W obliczu ASF, który paraliżuje od kilku lat produkcję żywca wieprzowego w naszym kraju, wielu rolników przeszło na hodowlę bydła mięsnego.
Strzał w kolano
– Gdy rynek powoli się stabilizował
po rozdmuchanej ponad miarę
aferze leżakowej, przyszedł koronawirus.
W okresie lockdownu
ceny skupu żywca wołowego spadły
na kilogramie o 2 zł. W momencie,
kiedy rynek ponownie zaczął
się odbudowywać, rządzący
zafundowali producentom wołowiny
kolejny cios. Już sam fakt prowadzenia
przez Sejm i Senat prac
nad ograniczeniem uboju rytualnego
wpływa negatywnie na ceny
skupu bydła – mówił Sławomir
Kaczor, prezes grup producentów
wołowiny Bizon.
Bizony sprzedają bydło do różnych ubojni, zawsze jednak, gdy odbiorca przeznacza je do uboju rytualnego ceny skupu są wyższe. Na jednej sztuce różnica sięga około 150 zł. To dla członków grupy ma duże znaczenie.
– Zdobycie nowych rynków zbytu jest obecnie bardzo trudne, ale próbujemy to robić. Trzeba jednak wyraźnie podkreślić, iż wszystkie nowe kierunki zbytu są połączone z odbiorcami, którzy są zainteresowani mięsem halal i koszernym. Warto zaznaczyć, iż duża część naszej wołowiny wyjeżdża na rynki europejskie, tam też zamieszkuje ludność muzułmańska – podkreślał Kaczor.
Mikołaj Baum, prezes firmy doradczej Agraves, zwracał uwagę ,iż wprowadzenie ograniczenia uboju rytualnego będzie miało poważny wpływ na kondycję finansową gospodarstw, co odbije się na całej branży obsługującej rolnictwo.
– Z jednej strony promuje się produkcję wołowiny i dofinansowuje rozwój tej gałęzi produkcji z unijnych programów, a z drugiej teraz, gdy rolnicy zainwestowali, tworzy się przepisy, które to blokują. Cały czas twórcy Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich przekonywali, że jest w Polsce miejsce na rozwój produkcji bydła mięsnego, że jest to alternatywa zwłaszcza dla małych gospodarstw, i co teraz? Rolnicy czują się oszukani, podejmowane przez rządzących działania są irracjonalne – podkreślał Mikołaj Baum.
Po co wychodzić przed szereg?
Z założeń przyjętego ostatnio
przez Komisję Europejską „Zielonego
Ładu” wynika, iż za 3 lata KE
planuje przegląd prawodawstwa
związanego z ubojem bez ogłuszania.
Polska natomiast już teraz
chce wprowadzać ograniczenia.
Baum zwrócił uwagę, iż w 2012 r.
Europejski Trybunał Obrachunkowy
dokonał przeglądu, jak przeprowadzany
jest ubój bez ogłuszania
w poszczególnych państwach
członkowskich. Wnioski dotyczą
głównie technicznych aspektów
uboju, a nie zakazu jego przeprowadzania.
– U nas zaś w niespełna miesiąc przygotowuje się przepisy, których konsekwencje odczuje cała branża. Zaproponowany pięcioletni okres, po którym mają wejść w życie przepisy ograniczające ubój rytualny bydła w Polsce, nic nie zmienia. Dla rolników, którzy poczynili inwestycje jest to czas zdecydowanie za krótki – tłumaczył prezes Agravesu.
Nikt z nami nie konsultował Uczestnicy debaty zwracali uwagę, iż proponowane zmiany ustawy o ochronie zwierząt nie były konsultowane ze środowiskiem rolniczym.
– Szkoda, że tworzy się prawo w oparciu o informacje zamieszczane w Internecie, które bardzo wybiórczo podchodzą do tematu uboju. Żeby coś ocenić, trzeba mieć porównanie, trzeba być na miejscu w ubojniach – podkreślał Kaczor.
Jolanta Nawrocka, delegatka Wielkopolskiej Izby Rolniczej do Krajowej Rady Izb Rolniczych, mówiła, iż samorząd rolniczy jest zaniepokojony pominięciem w konsultacjach organizacji rolniczych, w tym izb rolniczych. O zmianie przepisów izbowcy dowiedzieli się z mediów.
– Pojawiła się propozycja utworzenia nowej inspekcji, która będzie kontrolowała, czy rolnicy spełniają dobrostan. Po co ona i komu, w sytuacji, gdy inspekcja weterynaryjna cierpi na głód etatów? Tworzący nowe przepisy niepotrzebnie przypisują zwierzętom pojęcia, które odnoszą się do ludzi, co wprowadza niepotrzebne zamieszanie i dezinformację – wskazywała Nawrocka.
