Ponad 90 lat temu amerykański wymiar sprawiedliwości bardzo chciał dopaść Ala Capone, jednego z najgroźniejszych gangsterów w Stanach Zjednoczonych. Capone żył z przemytu zakazanego podczas prohibicji alkoholu, prowadzenia nielegalnych domów gry i ściągania haraczy. Był jednak na tyle sprytny, że żadnej z wielu zbrodni nie można było mu udowodnić. Amerykanie wsadzili go więc do więzienia w 1931 roku – na 11 lat – za to, że nie płacił podatków.
Co ta historia ma wspólnego z rolnictwem? Ano to, że dziś w Polsce również pobierane są swoiste haracze. Tyle, że dzieje się to niemal legalnie. Różnica polega na tym, że ofiarami są producenci żywności – zarówno rolnicy, jak i przetwórcy. Zaś pieniądze z owych haraczy powiększają i tak niemałe przychody wielkich sieci handlowych. Miniony tydzień rozpoczął się od informacji, że Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów wszczął postępowanie wyjaśniające wobec sieci handlowych, które wobec swoich dostawców stosowały tzw. rabaty retrospektywne. Na czym polegały te rabaty „retro”? Posłużmy się przykładem. Jeśli jakiś dostawca sprzedał do sieci handlowej 1000 000 l mleka po określonej cenie, np. 2 zł/l, to po zrealizowaniu umowy musiał się liczyć z tym, że sieć naliczy mu dodatkowy rabat, powiedzmy w wysokości 20 gr/l. I zamiast spodziewanego przychodu w wysokości 2 milionów zł osiągał przychód w wysokości 1 miliona 800 tysięcy zł. Oczywiste jest, że taki kontrakt z rabatem „retro” przynosił przetwórcy straty i miał negatywny wpływ na cenę skupu mleka. Owszem, te rabaty „retro” regulowały dwustronne umowy. Można było nie zaakceptować owych rabatów… i nie sprzedawać wspomnianego mleka w tej sieci. Ale w innych sieciach też stosowano takie mechanizmy haraczowe. Bo są to tzw. propozycje nie do odrzucenia.
UOKiK prowadzi od roku takie postępowanie wobec właściciela sieci Biedronka, a dotyczy ono owoców i warzyw. W tym roku wszczął je wobec kolejnych 19 firm (nabiał, warzywa i mięso). Tomasz Chróstny, szef UOKiK, twierdzi, że: Sieci handlowe, a w szczególności dyskonty, są największym beneficjentem braku ograniczeń rynkowych dla funkcjonowania placówek handlu wielkopowierzchniowego w Polsce. Trzymamy za prezesa Chróstnego kciuki. Jeśli nie da się uporządkować sytuacji w naszym handlu detalicznym przy pomocy ustaw, bo na drodze staje Bruksela (tak było z opodatkowaniem sieci handlowych), to wprowadzajmy ten porządek krok po kroku. Nie mamy wątpliwości co do tego, że sieci wykorzystują swoją przewagę kontraktową. Nie oczekujemy, że kupcy z sieci handlowych trafią za ściąganie owych swoistych haraczy do więzienia. Przypominamy, że Capone wylądował w słynnym Alcatraz. Jednak konsekwencje swojej rabunkowej gospodarki sieci powinny ponieść. Jeżeli tak się nie stanie, to za parę lat nie będzie z kogo tych haraczy ściągać, zaś Polska stanie się masowym importerem żywności. A może o to chodzi?
Ze środowiska mleczarskiego dochodzą do nas głosy, że następstwem konfliktu w gigancie mleczarskim, jakim jest niewątpliwie Spółdzielnia Mleczarska MLEKPOL w Grajewie, może być zmiana prawa spółdzielczego. Na przykład, dołączenie do składu rad nadzorczych ludzi związanych z wielką polityką. Takich, którzy chętnie zasiadają w spółkach Skarbu Państwa. Oczywiście ów radny – polityk byłby przedstawiany jako bezpiecznik chroniący rolników przed takimi nieszczęściami, które dotknęły spółdzielnie mleczarskie takie jak: ROTR, Ozorków czy też Bielmlek. Propagandowo taką zamianę można byłoby nader przekonująco wytłumaczyć. Ale tak naprawdę byłaby to prosta droga do upaństwowienia spółdzielczości. Podobnie jak inne rozwiązanie – polegające na powołaniu w Najwyższej Izbie Kontroli departamentu do spraw kontroli spółdzielczości. Powód byłby prosty: spółdzielnie są wprawdzie prywatną formą działalności gospodarczej, ale korzystają z dużego wsparcia z tzw. środków publicznych. I dlatego NIK otrzymałby uprawnienia do kontroli przedsiębiorstw korzystających z dopłat, dotacji i subwencji, a więc i spółdzielni mleczarskich. Należy zadać proste pytanie: czy takie rozwiązania nie naruszyłyby praw właścicielskich rolników? Bo to rolnicy są właścicielami spółdzielni. A o tym oczywistym fakcie jakby się zapomina. Tak na marginesie: firmy ochroniarskie i różne bariery i barierki – w tym bariery informacyjne – nie sprzyjają spółdzielczej samorządności. Więcej – są początkiem końca owej samorządności.