Niemieckie Ministerstwo Rolnictwa i Polityki Żywnościowej poinformowało, że Instytut Friedricha-Loefflera, czyli niemieckie krajowe laboratorium referencyjne, potwierdziło afrykański pomór świń u kolejnych dzików w strefie zakażonej w powiecie Spree-Neisse w południowo-wschodniej Brandenburgii. Wszystkie padłe zwierzęta zostały znalezione w strefie zakażenia, którą ustanowiono po wykryciu pierwszego przypadku ASF w Niemczech 9 września, około 9 km od granicy z Polską. Łącznie w Niemczech potwierdzono już 50 przypadków choroby u dzików.
Jeden z nich odnotowano 29 września poza pierwotną strefą zakażenia, około 80 km na północ od Spree-Neisse, u dzika odstrzelonego w powiecie Märkisch-Oderland, zaledwie kilka kilometrów od granicy polsko-niemieckiej. Jak dotąd nie wykryto kolejnych przypadków afrykańskiego pomoru świń w tym nowym rejonie. Władze kontynuują natomiast intensywne poszukiwania martwych dzików w Brandenburgii, aby ocenić, w jakim stopniu choroba się rozprzestrzeniła. Ministerstwo ostrzegało wcześniej, że należy spodziewać się większej liczby przypadków ASF u dzików, ponieważ wirus jest bardzo zaraźliwy.
Poszukiwania dzików trwają
Niemieccy eksperci nie są zaskoczeni tym, że liczba zakażeń cały czas rośnie. Wręcz przeciwnie – spodziewają się kolejnych padłych dzików z pozytywnym wynikiem, zwłaszcza że zespoły poszukiwawcze wspomagane przez helikopter policyjny z kamerą termowizyjną cały czas przeszukują teren uznany za zakażony. Na podstawie rozkładu szczątków znalezionego we wrześniu pierwszego przypadku określono, że wirus został wprowadzony do Niemiec co najmniej w lipcu.
Zespół do zarządzania kryzysowego zdecydował 25 września o pierwszych wyjątkach od zakazu użytkowania gruntów rolnych i leśnych na obszarze zagrożonym, wprowadzonego na podstawie rozporządzenia dotyczącego zwalczania afrykańskiego pomoru świń. Jak na razie z zakazu zwolniono pastwiska. Poinformowała o tym sekretarz stanu Anna HeyerStuffer, szefowa zespołu kryzysowego w Poczdamie.
Służby weterynaryjne otrzymały instrukcje dotyczące egzekwowania przepisów, aby były one jednolite i umożliwiły stopniowe użytkowanie terenów rolniczych i leśnych. Przy luzowaniu obostrzeń trzeba jednak będzie zrobić wszystko, aby nie przepłaszać dzików oraz aby padlina nie dostała się do zebranych plonów. Dlatego zanim zakazy będą stopniowo znoszone, najpierw obszary rolnicze i leśne muszą zostać całkowicie przeszukane pod kątem martwych dzików przez osoby pracujące pod urzędowym nadzorem.
Afrykański pomór świń to cios dla produkcji trzody chlewnej w Niemczech, której pogłowie w maju bieżącego roku wynosiło 25,5 mln sztuk. Pomimo że jest to duży europejski producent świń, to jednak ich liczba w ciągu 10 lat zmniejszyła się tam o milion. Liczba gospodarstw w tym samym okresie też znacznie spadła, bo o 39% do 20,4 tys. Zwiększyła się natomiast średnia liczba świń utrzymywana w gospodarstwie z 795 do 1248.
Nie ma warunków dla małych
W Niemczech jeszcze przed afrykańskim pomorem świń liczba tuczników w ciągu 6 miesięcy spadła o 5,2%, czyli o ponad 614 tys. sztuk, i w maju 2020 roku wynosiła 11,1 mln. Ceny żywca, choć są niskie, to od trzech tygodni utrzymują się na stałym poziomie. Nie pikują z powodu ASF, ale zakłady mięsne w Polsce i tak oferują rolnikom niezadowalające stawki. Ceny kształtują się od 3,80 do 4,30 zł netto za kilogram żywej wagi.
– To miał być rok wysokich cen żywca wieprzowego z powodu epidemii afrykańskiego pomoru świń w Chinach, które mają przetrzebione pogłowie i nieprędko je odbudują. Tymczasem rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Chiny w końcu odbudują swoje stada i jeśli w ciągu najbliższego roku czy dwóch Europa nie zarobi na eksporcie do tego kraju, później raczej nie będzie na to szans – mówi Karol Mazur z miejscowości Kolonia Osiek w powiecie wieruszowskim, producent tuczników i lider konsorcjum Intagra zrzeszającego grupy producentów trzody chlewnej.