Wprowadzenie nowelizacji ustawy w takim kształcie nie było konsultowane również z przetwórcami, co potwierdza Grzegorz Wardęga, dyrektor w ubojni „Zaczyk”.
– Polska eksportuje 80% wołowiny, z czego co najmniej trzy czwarte to mięso z certyfikatem halal lub koszer. Jeżeli my taką ustawą oddajemy innym nasze rynki zbytu, to trzeba liczyć się z tym, iż będzie kryzys zarówno w przetwórstwie, jak i w rolnictwie. Odbije się to zarówno na cenach mięsa, jak i w konsekwencji spadku cen żywca wołowego – zaznaczał Wardęga.
Koszer i halal będą nadal w cenie
Przedstawiciel ubojni zwracał
również uwagę na fakt, iż Polska
eksportuje wołowinę w ramach
branżowego programu promocji
do Zjednoczonych Emiratów Arabskich,
tam jedzie tylko i wyłącznie
mięso z certyfikatem halal. Polscy
przedsiębiorcy przy współudziale
państwa ponieśli wysokie nakłady
finansowe, by zdobyć ten rynek
zbytu.
– Polska wołowina zdobywa rynki, które mają potencjał rozwoju. To tam należy rozwijać relacje handlowe, a nie procedować ustawę, która te relacje blokuje – wskazywał Wardęga.
Krzysztof Borkowski, rolnik prowadzący jednocześnie firmę transportową zajmującą się przewozem bydła zwracał uwagę na to, jak rolnicy dbają o zachowanie dobrostanu zwierząt.
– Za bydło w lepszej kondycji mogą bowiem uzyskać wyższą cenę. To samo dotyczy transportu, staramy się go wykonywać w jak najlepszych warunkach – podkreślał Borkowski.
Osoby, dla których z przekonań religijnych ważne jest spożywanie mięsa pozyskanego z uboju rytualnego, nie zmienią swoich przekonań, z tego powodu, że my wprowadziliśmy taką, a nie inną ustawę. Skończy się to tym, iż nasze bydło będzie transportowane tysiące kilometrów samochodami, statkami. Czy ono będzie godziwiej traktowane niż przy uboju bez ogłuszania w polskich warunkach?
– W naszych ubojniach, do których dostarczam zwierzęta, są odpowiednie służby weterynaryjne, które dbają o zachowanie właściwych wymogów uboju. Gdy jest to ubój rytualny, są przestrzegane dodatkowe wymogi. Takiego nadzoru nie ma w krajach trzecich – zwracał uwagę Grzegorz Wardęga.
Produkcja się zwinie
Paweł Marcinkiewicz, prezes
Grupy Producentów Zielona Dolina,
podkreślał, jak duże znaczenie
ma chów i hodowla bydła mięsnego
dla gospodarstw na terenach
podgórskich.
– Chodzi nie tylko o gospodarstwa, które weszły w tę gałąź produkcji, ale również te, które zajmują się produkcją mleka, gdzie sprzedaż opasów stanowi dodatkowe źródło dochodów. Na naszym terenie odbyło się wiele konferencji promujących rozwój tej gałęzi produkcji. Rolników z zasad chowu, uboju szkolili doradcy, naukowcy. Tymczasem zamieszanie spowodowane procedowaną ustawą sprawia, iż pojawia się coraz więcej ogłoszeń o sprzedaży stad podstawowych. Rolnicy niechętnie podchodzą do nowych wstawień – komentował Marcinkiewicz.
W oczach rządzących chów i hodowla bydła mięsnego jest sprawą niszową, ponieważ odnoszą ją tylko i wyłącznie do wkładu w PKB. Tymczasem bydło jest utrzymywane w wielu gospodarstwach, a co więcej w przypadku gospodarstw mlecznych, sprzedaż odsadków podnosi ich kondycję finansową.
– Wiele naszych gospodarstw posiłkuje się kredytami, korzysta z leasingu, jesteśmy bowiem pokoleniem na dorobku. W przypadku, gdy sprzedaż bydła mięsnego stanie się nieopłacalna, mocno spadnie zdolność kredytowa gospodarstw lub po prostu ją utracą – tłumaczył Tomasz Klimecki, wiceprezes Rejonowego Banku Spółdzielczego w Lututowie.
