– Deszcz to jeden z czynników, który w produkcji polowej determinuje wysokość plonów. W przypadku ziemniaków wpływa też na wielkość bulw. W moim gospodarstwie użytkuję około 185 ha. Ziemniaki uprawiam, w zależności od ułożenia pól, na około 50–60 ha. Całość zbiorów sprzedawana jest w ramach umów kontraktowych zawartych z dwiema firmami – jednej produkującej frytki, drugiej chipsy. Występujące w ostatnich latach susze nie pozwalały osiągnąć ani oczekiwanego plonu, ani też pożądanej przez moich odbiorców wielkości bulw – opowiada pan Szymon.
Z kolei stosowanie deszczowni szpulowej wymaga posiadania bardzo wydajnej studni, stąd powstał pomysł wykorzystania nawadniania kropelkowego.
Zrobię to sam
Jedna z firm, z którą rolnik współpracuje,
zaproponowała mu wykopanie
studni oraz wypożyczenie
instalacji do nawadniania. W kolejnym
roku padła z jej strony oferta
sprzedaży tej instalacji. Cena, jaką
zaproponowano, była bardzo wysoka,
dlatego Laszczyński, wykorzystując
umiejętności technika
budowlanego i magistra inżyniera
rolnictwa oraz doświadczenie,
jakie już zdobył z nawadnianiem,
postanowił zbudować taki system
samodzielnie.
Studnia została tak usytuowana, aby maksymalnie wykorzystać nawadnianie i stosować płodozmian. Ma głębokość 20 m, wydajność około 16 m3/h i jest wyposażona w pompę zasilaną elektrycznie, co wystarczy do nawadniania kropelkowego około 8 ha. System nawadniania obsługiwany jest sterownikiem, który można nawigować manualnie, automatycznie albo zdalnie. Obsługuje do 16 sekcji i jest wyposażony w czujniki: wilgotności, pH wody oraz nadajnik Wi-Fi. Jednak sekcja nawadnia 1,6 ha.
Pan Szymon sam zbudował system, który umożliwia mu rozkładanie linii kroplujących podczas sadzenia ziemniaków oraz ich zwijanie. Z przodu ciągnika na podnośniku zawieszone są dwie szpule z wężami. Węże poprzez rury drenarskie, które są zamontowane pod spodem ciągnika i sadzarki, wyprowadzane są na zewnątrz i umieszczane pomiędzy redlinami. Na początku każdej sekcji są przymocowywane do specjalnych palików. Węże mają średnicę 20 mm i grubość ścianki 1,5 mm. Wewnątrz nich umieszczone są co 40 cm kroplowniki (emitory) z kompensacją ciśnienia. Wydajność kroplownika wynosi 0,6 l/ha. Jedna linia kroplująca ma długość maksymalnie 300 m. Na 1 ha rolnik montuje około 6700 m węża.
Linie kroplujące podłączane są poprzez plastikowe kolanka do linii zasilających. Są to linie PCV o średnicy 75 mm wytrzymujące ciśnienie 4,5 atmosfer. Linie zasilające są złączone z kolei z rozdzielaczami sekcyjnymi (pozwalają na przemienne nawadnianie dwóch kwater pola), które za pomocą węża połączone są z reduktorem ciśnienia wody wytwarzanego przez pompę ze studni.
Bez nawadniania ani rusz
W przypadku braku opadów
Laszczyński rozpoczyna nawadnianie
od początku tuberyzacji
(tworzenia bulw) do końca sierpnia,
czyli przez około 10 tygodni.
– W ubiegłym roku nawadniałem ziemniaki kropelkowo około 35 dni. Zużyłem do tego 10 080 m³ wody. Przy tej samej technologii uprawy różnica w plonowaniu bez nawadniania i z nim jest ogromna – tłumaczy rolnik.
Jak wyliczył, w 2018 roku plony ziemniaków bez nawadniania przy sumie opadów od czerwca do lipca na poziomie 187 mm wyniosły około 34 t/ha, a z nawadnianiem – ponad 55 t/ha. W ubiegłym roku, kiedy to opady w tym okresie były jeszcze niższe, tzn. na poziomie 157 mm, ziemniaki plonowały odpowiednio na poziomie poniżej 20 t/ha oraz ponad 46 t/ha.
Zalety i wady nawadniania
kropelkowego
Bieżący koszt przygotowania
instalacji nasz rozmówca ocenia
na około 10 tys. zł/ha, aczkolwiek
jest to wydatek, który przy optymalnym
użytkowaniu węży rozkłada
się na kilka lat. Zakup linii
kroplujących na hektar to wydatek
rzędu 6700 zł, a linii zasilających –
1000 zł. Do tego dochodzą jeszcze
koszty elektrozaworów, złączek,
filtrów, korków oraz użytkowania
systemu sterowania.
– Ważne, aby po zakończeniu sezonu przejść po polach i wyjąć delikatnie węże – wtedy linię kroplującą można stosować nawet 10 lat. Problem z nawadnianiem kropelkowym jest taki, iż trzeba je rozłożyć na polu już w trakcie sadzenia i potem podłączyć, a jeśli potem będzie padało, nie będzie ono wykorzystane. Tego systemu nie można też przełożyć w trakcie wegetacji ziemniaków na inne pole. Takiego problemu nie ma, gdy stosuje się deszczownie szpulowe, ale zużycie wody przy nawadnianiu kropelkowym jest o 50–60% mniejsze – tłumaczy Laszczyński.
