Dzwonek Pierwszy miesiąc prenumeraty za 50% ceny Sprawdź

r e k l a m a

Partner serwisu

Wojciechów – jak dobrze wydać sołeckie pieniądze

Data publikacji 23.09.2020r.

Fundusz sołecki – i dobrodziejstwo, i czasem kłopot. Wielu sołtysom spędza sen z powiek wymyślanie, jak go zagospodarować z korzyścią dla jak największej liczby mieszkańców. Takie problemy wzorowo rozwiązuje Edeltrauda Zug – sołtyska Wojciechowa pod Olesnem. Tamtejsza Chatka pod brzozami jest laureatem nagrody z 2019 roku za najlepiej wykorzystany fundusz sołecki.

Najpierw lasek, potem polana. W oddali drewniana budowla z murowaną dobudówką. Za nią, wśród brzóz, nowoczesna siłownia zewnętrzna. Kilku wojciechowian macha z daleka rękami i wskazuje, gdzie się zatrzymać. Aura sprzyja, więc siadamy na dworze.

– Mamy tu bardzo fajnych mieszkańców. Są zgraną grupą. Jest nas osiemset pięćdziesięcioro pięcioro – zaczyna sołtyska i przytacza datę powstania wsi.

Ponoć w 1287 roku, kiedy, jak przyjmuje się, powstał Wojciechów, było ich niemal tyle samo. Stara wioska nazwę ma też nie od parady.

– No jak to? To dlatego, że tędy przechodził święty Wojciech! Ale ten prawdziwy, chudy. W Gnieźnie mają chyba grubego, fałszywego. Wojciech przechodził tędy w drodze do Prus. I ponoć wszystkie dzieci wtedy tu ochrzczono, a wszystkim chłopcom nadano imię Wojciech. Mamy wioskę partnerską w czeskich Zbyslawicach. Kiedyś usłyszeli o „naszym” Wojciechu i krzyknęli: „On jest przecież nasz!” – i mieli rację. Ale my Wojciechowi wystawiliśmy pomnik. Stoi przed piekarnią – opowiadają Edeltrauda-Ela – sołtyska i radna, Krystyna – członkini Stowarzyszenia Świętego Wojciecha na Rzecz Rozwoju Wsi Wojciechów, Urszula – przedstawicielka rady sołeckiej, i Bernard – mieszkaniec, który przyszedł na spacer z wnukiem w miejsce, za organizację którego wioska dostała w zeszłym roku pierwszą nagrodę.

Rajd, ale co po nim?
– U nas to się wszystko zaczęło od tych rowerów – mówią.

Dziesięć lat temu, kiedy w Wojciechowie już dawno nie było koła gospodyń, Ela zrobiła zebranie mieszkańców w miejscowej szkole.

– Wielu z nas przeszło wtedy akurat na emeryturę. Zapytała: „Co tu robić w tej wiosce? Macie jakieś pomysły?”. Odpowiedziałam jej, że z pracy zawsze jeździliśmy na rajdy rowerowe. I zaczęliśmy jeździć. Niedziela, 14.00, zbiórka na parkingu, kto chciał, ten jechał. Ale nie mieliśmy się gdzie spotkać po rajdzie – opowiada Krystyna.

Jedynym miejscem była goła polana, teren gminny. Jej część stanowiło zawsze boisko, które nazywali Saharą. Obok – gruz i chaszcze. Zeskakiwali z rowerów, siadali na trawie gdzieś pomiędzy i konsumowali niewielkie posiłki regeneracyjne. A potem szli do swoich Siedmiu Źródeł, żeby zaczerpnąć wodę. Siedem Źródeł to legendarne już uroczysko. W miejscu, gdzie w XV wieku, ponoć za wstawiennictwem Świętej Anny, dziewczyna z okolicy uratowała się przed gwałtem i gdzie wytrysnęło siedem źródełek. Źródła biją do dzisiaj, a łącząca je struga okala miejsce, w którym dziś wojciechowianie mają prawdziwe wiejskie centrum na miarę pierwszej nagrody.

Wiata na lata
Obiadokolacje na trawie były przyjemne, ale z każdą kolejną nabierali apetytu na miejsce spotkań z prawdziwego zdarzenia. Akurat na polskiej wsi pojawił się fundusz sołecki. Wojciechowianie dostawali 16 tys. zł. Stało się oczywiste, na co go przeznaczą.

– W 2010 roku zaczęliśmy od uprzątnięcia placu. A potem zaczęliśmy stawiać drewnianą wiatę. Materiał kupiliśmy z funduszu, całą resztą, czyli budową, zajęli się mieszkańcy – chwali się sołtyska.

Wiaty bywają różne, ale ta naprawdę robi wrażenie. Zielona, wsparta na potężnych słupach. Dach podtrzymują zdobione w przedwojennym stylu belki stropowe. Podłoga – jak w klimatycznych wnętrzach, z cegły. Wzięli ją z odrzutu. Wszystko dookoła wybrukowane, ale tuż pod wiatą zostawili pas ziemi i obsadzili go kwiatami i krzewami. Architekt podobno zrobił projekt za darmo.

– Wiemy, że w innych miejscowościach wydaje się dużo mniejsze pieniądze na takie wiaty. Ale wiedzieliśmy, że to musi być porządne. Nie na sezon, tylko na lata. Kto to będzie później co roku remontował? – mówią, pewni tego, że podjęli słuszną decyzję.

