Dzwonek Pierwszy miesiąc prenumeraty za 50% ceny Sprawdź

r e k l a m a

Partner serwisu

Zaczęło się od Danone

Data publikacji 02.09.2020r.

Przyjęcie w ostatnich dniach projektu ustawy o kontroli niektórych inwestycji wprowadziło niemałe zamieszanie wśród przedsiębiorców. Proponowane zmiany dotyczą jednej z ustaw wchodzących w skład tzw. tarczy antykryzysowej 4.0.

Na mocy nowych przepisów, wspominany ostatnio dość często na łamach naszego „Tygodnika”, Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK) nabywał by nowe kompetencje, wśród których znaleźć można m. in. prawo do objęcia nadzorem inwestycji skutkujących nabyciem znaczącego uczestnictwa lub dominacji przez firmy z siedzibą poza krajami członkowskimi Unii Europejskiej. Wprowadzane przepisy mają na celu zabezpieczyć polskie przedsiębiorstwa oraz obywateli przed przejęciami przedsiębiorstw kluczowych dla naszej gospodarki przez inwestorów spoza UE. Nie oznacza to jednak blokady inwestycji zagranicznych. Owszem: fuzje i połączenia będą możliwe, ale wyłącznie po uprzedniej zgodzie Prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.

Podobne przepisy
wchodzą w życie również w innych państwach, spośród których jako pierwsze w okresie koronawirusowego kryzysu uchwaliły je Niemcy i Kanada. Niemcy, którzy wprowadzili tego rodzaju uregulowania jako jedni z pierwszych w Unii Europejskiej, uznali za niebezpieczne, możliwość przejęcia firm posiadających krytyczną infrastrukturę medyczną i żywnościową oraz spółek i spółdzielni energetycznych. Trudno oprzeć się wrażeniu, że tego typu regulacje są próbą wejścia instytucji państwowych w środowisko biznesowe. Czy jest to coś nowego? Okazuje się, że nie. Prekursorami kontroli przejęć wśród państw Unii Europejskiej nie są wymienieni Niemcy, ale Włosi i Francuzi. To właśnie francuski rząd już w 2005 roku poinformował Komisję Europejską o sporządzeniu listy przedsiębiorstw, których możliwość przejęcia będzie urzędowo ograniczana. Komisja Europejska zareagowała na to jednak dość chłodno.

Skąd ten pomysł? Wszystko zaczęło się w znacznym stopniu od mleka. Latem 2005 roku francuskie media żyły informacjami dotyczącymi możliwego przejęcia znanego na całym świecie koncernu żywnościowego Danone, mającego swoją siedzibę w Paryżu. Firma kojarzona przez większość konsumentów z jogurtami i serkami homogenizowanymi została nieomal przejęta przez amerykański koncern PepsiCo. Byłaby to już kolejna fuzja Amerykanów z przedsiębiorstwem związanym z produkcją zdrowej żywności, po producencie płatków śniadaniowych (Quakers Oats) oraz soków (Tropicana). W ramach protestu pierwsze odezwały się związki zawodowe, wzywając polityków do obrony ,,niezależności żywnościowej narodu’’. Jako następne zaprotestowały rolne związki zawodowe producentów mleka. Organizowano liczne strajki, doszło nawet do przemówienia we francuskim parlamencie ówczesnego szefa koncernu Francka Riboud. Pomimo zaoferowania zawrotnej kwoty w wysokości 30 mld dolarów, do transakcji nie doszło. Za to sam Danone prowadzi dzisiaj dość szeroką ekspansję na rynkach zagranicznych. Można powiedzieć, że właśnie to wydarzenie było jednym z przerywających trwający od lat dziewięćdziesiątych trend związany z globalizacją produkcji.

O ile postawa Francuzów nie spotkała się wówczas z dużym zrozumieniem poza granicami kraju, to dzisiaj, ich wzorem, kolejne państwa wykazują się coraz większym interwencjonizmem. Jak 15 lat temu we Francji w sprawie Danone, tak jesienią 2019 roku w Australii zaczęły pojawiać się informacje dotyczące zakupu Lion Dairy and Drinks, czyli jednego z głównych przetwórców mleka, przez chiński koncern mleczarski Mengiu Dairy. Za zakup australijskiej firmy, chińczycy gotowi byli zapłacić 430 mln dolarów amerykańskich, a w lutym 2020 roku transakcja została zatwierdzona przez tamtejszy organ nadzoru konkurencji. Kilka dni temu jednak, w wyniku decyzji rządu, negocjacje zostały zerwane. Argumentowano, iż ,,transakcja byłaby sprzeczna z interesem państwowym’’. Na początku bieżącego roku w Australii wprowadzono bowiem przepisy mogące ograniczać napływ inwestycji zagranicznych, a tamtejszy rząd pracuje nad kolejnymi ograniczeniami mogącymi blokować wykupywanie przedsiębiorstw w niezbyt dobrej sytuacji finansowej przez zagranicznych inwestorów. Co ciekawe, jeszcze rok temu koncern Mengiu bezproblemowo uzyskał zgodę na zakup Bellamy’s - jednego z większych producentów mieszanek dla niemowląt (z siedzibą w Australii).

