Dzwonek Pierwszy miesiąc prenumeraty za 50% ceny Sprawdź

r e k l a m a

Partner serwisu

Emilii ranczo w Laszkach

Data publikacji 16.09.2020r.

Emilia Korolczuk, młoda, zaradna, wykształcona rolniczka, pełniąca funkcję sołtysa we wsi Laszki, postanowiła walczyć z tradycyjnymi stereotypami. Na przekór innym zadecydowała o rozwoju gospodarstwa odziedziczonego po dziadkach. Wielką popularność przyniósł Emilce udział w kultowym serialu: „Rolnicy. Podlasie”.

● Skąd zainteresowanie hodowlą zwierząt i prowadzeniem gospodarstwa?
– Pod koniec studiów na kierunku Biologia na Uniwersytecie w Białymstoku, gdy rozglądałam się za pracą, pojawiła się możliwość przejęcia gospodarstwa rolnego po dziadkach. Znajomi podpowiadali mi, abym skorzystała z programu dofinansowania na rozwój gospodarstwa. Zdecydowałam się skorzystać z programu wsparcia dla młodego rolnika. Było to 75 tys. złotych dofinansowania, które przeznaczyłam na remont budynków. Fundusze pomogły unowocześnić gospodarstwo i zapewnić lepszy dobrostan dla inwentarza. Hodowlę zwierząt zaczynałam praktycznie od zera. Jak sprowadziłam się do Laszek z rodzinnej wsi Jabłoń Kościelna, babcia posiadała jedynie parę kur. Na początku nastawiłam się głównie na bydło mięsne, dlatego zakupiłam siedem mamek rasy hereford. Trzeba było sobie radzić, buhaja do reprodukcji stada wypożyczałam od znajomych, następnie co roku cieliczki zostawiałam na rozwój hodowli, a byczki sprzedawałam. Od samego początku wszyscy sąsiedzi pukali się w głowę i nie dawali wiary, że młoda kobieta poradzi sobie na gospodarstwie. Obecnie gospodarzę na 36 ha, z czego 16 ha stanowi ziemia odziedziczona po dziadkach. 20 ha pastwisk wydzierżawiłam od okolicznych rolników z przeznaczeniem pod wypas krów mamek. Uwielbiam dużą różnorodność gatunków zwierząt. Posiadam konie, kozy, krowy, króliki, gęsi, pawie, kury i owce.

● Dlaczego wybór padł na kozy, czy hodowla tych zwierząt wymaga dużej ilości paszy?
– Znajomy chciał się pozbyć jednego kozła, a gratis dorzucił mi kozę. Za symboliczną cenę kupiłam tę parę, zwierzęta bardzo mi się spodobały i zaciekawiły. Dokupiłam kilka młodych kózek zaś okoliczni ludzie podłapali moją pasję. Często „podrzucali” mi niepotrzebne kozy, które były zbędne w ich gospodarstwach. Tak krok po kroku, w ciągu niespełna kilku lat stado kóz rozrosło się do prawie 90 sztuk. W gospodarstwie nie produkuję żadnych pasz, prowadzę całoroczny wypas zwierząt. Na zimę muszę zakupić ok. 400 bel siana, 100 bel słomy, 6 ton owsa. Specjalnie z przeznaczeniem dla kóz kupuję dodatkowo kukurydzę, otręby pszenne, wysłodki buraczane, jęczmień, plus dodatki mineralne oraz witaminy.

● Skąd u ciebie wiedza i doświadczenie, które są niezbędne przy opiece nad zwierzętami?
– Bydło rasy hereford jest bardzo odporne na ciężkie warunki środowiska. W moim przypadku krowy cielą się zazwyczaj w miesiącach kwiecień – maj. Bardziej skomplikowaną sprawą jest żywienie w przypadku kóz. Koza ma mleko na języku tzn. im lepszą paszę otrzymuje, tym więcej mleka jestem w stanie od niej uzyskać. Kontrola i dobre żywienie to podstawa. Staram się wszystko robić ekologicznie, nie używam żadnych nawozów ani oprysków chemicznych. Powoduje to zmniejszenie uzyskiwanych plonów truskawek czy traw na pastwiskach. Jednak wpływa na wyjątkowość moich lokalnych produktów w postaci serów, dowodem na to są stale powracający klienci.

