Na mocy nowych przepisów, wspominany ostatnio dość często na łamach naszego „Tygodnika”, Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK) nabywał by nowe kompetencje, wśród których znaleźć można m. in. prawo do objęcia nadzorem inwestycji skutkujących nabyciem znaczącego uczestnictwa lub dominacji przez firmy z siedzibą poza krajami członkowskimi Unii Europejskiej. Wprowadzane przepisy mają na celu zabezpieczyć polskie przedsiębiorstwa oraz obywateli przed przejęciami przedsiębiorstw kluczowych dla naszej gospodarki przez inwestorów spoza UE. Nie oznacza to jednak blokady inwestycji zagranicznych. Owszem: fuzje i połączenia będą możliwe, ale wyłącznie po uprzedniej zgodzie Prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
Podobne przepisy
wchodzą w życie również w innych
państwach, spośród których jako
pierwsze w okresie koronawirusowego
kryzysu uchwaliły je Niemcy
i Kanada. Niemcy, którzy wprowadzili
tego rodzaju uregulowania jako jedni
z pierwszych w Unii Europejskiej,
uznali za niebezpieczne, możliwość
przejęcia firm posiadających krytyczną
infrastrukturę medyczną i żywnościową
oraz spółek i spółdzielni energetycznych.
Trudno oprzeć się wrażeniu,
że tego typu regulacje są próbą
wejścia instytucji państwowych
w środowisko biznesowe. Czy jest
to coś nowego? Okazuje się, że nie.
Prekursorami kontroli przejęć wśród
państw Unii Europejskiej nie są wymienieni
Niemcy, ale Włosi i Francuzi.
To właśnie francuski rząd już
w 2005 roku poinformował Komisję
Europejską o sporządzeniu listy
przedsiębiorstw, których możliwość
przejęcia będzie urzędowo ograniczana.
Komisja Europejska zareagowała
na to jednak dość chłodno.
Skąd ten pomysł? Wszystko zaczęło się w znacznym stopniu od mleka. Latem 2005 roku francuskie media żyły informacjami dotyczącymi możliwego przejęcia znanego na całym świecie koncernu żywnościowego Danone, mającego swoją siedzibę w Paryżu. Firma kojarzona przez większość konsumentów z jogurtami i serkami homogenizowanymi została nieomal przejęta przez amerykański koncern PepsiCo. Byłaby to już kolejna fuzja Amerykanów z przedsiębiorstwem związanym z produkcją zdrowej żywności, po producencie płatków śniadaniowych (Quakers Oats) oraz soków (Tropicana). W ramach protestu pierwsze odezwały się związki zawodowe, wzywając polityków do obrony ,,niezależności żywnościowej narodu’’. Jako następne zaprotestowały rolne związki zawodowe producentów mleka. Organizowano liczne strajki, doszło nawet do przemówienia we francuskim parlamencie ówczesnego szefa koncernu Francka Riboud. Pomimo zaoferowania zawrotnej kwoty w wysokości 30 mld dolarów, do transakcji nie doszło. Za to sam Danone prowadzi dzisiaj dość szeroką ekspansję na rynkach zagranicznych. Można powiedzieć, że właśnie to wydarzenie było jednym z przerywających trwający od lat dziewięćdziesiątych trend związany z globalizacją produkcji.
O ile postawa Francuzów nie spotkała się wówczas z dużym zrozumieniem poza granicami kraju, to dzisiaj, ich wzorem, kolejne państwa wykazują się coraz większym interwencjonizmem. Jak 15 lat temu we Francji w sprawie Danone, tak jesienią 2019 roku w Australii zaczęły pojawiać się informacje dotyczące zakupu Lion Dairy and Drinks, czyli jednego z głównych przetwórców mleka, przez chiński koncern mleczarski Mengiu Dairy. Za zakup australijskiej firmy, chińczycy gotowi byli zapłacić 430 mln dolarów amerykańskich, a w lutym 2020 roku transakcja została zatwierdzona przez tamtejszy organ nadzoru konkurencji. Kilka dni temu jednak, w wyniku decyzji rządu, negocjacje zostały zerwane. Argumentowano, iż ,,transakcja byłaby sprzeczna z interesem państwowym’’. Na początku bieżącego roku w Australii wprowadzono bowiem przepisy mogące ograniczać napływ inwestycji zagranicznych, a tamtejszy rząd pracuje nad kolejnymi ograniczeniami mogącymi blokować wykupywanie przedsiębiorstw w niezbyt dobrej sytuacji finansowej przez zagranicznych inwestorów. Co ciekawe, jeszcze rok temu koncern Mengiu bezproblemowo uzyskał zgodę na zakup Bellamy’s - jednego z większych producentów mieszanek dla niemowląt (z siedzibą w Australii).
