Tak wygląda sucha statystyka, ale za nią kryje się dramat rodziny gospodarza, wielka niewiadoma o przyszłość i zmarnowanych kilka miesięcy ciężkiej pracy przy zwierzętach.
Tragedia rozegrała się w nocy z 30 września na 1 października. Wieczorem, gdy Mateusz Szymanek skończył pracę w chlewni, sprawdzał jeszcze obejście i miał udać się na spoczynek. Nagle usłyszał ogromny hałas dobiegający z budynku, gdzie znajdowało się kilkadziesiąt tuczników. Kiedy otworzył drzwi i zobaczył, co się stało, był przerażony.
Tuczniki w gnojowicy?
Pod świniami zapadły się bowiem
ruszty, które leżały na podłodze
chlewni, a zwierzęta, niemiłosiernie
kwicząc, wpadały do
znajdującego się pod nimi zbiornika
na gnojowicę, głębokiego na
około 1,5 m.
– Pamiętam tylko, że był wielki huk – opowiada Iwona Szymanek, matka rolnika pomagająca mu w gospodarstwie. – Kiedy to zobaczyłam, byłam w szoku. Nie wiedzieliśmy, jak się zachować, a przede wszystkim – jak pomóc zwierzętom.
Na szczęście wtedy na ratunek ruszyli strażacy i sąsiedzi. W akcji uczestniczyło kilka jednostek straży i kilkunastu druhów.
– Wyciągaliśmy zwierzęta w bardzo trudnych warunkach. Świnie były w szoku, nie wiadomo było jak zareagują na pomoc ze strony człowieka. Strażacy musieli poruszać się w środku po prowizorycznych kładkach i podporach. Żeby wyciągnąć świnie z pułapki, musieli zagłębiać się w gnojowicy. Przepasywali zwierzęta pasami transportowymi pod brzuchami, aby je w ten sposób wyciągnąć na zewnątrz – relacjonuje zdarzenie młodszy brygadier Damian Górecki z Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Wieruszowie. – Było bardzo mało miejsca, mieliśmy utrudniony dostęp, aby prowadzić nasze działania. To wiązało się z dużym ryzykiem i niebezpieczeństwem, bo głębokość zbiornika oceniliśmy na około dwa metry, a na dnie znajdowała się warstwa mułu. Gdyby ktoś tam wpadł, skutki mogłyby być fatalne. Pracę utrudniała także waga świń, która sięgała stu dwudziestu kilogramów. Na szczęście nikomu nic się nie stało i część zwierząt udało się ocalić.
Ostatecznie utonęło 69 tuczników, 11 udało się strażakom uratować.
Straż wstępnie oszacowała straty gospodarza na około 35 tys. zł.
Dla rodziny rolnika to prawdziwa tragedia, bo następnego dnia 80 tuczników miało być sprzedane. A niedługo potem planowano wstawienie kolejnej partii warchlaków.
– Miał przyjechać kupiec i zabrać zwierzęta, a pieniądze za nie powinny trafić do gospodarstwa. Co teraz będzie? – martwi się Pani Iwona. – Nikt nie wie, jak to się mogło stać. Jak mogło do tego dojść? Co się stało? Syn był tam kwadrans wcześniej i wszystko było w porządku.
Na razie tajemnicą pozostaje przyczyna wypadku.
– Budynek chlewni jest nowy, powstał zaledwie kilka lat temu. Wszystko zostało wykonane zgodnie ze sztuką budowlaną. Trzodę hodowaliśmy w systemie rusztowym od pięciu lat i wszystko dotąd bardzo dobrze funkcjonowało, sprawdzało się, nie było żadnych problemów. Aż tu nagle… Dlaczego tak się stało? Nie jestem w stanie tego wytłumaczyć – Mateusz Szymanek rozważa ciągle przyczyny tragedii.
Podciągi nie wytrzymały?
Budynek został podzielony na
dwie części. W tej bliższej drzwi
znajdują się ruszty betonowe. Tam,
gdzie doszło do wypadku – plastikowe.
Tam chlewnię podzielono
na cztery boksy o wymiarach
około 5–6 m, a pod nimi umieszczono
dwa zbiorniki na gnojowicę.
W zbiornikach stoją pionowe
betonowe słupki podtrzymujące
metalowe podciągi wmurowane
w ściany zbiornika. Każdy z metalowych
podciągów był podtrzymywany
przez trzy takie słupki.
Gwarantowało to stabilność całej
konstrukcji. Stąd zaskoczenie rolników
w chwili wypadku.
Roman Kula, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego w Wieruszowie, podkreśla:
– Nikt nie zgłaszał do nadzoru katastrofy budowlanej czy innego rodzaju poważnego uszkodzenia budynku dotyczącego tej sprawy. Być może dlatego, że rusztowanie, po którym poruszały się, chodziły tuczniki, jest rodzajem wyposażenia budynku, a nie jego elementem konstrukcji. Skoro więc ściany, dach i inne części konstrukcji budynku nie zagrażają nikomu, nie podjęliśmy interwencji na miejscu czy jakiegoś sprawdzania, kontroli. Tym bardziej że nikt nam niczego nie zgłosił, żadne służby ani osoby fizyczne.
Policja także nie prowadzi w tej sprawie żadnych czynności wyjaśniających.
– Czekamy na wizytę ubezpieczyciela. Jeśli odszkodowanie będzie godne, zastanowimy się, co dalej – mówi pan Mateusz.
Rolnik gospodaruje z rodziną na 40 ha gruntu, na których uprawia zboża, przede wszystkim na potrzeby tuczu trzody.
Swoje straty szacuje na około 40 tys. zł.
– Co będzie dalej? Nie wiem. Teraz musimy się z tego jakoś otrząsnąć, pozbierać i zastanowić, co robić w przyszłości – podsumowuje rolnik.
Artur Kowalczyk