Nie da się ukryć,
że pandemia koronawirusa spowodowała, że coraz więcej państw zaczyna bardziej restrykcyjnie podchodzić do szeroko pojętego ,,bezpieczeństwa”, zarówno energetycznego, logistycznego, jak i żywnościowego. Poszczególne kraje zaczynają wprowadzać coraz bardziej szczegółowe pakiety regulacji dotyczące zakupów i przejęć. Faktycznie, przez lata temat bezpieczeństwa żywnościowego państwa oraz jego wpływu na sytuację wewnętrzną i społeczną, wydawał się być zamiatany pod dywan. Można wręcz powiedzieć, że pojęcie bezpiecznej do spożycia żywności (food safety), przysłoniło całkowicie bezpieczeństwo żywnościowe (food security). Sytuacja odwróciła się o 180 stopni w wyniku pandemii koronawirusa.

Czy temat bezpieczeństwa żywnościowego
jest nam całkowicie obcy? Okazuje się, że nie i to nie tylko ze względu na wprowadzenie również w naszym państwie przepisów o kontroli inwestycji. Jeszcze nie tak dawno sen z powiek europejskich producentów żywności spędzała tzw. umowa Mercosur. O co chodziło? Mercosur jest organizacją gospodarczą krajów Ameryki Południowej, powołaną na początku lat 90 w Paragwaju. Możliwością zawarcia umowy handlowej z tymi państwami, zaniepokoiły się całe sektory rolnictwa, z produkcją mięsa na czele. Nie mniejsze obawy mogli mieć też europejscy, w tym również i polscy, producenci mleka. Sama Brazylia produkuje bowiem dwa razy więcej mleka niż Polska, a ponadto, tamtejszy przemysł mleczarski przechodzi znaczącą modernizację. Ten gigant ma jednak słaby punkt – ograniczone możliwości eksportowe, które mogłyby wzrosnąć dzięki umowom, np. z Unią Europejską. Forsowana w szybkim tempie umowa, w ostatnich tygodniach, gdy wiele europejskich firm ma problemy z utrzymaniem płynności finansowej po koronawirusowym lockdownie (zamknięciu gospodarki), stanęła jednak pod ogromnym znakiem zapytania. Ze względu na co? Oficjalny powód to nadmierna wycinka Puszczy Amazońskiej. . Ponad miesiąc temu miała miejsce dziesiąta runda rozmów w sprawie umowy o wolnym handlu pomiędzy Unią Europejską a Nową Zelandią. Z relacji unijnych komisarzy wydaje się, że bardzo mocno dyskutowana umowa zaczyna być już tylko „mrzonką”. Przypomnijmy, że wzbudzała ona największe emocje przede wszystkim wśród unijnych producentów i przetwórców mleka, bo to właśnie w Nowej Zelandii ma swoją siedzibę Fonterra, czyli jedna z największych spółdzielni mleczarskich na świecie.

Bez wątpienia, jeśli już doszukiwać się jakichś zalet pokoronawirusowej zawieruchy to fakt, że ponownie zaczęto dostrzegać rolę rodzimej produkcji żywności, a zaburzenia w jej łańcuchu dostaw , czy znaczące wahania cen mogą skończyć się stanem tak zwanego ,,społecznego niezadowolenia”, a nawet jakąś ,,żywnościową zimną wojną”. Rosyjska wicepremier Wiktoria Abramczenko zapowiada, iż realnym do spełnienia celem jest zdobycie przez Federację Rosyjską kontroli nad 20% światowej produkcji zbóż do roku 2028. Teoretycznie to błahe hasło, ale tak duży udział, według wielu (nie tylko rosyjskich) analityków pozwoliłby uzyskać wpływ na światową gospodarkę w znacznie większym stopniu niż sprzedaż ropy czy gazu.

Artur Puławski

r e k l a m a

r e k l a m a

Zobacz także

r e k l a m a