Co roku z funduszu sołeckiego przeznaczali kwotę na kolejne materiały. Z czasem pojawiły się ławki i stoły. Potem stwierdzili, że w wietrzny dzień trudno coś spokojnie przekąsić, więc zamontowali plastikowe przezroczyste rolety. Wiatę nazwali Chatką pod brzozami.

– Każdy przynosił do pracy przy wiacie grabie, łopaty. Nie mieliśmy gdzie tego zostawiać. Pomyśleliśmy: „Przydałby się jakiś budyneczek gospodarczy”. A jak już był na niego pomysł, to pomyśleliśmy: „Skoro budyneczek, to przydałaby się w nim kuchnia. I ubikacja” – wspominają regularną burzę mózgów.

Dobudowali spore zaplecze sanitarno-kuchenne, które dziś zaprasza przechodniów otwartymi drewnianymi okiennicami. Połączyli je sprytnie z wiatą. Teraz można w niej urządzić letnią firmową imprezę nawet w deszczu. Rolety chronią biesiadujących, a łącznik pozwala na podawanie wprost z kuchni podgrzanych dań. Wiata kosztowała ich ponad 250 tys. zł. Z funduszu sołeckiego wydali na nią 117 tys. zł. Ponad 100 tys. zł warta była praca wojciechowian.

Twórczo, czyli ławkorower
Miejscowa młodzież w międzyczasie dostrzegła zalety miejsca. I zawiązała kilka lat temu na nowo Ludowy Zespół Sportowy. A przy nim – Babski Klub Sportowy, bo wojciechowianki od lat grały w piłkę nożną. W tym – turnieje z koleżankami z sąsiednich wsi. A starsi siadywali regularnie w wiacie i wymyślali dalej.

– No, skoro pod tą wiatą ludzie będą podjadać, to dobrze by było, żeby mieli gdzie zaraz spalić kalorie. Pojechaliśmy do koleżanek w sąsiedniej gminie, napatrzyłyśmy się na siłownie. Gmina napisała projekt na 43 tys. zł i dostaliśmy siłownię – mówi sołtyska.

W siłowni jest wszystko, co zwykle, i coś jeszcze. Urządzenie z ławeczką i pedałami. Sołtyska mówi, że takiego nikt nie ma.

– Mąż wypatrzył taką ławkę na wycieczce w Poniatowej. I zrobił to tutaj. Teraz można odpoczywać na ławce i jednocześnie pedałować. Ławeczka dostała nazwę Seksowna. I ta ławka ma największe wzięcie w całej siłowni – opowiadają i dodają, że udzieliła im się moda na nazywanie ławek. Pod wiatą i wokół znajdziecie więc i Upojną, i Wrażliwą, i Figlarną, i Romantyczną. Teraz siłownię i wiatę odwiedzają amatorzy sportów z Olesna i całej gminy.

Cztery lata temu poczuli, że wiata, kuchnia i siłownia to za mało. Dostali z urzędu marszałkowskiego drzewka owocowe i sadząc je, urządzili Zielony ogródek. Teraz za gustownym płotkiem autorstwa mieszkańców rosną śliwa, jabłoń, czereśnia, maliny, borówka amerykańska, porzeczka, jeżyna. Pierwsze owoce pojawiły się już dwa lata temu.

Głowy im nigdy nie zasypiają. Cokolwiek wymyślą, już widzą sposób na uzupełnienie tego albo udoskonalenie. Zawsze może być ciekawiej, zawsze można zrobić coś inaczej, zawsze można dodać jakiś detal. Dlatego wojciechowskie korowody dożynkowe nigdy nie są takie same.

– Kilka lat temu na przyczepę wstawiliśmy metalową atrapę XIX-wiecznego roweru, posadziliśmy na nim kominiarza i od razu zajęliśmy pierwsze miejsce. Bo to był nowy pomysł. Innym razem, kiedy Rosja nałożyła embargo na polskie jabłka, zrobiłyśmy na wozie scenkę, w której pielęgniarki podawały kroplówkę z musem z jabłek – opowiada sołtyska Edeltrauda.

A może biblioteczka?
Kiedy tak siedzimy przy ciasteczku, pytam, co im chodzi po głowie. Na co przeznaczyliby teraz fundusz sołecki. Kiedy zamykamy tekst, są jeszcze przed zebraniem wiejskim. Już wiedzą, że młodzież chciałaby piłkarzyki, a starsi – oświetlenie na drodze. Podpowiadam, że do odpoczynku pod wiatą albo na ławeczce przydałaby się jeszcze... biblioteczka.

– No, rzeczywiście! Ela, byśmy przynosili jakieś nasze książki, brali sobie inne. Robimy gablotkę z książkami! – mówi rozentuzjazmowana Krystyna.

Po chwili, zapytana o domek lęgowy na jednej z brzóz, mówi w nagłym olśnieniu:

– Aaa, dla ptaków jest, ale nie mamy jeszcze domku dla owadów.

Wszystkie dokonania dokumentują na zdjęciach, a te umieszczają w publicznej „kronice”, czyli w gablotach, które stoją między siłownią a boiskiem. Nic tam nie ginie. Porządku na placu pilnuje pięć kamerek. Kupili je też z funduszu od lokalnej firmy, która nie wzięła grosza za montaż. „Gminę całą zwiedzamy, ale w Wojciechowie odpoczywamy” – to ich motto. Na odpoczynek do Chatki pod brzozami zapraszają miejscowych i turystów z daleka. Możecie zrobić sobie tam grill czy ognisko albo poleżeć na miniplaży nad strumykiem. A potem zaczerpnąć z niego kryształowo czystej wody.

Karolina Kasperek

r e k l a m a

r e k l a m a

r e k l a m a