Pandemia spowodowała duże zamieszanie na rynku żywca wołowego. Niektóre ubojnie w okresie lockdownu wstrzymały pracę, magazyny się zapełniły, co od razu wpłynęło na spadek cen skupu żywca.
– Mówiłem rolnikom, żeby się wstrzymali ze sprzedażą bydła, ale wielu z nich miało nóż na gardle: raty kredytów i inne zobowiązania. Bali się, że będzie gorzej, a to dodatkowo spotęgowało obniżki – komentuje jeden z przedstawicieli ubojni w południowej Polsce.
Przestojów nie ma
Obecnie nie ma przestojów
w sprzedaży wołowiny, jest zbyt
również na rynku krajowym. Dopóki
nic się znowu nie wydarzy
w związku z ewentualnym rozwojem
pandemii i nie będzie zablokowany
transport, nie powinno
być gorzej.
– Na rynkach unijnych bardzo chodliwe są wszystkie elementy typu premium, czyli polędwica, ligawa. Problem mają jednak rolnicy, którzy utrzymywali bydło w celu sprzedaży do Libanu. Libańczycy kupowali żywe zwierzęta, głównie czystorasowe, jednak teraz rynek ten się załamał. Hodowcy, którzy zostali z tym bydłem, na naszym rynku zmuszeni zostali do sprzedaży go w bardzo niskich cenach – zwraca uwagę nasz rozmówca.
Rolnicy powinni jednak wiedzieć o tym, iż nasz żywiec nawet w dobie koronawirusa można za granicą sprzedać drożej niż w Polsce.
– Woziliśmy bydło do Włoch, nawet w tym najtrudniejszym okresie, a u nas mówiło się, że żywiec musi tanieć, bo nie ma eksportu – mówi rolnik i jednocześnie właściciel firmy zajmującej się transportem zwierząt z województwa warmińsko-mazurskiego.
Obecnie wozi bydło nie tylko na Zachód ale też na Wschód, np. na Litwę.
– Litwini potrafią zapłacić poubojowo nawet do 2 zł za kilogram więcej niż nasze zakłady. Nie są tak pazerni – komentuje.
Konieczna promocja z prawdziwego zdarzenia
To, że są klienci na polski żywiec
wołowy, i że za granicą pomimo
kryzysu płacą lepiej, potwierdza
również Sławomir Kaczor, prezes
grup producenckich „Bizon”
z Wielkopolski.
– Nasz żywiec wołowy jest poszukiwany przez Greków i Włochów, pod warunkiem że będzie to bydło rasy limousine i nie starsze niż 24 miesiące. Przeanalizowaliśmy ceny, jakie w ostatnim czasie za żywiec wołowy otrzymywali rolnicy zorganizowani w grupach producenckich na Węgrzech, Słowacji oraz w Austrii. Wszędzie były wyższe niż u nas – zwraca uwagę Kaczor.
Niektóre ubojnie starają się promować spożycie wołowiny na rynku lokalnym. Coraz większym zainteresowaniem cieszą się u nas burgery. Ubojnia, w której pracuje nasz rozmówca, organizuje promocję sprzedaży tego mięsa połączoną z degustacją.
– To ważne, aby pokazywać konsumentom, jak można przyrządzić smaczne danie z wołowiny. Takie promocje zawsze wpływają na zwiększenie sprzedaży wśród lokalnych nabywców. Szkoda, że nasza ubojnia musi sama organizować tego typu akcje. Nie ma co liczyć ani na fundusze promocji, ani na państwowe instytucje – komentuje.
Nie jest żadną tajemnicą, że sytuacja polskich producentów wołowiny jest mocno uzależniona od eksportu. Zarówno rolnicy, jak i przedstawiciele średnich i mniejszych ubojni oraz grup producenckich nieustannie podnoszą, iż nasze organizacje branżowe za mało robią w kierunku zdobywania rynków zbytu.
– Zamiast dogadywać się z nie zawsze uczciwymi pośrednikami, potrzebne są rozmowy dyplomatyczne na wyższym szczeblu, np. poprzez attaché ds. rolnictwa – podkreślają producenci.
Nie chcą się dzielić z rolnikami
Od jakiegoś czasu ceny skupu bydła
idą w górę. Jednak rolnicy nie
zawsze za odstawione bydło otrzymują
dużo więcej. Wysoka cena
skupu ma często drugie dno – albo
coś jest nie tak z rozliczeniem, albo
z wagą. W odczuciu producentów
wołowiny problem z cenami skupu
polega głównie na tym, iż niektórzy
pośrednicy oraz niektóre
ubojnie i zakłady mięsne nie chcą
po prostu podzielić się z rolnikiem
zyskiem. Dlatego pomimo popytu
na żywiec cena skupu nadal nie
odzwierciedla kosztów produkcji,
jakie ponosi jego producent.
