleniu pisały gazety.
Przez pierwszą dekadę nowego tysiąclecia działały nieformalnie. W 2015 roku zawiązały koło gospodyń., a trzy lata później zostały kołem rejestrowym. Ale są dowodem na to, że nie trzeba czekać na dotację rządową, żeby realizować projekty.
Historia o smaku rabarbaru
We wrześniu 2015 roku
zrealizowali wielki projekt
„Było we Wrzeszczynie nie
minęło – historia wsi naszą
siłą”. Pieniądze na działanie
dostały z programu
Domy Kultury + Inicjatywy
Lokalne i z Narodowego
Centrum Kultury.
– Syn koleżanki, historyk, wyłożył całą historię Wrzeszczyny. Rozdawaliśmy wymalowane przez nas okolicznościowe kubki. Była wystawa starych zdjęć i sprzętów, które ludzie poprzynosili z domów. A po wykładzie serwowaliśmy potrawy staropolskie, w tym polewkę – wspomina Mariola.
W 2016 roku zrealizowali projekt „Od przedszkola do seniora – szachy w zielonej strefie Wrzeszczyny gwarancją wypoczynku i rozwoju”.
– Na placu zabaw postawiliśmy stolik do gry w szachy. Posadziliśmy dookoła drzewa. Nie bez przyczyny – w latach 70. mieliśmy we wsi wielu graczy na niezłym poziomie. Chcemy, żeby młodzież wróciła do tej tradycji – opowiadają.
W kolejnym roku wrócili do historii i zorganizowali we wsi wystawę starej fotografii w projekcie pod nazwą „Czas zatrzymany we Wrzeszczynie – historia i tradycja na starej fotografii”. Na projekt otrzymali 5 tys. zł z gminy.
– To były zdjęcia rodzin z Wrzeszczyny. Ile jest radości, kiedy ludzie odnajdują na zdjęciach członków swoich rodzin! – cieszy się Mariola.
W 2018 roku, jeszcze przed zarejestrowaniem koła w Agencji, zdążyli zrealizować czwarty duży projekt. Dzięki dotacji z Miejsko-Gminnego Ośrodka Kultury w Wieleniu zorganizowali Festiwal Wrzeszczyńskich Smaków, podczas którego koło prowadziło Kawiarenkę „Pod rabarbarem”, w której serwowało, rabarabarowe, a jakże, ciasta.
Hello, Wrzeszczyna!
Za rabarbarowy deser,
ryby pod rabarbarowym
musem czy kaczkę z sosem
rabarbarowym z imbirem
zbierają nagrody w całym
powiecie. Na festynach
i jarmarkach częstują nalewką
z rabarbaru. I niewykluczone,
że z niego kompot
będą popijać, kiedy za
chwilę usiądą z nauczycielem
angielskiego.
– 90-godzinny kurs zaproponowała nam szkoła języków ze Słupcy, która realizuje kursy w ramach projektów unijnych. Mamy siedemnaście chętnych osób. Ale jeszcze nie mamy lektora – będzie opłacony, ale musimy go sobie sami znaleźć. Przewiduje się dwa, trzy spotkania w tygodniu – opowiada Mariola.
Najstarsza uczestniczka ma 60 lat. Motywacje są różne. A to wnuki za granicą, a to studenci obcokrajowcy, którzy przyjeżdżają do jednej z wrzeszczynianek na wymianę. Justyna była już kilka razy za granicą i jeszcze chciałaby pojechać. I kupować orientalne przyprawy bez niczyjej pomocy.
– Ja jestem wzrokowcem, sporo przeczytam i zrozumiem, ale boję się mówić. Mam kontakt z ludźmi rozmawiającymi po angielsku, do syna przyjeżdżają studenci z wymiany z różnych kontynentów. Chciałabym czasem z nimi pogadać – wyznaje Monika. Iwona i Paulina dodają, że nie w ogóle nie znają tego języka. Nie mówią, bo boją się, że coś powiedzą niegramatycznie. Ale już wiedzą, że to błąd. Że ważne, żeby zacząć mówić, choćby z błędami. Kiedy już będą potrafili się porozumieć po angielsku, może mogliby przy okazji następnej wizyty studentów u Moniki zorganizować spotkanie w świetlicy? Mariola sądzi, że mieszkańcy chętnie posłuchaliby opowieści o Chinach czy Afryce. Znów dowiedzieliby się czegoś ciekawego. A może i razem pogotowali, ucząc się obcej kuchni? Jedno jest pewne – mogliby wtedy opowiedzieć reszcie świata o rabarbarze.
Karolina Kasperek