● Jakie widzisz plusy oraz minusy pracy na gospodarstwie?
– Największym minusem przede wszystkim jest fakt małych zarobków, jakie rolnik otrzymuje za swoją ciężką pracę, czasami wystarcza jedynie na przetrwanie. Kolejnym minusem jest duże uwiązanie z moim ranczem, praktycznie całą dobę, 365 dni w roku muszę tutaj być. Nie mam możliwości wyjechać gdzieś na dłużej, zwłaszcza w sezonie letnim, kiedy mam mnóstwo obowiązków m.in. pracy związanej z dojeniem kóz oraz produkcją naturalnych serów. Nawet gdy pojadę na kilka godzin do urzędu, często dostaję telefon od sąsiadów lub babci z informacją o porwanym ogrodzeniu lub że zwierzęta uciekły. Kozy są zwierzętami stadnymi, gdy jedna koza porwie pastuch, to wszystkie sztuki muszą pójść za nią i przekroczyć granicę pola. Bywają czasami sytuacje, że musiałabym się rozdwoić. Zwłaszcza kiedy dzieje się kilka rzeczy na raz. Czasem podczas produkcji serów, gdzie proces nie może zostać przerwany, zwierzęta zerwą drut lub ogrodzenie, a dostawa paszy przyjedzie szybciej niż planowałam. Bywały momenty załamania, jednak się nie poddawałam, przychodził nowy dzień, budziłam się z optymizmem oraz nowym zapasem energii.

● W jaki sposób rozpoczynasz codzienny rytm pracy? Czy masz czas wolny dla siebie, w jaki sposób go wykorzystujesz?
– Wstaję o 6:00, robię poranny obchód gospodarstwa. Wypuszczam psy, kaczki, karmię i poję króliki. Następnie zajmuję się dojem kóz, które po udoju są wypuszczane na pobliskie pastwisko, kolejno zajmuję się produkcją serów ze świeżego mleka. Po tym maratonie jest teoretycznie wolna chwila dla siebie, jednak ten czas rezerwuję na prace związane z bieżącymi obowiązkami m.in. konserwacją i naprawą ogrodzenia dla bydła. Mam ponad 5 km drutu, pod którym co kilka tygodni zmuszona jestem skosić trawę, aby napięcie tzw. pastucha było w normie. Jestem szczęśliwa, gdy zwierzęta nie chorują oraz nie ma awarii w gospodarstwie. Mam wówczas odrobinę wolnego czasu dla siebie, wtedy uwielbiam wsiąść na konia i pojechać w teren, pogalopować po lasach i polach.

● W jaki sposób stałaś się uczestniczką serialu „Rolnicy. Podlasie”?
– O dziwo nie brałam udziału w żadnym castingu. Producenci upatrzyli sobie województwo podlaskie jako ciekawe miejsce styku kilku kultur. Jeździli po wielu okolicznych wioskach w celu znalezienia wyrazistych osobowości. Jeden znajomy naświetlił moją osobę producentowi. W godzinach wieczornych, akurat kiedy wróciłam z prac polowych, wysiadając z ciągnika dostałam propozycję udziału od producenta. Na początku byłam do tego pomysłu sceptycznie nastawiona i nie chciałam występować w serialu. Babcia namawiała mnie słowami: „Spróbuj co Tobie zależy?” Moja przygoda z programem to wina lub zasługa mojej babci. Biorąc udział w serialu chciałam pokazać, że kobieta również może poradzić sobie jako rolniczka. Ważna była dla mnie kwestia przedstawienia mojej troski i opieki nad zwierzętami. Każda moja koza czy koń ma swoje imię i charakter, dbam o wszystkie najlepiej jak potrafię. To jest moje królestwo.