Przy tak dużym rozdrobnieniu produkcji żywca wołowego wiele ubojni korzysta z pośredników. Koszty logistyki są bowiem bardzo duże, a pośrednik skupuje bydło z rynku lokalnego, gromadzi je i potem dostarcza do ubojni. Niektórym udało się po wielu latach przesiać pośredników i wybrać tych uczciwych, ale tych drugich jest nadal mnóstwo.
Często bywa tak, że na podwórko do rolnika przyjeżdża nieznany pośrednik, oferuje wyższą cenę skupu niż okoliczni, co jest kuszące, potem jednak zaczynają się problemy z zapłatą. Albo na przykład pojawia się pośrednik i oferuje bardzo korzystną cenę, jeśli jednak zorientuje się, że rolnik posiada wagę na terenie gospodarstwa, nie dochodzi do transakcji.
– Rolnicy, zwłaszcza starsi, często są zbyt ufni. Nie robią rozeznania wśród sąsiadów, nie czytają dokładnie umów, jakie im się przedkłada do podpisu. Bardzo ważna jest wymiana informacji. Trzeba liczyć się z tym, iż wśród ubojni i pośredników są zarówno ci uczciwi, jak i oszuści. Tych drugich można wyeliminować tylko wtedy, gdy rolnicy będą wymieniali się informacjami – komentuje przedstawiciel ubojni.
W takich i podobnych przypadkach często pomocne jest należenie do grupy producenckiej, która nie tylko pilnuje transparentności transakcji, ale ponadto ma możliwości segregacji bydła i sprzedaży większych partii, co może dodatkowo poprawić cenę skupu. Dysponując większą partią jednolitego towaru, grupa może znaleźć nabywcę, który będzie nim zainteresowany. Podzielonymi rolnikami można bardzo łatwo rozgrywać, co niektórzy wykorzystują z premedytacją. Bywa, że oszukani rolnicy już się nie podnoszą i rezygnują z produkcji żywca wołowego, co wcale nie jest dobre.
Jeden z naszych rozmówców ma częsty kontakt z pośrednikami zajmującymi się skupem bydła. Często od nich słyszy, że na sztuce muszą zarobić około 400–500 zł, inaczej „w ogóle się nie biorą za tę robotę”. Są to pieniądze, które nawet rolnikowi ciężko zarobić, a utrzymuje bydło 2 lata i dłużej. Trzeba ten rynek uporządkować, aby każdy zarobił proporcjonalnie do wkładu. Jeśli rolnik będzie w tym łańcuchu traktowany najgorzej, może dojść do sytuacji, że nie będzie czym handlować i czego ubijać.
Konieczna edukacja
Opas bydła, gdy rolnik nie robi
tego na większą skalę i nie ma zaplecza
paszowego, staje się dzisiaj
nieopłacalny. Zarobić można
na skali produkcji, ale rolnicy potrzebują
dobrego doradztwa żywieniowego.
Sporządzenie paszy
na bazie gotowych komponentów
jest proste, ale za drogie, z kolei
poleganie wyłącznie na utartych
przyzwyczajeniach nie zawsze
jest efektywne. Prezesi wielu grup
producenckich i przedstawiciele
ubojni, które wstawiają bydło do
opasu, często podkreślają, iż rolnicy
powinni liczyć koszty produkcji
żywca wołowego, nastawiać się na
ich optymalizację, a nie śrubowanie
wydajności.
– Zawsze doradzamy rolnikom, którym wstawiamy zwierzęta do opasu, aby korzystali z własnej bazy paszowej i na niej komponowali dawki, bo inaczej nie zarobią – mówi pracownik jednej z ubojni.
Z kolei Sławomir Kaczor podkreśla, iż hodowcy żywca powinni zwracać uwagę na pochodzenie i genetykę kupowanych do opasu zwierząt. Jeśli będą to dobre sztuki, nawet w kryzysie się obronią i będzie można je sprzedać. Ogromne spustoszenie w naszych stadach czynią takie choroby, jak IBR i BVD. Trzeba mieć to na uwadze.
Poubojowo nie oznacza lepiej
Wszyscy rozmówcy podkreślają,
iż obecnie bardzo ważne w handlu
żywcem wołowym jest pilnowanie
transparentności transakcji przy
sprzedaży bydła. Jeśli rolnik tego
nie dopilnuje, nie zarobi. Rozliczenie
poubojowe miało sprawić, iż
rolnik będzie otrzymywał uczciwszą
zapłatę za bydło, niż gdyby
sprzedawał je na żywą wagę. To
niestety w wielu przypadkach jest
złudne. Za nadzór ubojni odpowiada
IJHARS. Przeprowadza wizyty
kontrolne z częstotliwością dwa
razy na 3 miesiące w zakładach
obowiązkowo klasyfikujących tusze
oraz w zakładach dobrowolnie
uczestniczących w systemie klasyfikacji.
