– Do takiego działania zmusiła mnie sytuacja. Jednak to nie tylko dbałość o plony i całe gospodarstwo, ale także postawa obywatelska. Przecież każdy obywatel ma prawo domagać się przestrzegania przepisów, a więc w przypadku rolnika wypłaty odszkodowania za poniesione straty – uważa Mariusz Wawrzyło.
Niestety rolnika jego postawa kosztowała trzy lata sądowej batalii i wiele godzin straconego czasu w sądzie.
W czerwcu 2016 roku, gdy nad wsią, w której mieszka Wawrzyło, przeszło gradobicie i ulewa, mężczyzna był zrozpaczony.
Jego plony w kilku miejscach zostały zniszczone, a straty w uprawie rzepaku, które były największe, oszacowano na 70–80%.
– To była tragedia. Ale czułem się bezpieczny, bo byłem ubezpieczony. Po szoku, jaki przeżyłem na polu, zobaczywszy, co zrobił żywioł, wystąpiłem o odszkodowanie do firmy ubezpieczeniowej – opowiada rolnik. – Wszystko zaczęło się stosunkowo dobrze, gdyż szacowanie strat odbyło się w miarę szybko, a wysokość wstępnie wyliczonego odszkodowania odpowiadała ich realnej wielkości.
Wawrzyło uczestniczył w szacowaniu zniszczeń i również sporządził dokumentację z tej procedury.
– Jak się potem okazało, chyba właśnie to uratowało mnie w sądowej walce o sprawiedliwe odszkodowanie – wspomina.
Gospodarz był bardzo zdziwiony, a nawet zszokowany, gdy kilkanaście dni później, kiedy zapytał w rozmowie telefonicznej o termin wypłaty pieniędzy, powiedziano mu, że wysokość finansowej rekompensaty spadła do 25% strat na polu. Rolnik twierdzi, że pracownicy PZU poinformowali go telefonicznie, iż dokumentacja z pierwszego szacowania szkód (ta korzystniejsza) zaginęła.
– Później ponoć próbowano to naprawić i przeprowadzono drugie szacowanie, ale już bez mojego udziału – mówi pan Mariusz.
Na uwagę zasługuje także dobra wola rolnika, który mimo to próbował doprowadzić do ponownego szacowania szkód, ale już z udziałem niezależnych ekspertów, choćby z izby rolniczej i ARiMR. To jednak się nie udało.
– Kiedy zaproponowałem takie rozwiązanie, powiedziano mi, że nie ma na to czasu – dodaje rolnik.
Dlatego według niego najlepszym zabezpieczeniem dla każdego rolnika w tego rodzaju przypadkach jest udział w szacowaniu strat niezależnych ekspertów oraz stworzenie pod ich nadzorem materiału dowodowego, który w razie procesu można przedstawić przed sądem.
– Podstawowy warunek to uczestnictwo w szacowaniu zniszczeń z przedstawicielem ubezpieczyciela, dokładne przeczytanie protokołu przed jego podpisaniem oraz zachowanie jego kopii – podkreśla Mariusz Wawrzyło. – Trzeba mieć dowody, żeby w razie czego przedstawić je w sądzie.
Dopiero kiedy nasz Czytelnik zdecydował się na skierowanie sprawy do sądu, ubezpieczyciel zaproponował ugodę i wzrost odszkodowania do 55 tys. zł. Jednak ciągle była to połowa poniesionych szkód na polu, gdyż rolnik domagał się 100 tys. zł odszkodowania.
– W Sądzie Okręgowym w Kielcach w Wydziale Gospodarczym biegły orzekł, że się pomyliłem, wyceniając zniszczenia, bo według niego sięgnęły one 120 tys. zł – mówi rolnik.
Ostatecznie po trzech latach różnych zabiegów i procesu sądowego we wrześniu 2019 roku gospodarz otrzymał należne odszkodowanie.
– Jak my, rolnicy, wykupujemy polisy ubezpieczeniowe, powinniśmy spać spokojnie, ale niestety nie zawsze tak jest. Nam jest trudniej dochodzić swoich praw w sądach, jeździć do miasta i tracić czas na formalności. W gospodarstwie, w obejściu jest zawsze dużo do zrobienia i dlatego wielu rolników odpuszcza dochodzenie swoich praw. Chciałem udowodnić, że jest to możliwe i prawda może wygrać w sądzie – mówi Wawrzyło.
Artur Kowalczyk