● Jako uczestniczka programu, zdobyłaś ogromną popularność, czy sława przeszkadza lub pomaga w prowadzeniu i rozwoju gospodarstwa?
– Udział w programie „Rolnicy. Podlasie” zdecydowanie pomógł mi w rozwoju gospodarstwa, głównie dlatego, że zapewnił lepszy rynek zbytu na moje własnoręcznie produkowane sery. Od kilku miesięcy popularność zaczęła jednak być mocno przytłaczająca. Zwłaszcza w okresie letnim dużo ludzi odwiedza mnie z dziećmi i rodzinami. Mam mnóstwo pytań czy te zwierzęta: kozy i bydło są wynajęte na potrzeby programu „Rolnicy. Podlasie”? Niektórzy ludzie nie wierzą, że istnieje takie miejsce jak Ranczo Laszki. Nie mam nic przeciwko, gdy osoby wcześniej umawiają się ze mną na wizyty lub oprowadzenie po gospodarstwie, mam wtedy szansę opowiedzieć o każdym zwierzaku. Najczęściej umawiam się z chętnymi osobami na konkretną godzinę przez Facebooka. Mam wtedy możliwość zaplanowania harmonogramu pracy. Każda osoba odwiedzająca moje gospodarstwo ma możliwość zakupu serów wytworzonych z mojego mleka. Niestety, co jest bardzo przykre, są ludzie, którzy nie szanują mojej prywatności. Nawet o godzinie 7:00 rano wchodzą bez zapowiedzi do mego domu, nie zważając na zamkniętą bramę i ujadające psy. Bo... chcą sobie ze mną i moimi zwierzętami zrobić zdjęcia.

● Czy wielokierunkowa produkcja rozwijana będzie nadal?
– W moim przypadku sprawdziła się wielokierunkowa produkcja. Gdy spada cena bydła mięsnego nadrabiam zazwyczaj inną produkcją np. serów kozich i odwrotnie. Przez ostatnie dwa lata truskawki były narażone na suszę, na niektórych działkach kompletnie uschły. Z wielokierunkową produkcją czuję się bardziej niezależna, wtedy gdy jedna branża ma dołek, to druga zazwyczaj nadrabia wyższą ceną w skupie. Jeżeli chodzi o rozwój mojego gospodarstwa planuję w niedalekiej przyszłości budowę własnej serowarni. Jestem nastawiona na promocję własnej marki „Ser PodLaszki ”. Chcę, aby te produkty były wykonywane przeze mnie, by nie stracić jakości oraz pasji zamkniętej w moim produkcie. Nie zamierzam zwiększać drastycznie mojej produkcji. Obecnie mam cały proces od podstaw pod stałą kontrolą, wiem co moje kozy jedzą, gdzie się pasą, gdzie śpią, jak są utrzymywane. Produkcja serów to seria prób i błędów. Cały czas doskonaliłam recepturę, zupełnie niechcący rozpoczęłam produkcję, jednak cieszę się, że udało mi się stworzyć niepowtarzalny naturalny produkt. Jest bardzo duże zapotrzebowanie na dobrej jakości regionalne sery kozie, które fajnie się rozpowszechniły. Nie mam problemów ze zbytem, a często nawet spore deficyty w towarze, który schodzi praktycznie na bieżąco. Wytwarzam sery podpuszczkowe świeże z różnymi przyprawami, dodatkami. Produkuję również jogurty kozie, twarogi, różnego typu sery dojrzewające oraz wędzone, dodatkowo wytwarzam ricottę. W ostatnim czasie zaryzykowałam i kupiłam trzy mleczne owce na próbę, dzięki czemu produkuję również przetwory z mleka owczego. Pomimo że zakup owiec nie był tani, to inwestycja zwróciła się w ciągu kilku miesięcy. W przyszłości planuję dalszy rozwój kanału na YouTube, który prowadzę pod nazwą Ranczo Laszki, na który serdecznie zapraszam Czytelników.

● Dziękuję za rozmowę.

Łukasz Łuniewski

r e k l a m a

r e k l a m a

Zobacz także

r e k l a m a