Do innych istotnych zalet stosowania nawadniania kropelkowego w ziemniakach pan Szymon zalicza niskie ciśnienie nawadniania, dostarczanie wody bezpośrednio do redlin, precyzyjne jej dawkowanie, brak szoku termicznego dla roślin, mniejszą presję chorób oraz możliwość nawadniania w czasie wiatru i zdalną obsługę.
Oprócz oczywiście tzw. kosztów bieżących, przy planowaniu nawadniania kropelkowego trzeba uwzględnić koszt budowy studni, podłączenia do sieci elektrycznej, zakupu pompy, komputera sterującego oraz filtra usuwającego zanieczyszczenia z wody pobieranej ze studni. Te koszty pan Szymon oszacował łącznie na około 110 tys. zł. Warto zwrócić uwagę, iż na listopad planowany jest nabór wniosków na „Modernizację gospodarstw rolnych – obszar nawadnianie w gospodarstwie”. Z tego działania można uzyskać dofinasowanie w wysokości do 100 tys. zł.
Ponad dziesięć tysięcy złotych
na hektar
Ziemniak jest uprawą wysokokosztową
– same sadzeniaki kosztują
około 4–5 tys. zł na hektar,
dlatego w przypadku niedoborów
opadów inwestycja w nawadnianie
jest niemalże konieczna. Dwa lata
temu, kiedy z powodu suszy brakowało
na rynku ziemniaków, Laszczyński
dzięki nawadnianiu osiągnął
tak dobry plon, że po wywiązaniu
się z kontraktu miał jeszcze
nadwyżki towaru, które sprzedał
za bardzo dobrą cenę. To sprawiło,
że inwestycja w nawadnianie się
mu zwróciła.
W tym roku ze względu na częste opady rolnik musiał ponieść duże koszty związane z ochroną fungicydową, ale nie było konieczne nawadnianie.
– Oprócz zakupu sadzeniaków, koszty bezpośrednie uprawy ziemniaków w dużym stopniu zależą od przebiegu pogody. Średnio, nie licząc oczywiście pracy własnej, oceniłbym je na około 10–12 tys. zł na hektar – wylicza pan Szymon.
Firmy, z którymi Laszczyński ma zawarte kontrakty, dają mu wolną rękę: może zaopatrywać się w sadzeniaki sam bądź dostarcza mu je kontraktodawca. Jeśli chce, może skorzystać z kredytowania. Firmy stawiają określone wymogi dotyczące prowadzenia uprawy, najważniejsze jednak jest to, aby dostarczyć im ziemniaki o wymaganych parametrach.
– Jeśli próba nie przejdzie pozytywnie testu, kontrahent nie odbierze towaru. Ze względu na to, że w ostatnich latach z powodu suszy ziemniaki były towarem poszukiwanym i kusiło rolników, żeby sprzedać je drożej niż za cenę ustaloną w kontrakcie, firmy wprowadziły kary umowne za niedostarczenie określonej w umowie ilości towaru. W tym jednak roku jest inny problem – ze względu na obfite zbiory rolnicy, również ja, będą mieli kłopot z zagospodarowaniem nadwyżek, których, przynajmniej teraz, nikt nie chce kupić. Trzeba je więc odpowiednio przechować i próbować sprzedać w styczniu bądź w lutym. Dobre jest to, że mam zapewnioną cenę skupu na dużą część zbiorów – tłumaczy rolnik.
Ziemniaki i jęczmień to dobre
połączenie
Oprócz ziemniaków, w gospodarstwie
Laszczyńskich uprawiane
są rzepak, pszenica ozima oraz
jęczmień browarny. Zarówno na
rzepak, jak i jęczmień rolnik ma
podpisane kontrakty.
– Wychodzę z założenia, iż w przypadku tych upraw stabilne, pewne ceny są lepsze niż ryzyko związane z oczekiwaniem na wyższą cenę. Nie zawieram jednak kontraktów na pszenicę, ponieważ w tym przypadku nie mam dobrych doświadczeń. Posiadam magazyny, w których mogę przechować ziarno i sprzedać je w momencie dobrej koniunktury na rynku – komentuje pan Szymon.
Rolnik bardzo chwali sobie uprawę jęczmienia browarnego.
– W porównaniu z pszenicą jest to uprawa bardziej opłacalna, szczególnie sprawdza się u nas, na stanowiskach po ziemniakach. Nie zawsze zdążymy na czas wykopać ziemniaki, by zasiać pszenicę, a niedotrzymanie terminu siewu przekłada się, niestety, na gorszy plon. Z kolei jęczmień można siać przy sprzyjającej pogodzie w naszym rejonie już nawet w lutym. Nie ma też problemu z jego sprzedażą, pojawiło się bowiem u nas kilka firm zajmujących się jego skupem – komentuje Laszczyński.
W tym roku koszty, które rolnik poniósł na uprawę jęczmienia browarnego, zamknęły się w kwocie 1400 zł/ha przy plonie na poziomie 6,8 t. Cena zbytu, którą miał zapewnioną w kontrakcie, opiewała na 700 zł/t.
– Przygodę z jęczmieniem rozpoczynałem od 12 ha, w tym roku obsiałem nim 40, w przyszłym planuję zasiać go na 80 ha – kosztem pszenicy – mówi pan Szymon.
Gospodarz ubezpiecza zarówno zboża, jak i rzepak. Nie wykupuje jednak ubezpieczenia na ziemniaki. Uważa, iż jest ono za drogie.
– Poza tym, mając na względzie, iż ziemniak ma bardzo dużą zdolność do regeneracji, ubezpieczyciele bardzo rzadko uznają wystąpienie szkody na takim poziomie, który kwalifikowałby się do wypłaty odszkodowania – podkreśla innowacyjny rolnik.
Magdalena Szymańska