Nie da się ukryć,
że pandemia koronawirusa spowodowała,
że coraz więcej państw zaczyna
bardziej restrykcyjnie podchodzić
do szeroko pojętego ,,bezpieczeństwa”,
zarówno energetycznego,
logistycznego, jak i żywnościowego.
Poszczególne kraje zaczynają wprowadzać
coraz bardziej szczegółowe
pakiety regulacji dotyczące zakupów
i przejęć. Faktycznie, przez lata
temat bezpieczeństwa żywnościowego
państwa oraz jego wpływu na sytuację
wewnętrzną i społeczną, wydawał
się być zamiatany pod dywan.
Można wręcz powiedzieć, że pojęcie
bezpiecznej do spożycia żywności
(food safety), przysłoniło całkowicie
bezpieczeństwo żywnościowe
(food security). Sytuacja odwróciła
się o 180 stopni w wyniku pandemii
koronawirusa.
Czy temat bezpieczeństwa żywnościowego
jest nam całkowicie obcy? Okazuje
się, że nie i to nie tylko ze względu
na wprowadzenie również w naszym
państwie przepisów o kontroli
inwestycji. Jeszcze nie tak dawno
sen z powiek europejskich producentów
żywności spędzała tzw. umowa
Mercosur. O co chodziło? Mercosur
jest organizacją gospodarczą krajów
Ameryki Południowej, powołaną na
początku lat 90 w Paragwaju. Możliwością
zawarcia umowy handlowej
z tymi państwami, zaniepokoiły się
całe sektory rolnictwa, z produkcją
mięsa na czele. Nie mniejsze obawy
mogli mieć też europejscy, w tym
również i polscy, producenci mleka.
Sama Brazylia produkuje bowiem
dwa razy więcej mleka niż Polska,
a ponadto, tamtejszy przemysł mleczarski
przechodzi znaczącą modernizację.
Ten gigant ma jednak słaby
punkt – ograniczone możliwości
eksportowe, które mogłyby wzrosnąć
dzięki umowom, np. z Unią Europejską.
Forsowana w szybkim tempie
umowa, w ostatnich tygodniach,
gdy wiele europejskich firm ma problemy
z utrzymaniem płynności finansowej
po koronawirusowym lockdownie
(zamknięciu gospodarki),
stanęła jednak pod ogromnym znakiem
zapytania. Ze względu na co?
Oficjalny powód to nadmierna wycinka
Puszczy Amazońskiej. . Ponad
miesiąc temu miała miejsce dziesiąta
runda rozmów w sprawie umowy
o wolnym handlu pomiędzy Unią Europejską
a Nową Zelandią. Z relacji
unijnych komisarzy wydaje się, że
bardzo mocno dyskutowana umowa
zaczyna być już tylko „mrzonką”.
Przypomnijmy, że wzbudzała ona
największe emocje przede wszystkim
wśród unijnych producentów
i przetwórców mleka, bo to właśnie
w Nowej Zelandii ma swoją siedzibę
Fonterra, czyli jedna z największych
spółdzielni mleczarskich na świecie.
Bez wątpienia, jeśli już doszukiwać się jakichś zalet pokoronawirusowej zawieruchy to fakt, że ponownie zaczęto dostrzegać rolę rodzimej produkcji żywności, a zaburzenia w jej łańcuchu dostaw , czy znaczące wahania cen mogą skończyć się stanem tak zwanego ,,społecznego niezadowolenia”, a nawet jakąś ,,żywnościową zimną wojną”. Rosyjska wicepremier Wiktoria Abramczenko zapowiada, iż realnym do spełnienia celem jest zdobycie przez Federację Rosyjską kontroli nad 20% światowej produkcji zbóż do roku 2028. Teoretycznie to błahe hasło, ale tak duży udział, według wielu (nie tylko rosyjskich) analityków pozwoliłby uzyskać wpływ na światową gospodarkę w znacznie większym stopniu niż sprzedaż ropy czy gazu.
Artur Puławski