Sprawdza m.in. poprawność
klasyfikacji, ale przekręty na
klasyfikacji są trudne do udowodnienia.
Są ubojnie, które próbują
być nieuczciwe nawet w stosunku
do kontrahentów, z którymi
współpracują od dawna.
Resort rolnictwa powołał ostatnio nową Radę do spraw Klasyfikacji Tusz Zwierząt Rzeźnych. Niektórzy sceptycznie podchodzą jednak do skuteczności jej działania, ponieważ w jej skład, oprócz przedstawicieli nauki, IJHARS, izb rolniczych, organizacji branżowych, wchodzą także przedstawiciele dużych zakładów mięsnych. Polska jest jednym z niewielu państw Unii, w którym o wycenie sprzedawanych zwierząt jednostronnie decyduje kupujący, a osoby dokonujące klasyfikacji są pracownikami ubojni. Czy rada w takim składzie wpłynie faktycznie na poprawę wiarygodności dokonywanych badań? Czy nie należałoby raczej stworzyć niezależnej grupy klasyfikatorów? Te pytania zadaje sobie wielu hodowców.
Rolnicy muszą nauczyć się oceniać zwierzęta tak, aby byli świadomi, jakie sztuki sprzedają, i nie pozwalali się oszukiwać. Warto też dodać, iż producent ma prawo sprawdzić w Agencji, dokąd trafiły jego zwierzęta, jak się wybiły, i potem porównać to z otrzymanym rozliczeniem.
Niedawno szumnie ogłoszono możliwość uruchamiania przez rolników małych ubojni. To mogłoby docelowo sprawić, iż mięso byłoby sprzedawane na rynkach lokalnych. Nie widać jednak w terenie zainteresowania taką działalnością.
Pojawiają się od czasu do czasu pomysły na stworzenie klastrów, w których jednym z ogniw byliby producenci wołowiny. Takie projekty nie mają jednak bardzo często żadnych planów perspektywicznych, czyli stworzenia czegoś silnego, tak aby przetrwało, kiedy nie będzie już unijnego wsparcia.
– Zaprasza się nas na spotkania organizacyjne, pokazuje plany, strategie, ale gdy zaczynamy zadawać konkretne pytania dotyczące organizacji tego na poziomie rolnika, zapada cisza – komentuje jeden z moich rozmówców.
Wszystkiego trzeba pilnować
Niestety, w tej branży bardzo
dużo korzysta się na niewiedzy
rolników, warto więc, aby rolnicy
wiązali się w grupy producenckie,
ale takie z prawdziwego zdarzenia,
w których mogą liczyć nie
tylko na wsparcie przy sprzedaży
bydła, ale także technologiczne
związane z prowadzeniem hodowli
i opasu.
– Rolnicy nie mogą wypuszczać z gospodarstwa zwierząt „na gębę”, konieczna jest umowa. Trzeba pilnować podpisywania faktur. Najlepiej, żeby był sporządzony protokół odbioru. Warto, żeby rolnicy dowiedzieli się, kto odpowiada za zwierzęta od momentu wyjazdu z gospodarstwa oraz czy odbierający zwierzęta ma stosowne ubezpieczenie. Zdarza się, że podczas załadunku dojdzie do uszkodzeń samochodu i wtedy kosztami obciąża się rolników. Tego trzeba pilnować – mówi Sławomir Kaczor.
Likwidacja świń z powodu ASF na wschodzie Polski spowodowała, iż wielu rolników przestawiło się na bydło opasowe. Zderzenie z rzeczywistością, która wystąpiła po aferze leżakowej na początku ubiegłego roku, sprawiło, iż już wtedy część z nich nie zdecydowała się na kontynuację hodowli bydła opasowego. Jak oceniają prezesi grup producenckich, od tego czasu coraz mniej rolników decyduje się na wejście w ten biznes. Niestety likwidują się też stada podstawowe, co jest bardzo niepokojące.
Może warto poważnie zastanowić się nad rozwinięciem w Polce sprzedaży bydła w systemie aukcyjnym, tak jak się to robi np. w Niemczech czy na Litwie. Na pewno byłby to dobry krok w kierunku eliminacji nieuczciwych praktyk panujących na tym rynku w naszym kraju.
Magdalena Szymańska