Wydaje się, że nie ma na naszym rynku nadpodaży żywca spowodowanej importem mięsa z Niemiec. Może to dziwić, ponieważ po wykryciu ASF u dzików w Belgii bardzo duże ilości taniej wieprzowiny jechały do Polski. Karol Mazur tłumaczy to tym, że z Niemiec do Chin wyjeżdżało bardzo dużo elementów dla nas tzw. odpadowych, jak na przykład uszy, za które uzyskiwano wysokie ceny. Niemieckie rzeźnie mogły więc rekompensować sobie tym straty wynikające z obniżania cen schabu czy karkówki trafiających na nasz rynek. Teraz, gdy nie zarabiają na eksporcie do krajów azjatyckich, już tak łatwo nie obniżą cen elementów półtuszy, które kupuje się w Europie.
Kiepskie nastroje
– Z powodu afrykańskiego pomoru świń sprzedajemy tuczniki poniżej kosztów produkcji. Ten wirus jest naszą największą bolączką, bo nie wiadomo, co nas czeka. Brak polskiej giełdy żywca i opieranie się na cenach niemieckich przynosi właśnie takie efekty, jak teraz po wykryciu wirusa u naszych zachodnich sąsiadów. Przecież rolnicy czy ich przedstawiciele powinni negocjować z ubojniami minimalne ceny sprzedaży, aby ochronić interesy polskich producentów świń. Biorąc pod uwagę, że mamy w kraju za mało tuczników i macior, odwzorowanie rynku niemieckiego na nasze realia jest niezrozumiałe – twierdzi Grzegorz Majchrzak, prezes Wielkopolskiego Związku Hodowców i Producentów Trzody Chlewnej.
Skupujący wiedzą, że rolnicy nie mogą przetrzymać swojego towaru i muszą sprzedać zwierzęta, dlatego mogą wykorzystywać sytuację. A producenci trzody chlewnej mają związane ręce i do nikogo nie mogą się zwrócić o pomoc.
– Piętnuje się duże gospodarstwa, minister rolnictwa na każdym kroku podkreślał, że powinniśmy wspierać te rodzinne, a przecież z małej hodowli nikt się nie utrzyma przy obecnych realiach, więc gdzie tu logika? – zastanawia się Karol Mazur. – Produkcja na niewielką skalę powinna mieć, moim zdaniem, zagwarantowaną nawet wyższą cenę.
Jego zdaniem ci, którzy z jakiegoś powodu, najczęściej przy wystąpieniu ogniska ASF, są zmuszeni wybić stado, już nie wracają do produkcji, bo nie chcą ryzykować.
– I nie chodzi tylko o ceny, ale także nakładane coraz to wyższe wymogi produkcji albo jak teraz – wprowadzane ustawy, które dobijają polskie rolnictwo – podkreśla Grzegorz Majchrzak.
Jak dodaje Karol Mazur, w momencie, kiedy drób i wołowina stracą swoje rynki eksportowe i mięso zostanie w kraju, jego ceny z pewnością spadną. Spowoduje to dalszą presję na już i tak niskie ceny wieprzowiny. Może okazać się, że żadna z gałęzi produkcji nie będzie opłacalna. Rolnicy nie będą mieli na co się przebranżowić i chyba nikt wśród rządzących o tym nie myśli.
Obaj nasi rozmówcy twierdzą, że chlewnie, które mają zobowiązania kredytowe i funkcjonują na wolnym rynku, czyli nie są związane umowami na tucz kontraktowy, znajdują się obecnie mocno pod kreską. Rolnicy nie są w stanie odrobić strat, jeśli kupowali warchlaki prawie po 500 zł za sztukę.
– Teraz nawet niskie ceny prosiąt nie powodują wielkiego zainteresowania tuczem, bo rolnicy bardzo się obawiają, co będzie za kilka miesięcy. Jeśli nie mają zobowiązań wobec banku czy agencji za przyznane premie, wolą, żeby chlewnie stały puste, niż dokładać do tuczu – mówi Majchrzak.
– Zbliża się okres przedświąteczny i ceny teoretycznie powinny wzrosnąć, ale przy pandemii koronawirusa, ograniczonych kontaktach międzyludzkich czy kolejnych izolacjach może okazać się, że konsumpcja mięsa wcale nie wzrośnie. Nigdy wcześniej nie było aż tak trudno przewidzieć przyszłość – dodaje Karol Mazur.
Dominika Stancelewska