Klimecki zwraca uwagę, iż okres zwrotu inwestycji w przypadku gospodarstw, które weszły w produkcję bydła, jest bardzo długi. Jeśli za 5 lat, produkcja stanie się nieopłacalna, to co wtedy? Nie będzie nowych inwestycji, a stare zostaną niespłacone. Tym samym zlikwidujemy najcenniejsze stada.
– W każdym biznesie potrzebne są zaufanie i pewność, dzisiaj rolnicy to utracili – zwraca uwagę Klimecki.
Uczestnicy debaty zwracali również uwagę na to, iż sytuacja, która wytwarza się obecnie wokół rolnictwa, zniechęca młodych do kontynuowania prowadzenia gospodarstw. Z kolei dla wielu rolników, praca w gospodarstwie ma sens, jeśli są następcy. A to właśnie, co podkreślał Karol Marcinkiewicz, młodzi rolnicy chętniej łączą się w grupy producenckie, szukając sposobu na poprawę opłacalności.
Jak mówił Karol Mazur, prezes Agri Grupy, lider konsorcjum Intagra, niektórzy rolnicy, patrząc na to, co się obecnie wyprawia wokół rolnictwa, nie chcą już, aby ich dzieci przejmowały gospodarstwa.
– Jeśli ta ustawa przejdzie, produkcja bydła mięsnego na naszym terenie, czyli w rejonie Kotliny Kłodzkiej, wygaśnie. Jesteśmy młodą grupą producencką, przejęliśmy gospodarstwa, które były w różnej kondycji. Pracowaliśmy nad poprawą genetyki naszych stad, stworzyliśmy towar premium, i co teraz? Gdzie go sprzedamy? – mówił Paweł Mazur, członek Grupy Producentów Zielona Dolina i jednocześnie członek Zarządu Dolnośląskiej Izby Rolniczej.
Uczestnicy debaty podnieśli również kwestię słabego wykorzystania środków z Funduszu Promocji Mięsa Wołowego, na który składają się producenci żywca wołowego. Co roku od nich do funduszu trafia około 6 mln złotych. Nie ma to jednak przełożenia na wzrost konsumpcji wołowiny w Polsce.
Tymczasem, gdyby konsumpcja na osobę wzrosła w naszym kraju choćby o pół kilograma, byłoby to już bardzo dobrze. Podczas debaty padły propozycje, aby promować wołowinę w Internecie, czego obecnie się w ogóle nie robi. Tymczasem młode pokolenie, które bardzo mocno korzysta z tego medium, pod naporem zalewu informacji w Internecie o szkodliwości czerwonego mięsa, przechodzi na wegetarianizm. Polacy potrzebują informacji nie tylko o zaletach płynących z konsumpcji mięsa, ale także o tym, jak je przyporządzić, by było smaczne.
Grupy producenckie mają pomysły, jak rozwiązać problem kulejącej promocji, trzeba tylko chcieć usiąść z nimi do wspólnych rozmów. Zamiast prowadzenia wielu różnych akcji, proponuja skoncentrowane działania.
Nie będzie naszej, przyjedzie z zagranicy
Krzysztof Borkowski prosił polityków
pracujących nad nowelizacją
ustawy o ochronie zwierząt,
aby przypomnieli sobie, co działo
się na początku pandemii, jak Polacy
tłumnie ruszyli do sklepów po
żywność.
– Jeśli zniszczymy naszych rolników, to żywność przyjedzie z zagranicy. Jakiej będzie jakości? Ile będziemy musieli za nią zapłacić? – pyta Borkowski.
– To bardzo źle, kiedy polscy parlamentarzyści podnoszą ręce na rodzimych wytwórców żywności – przestrzegał Grzegorz Wardęga.
Z kolei Jolanta Nawrocka mówiła: – My rolnicy chcemy produkować, niech politycy nam w tym nie przeszkadzają. Nie potrzebujemy jałmużny w postaci odszkodowań.
Uczestnicy debaty zachęcali parlamentarzystów do tego, aby zanim zabiorą się do zmiany przepisów, które odbiją się piętnem na całej branży rolnej, usiedli do rozmów z rolnikami, przedstawicielami branży. Konieczne są rozmowy bez zbędnych emocji, bo tylko takie prowadzą do celu. Wyrazili również szacunek dla tych parlamentarzystów, którzy w głosowaniu, wstawili się za rolnikami.
– Podejmując tak ważne decyzje nie można opierać się na emocjach i niesprawdzonych informacjach, ale na faktach. 95% zwierząt utrzymywanych w polskich gospodarstwach rolnych ma zapewnione lepsze warunki dobrostanu, niż wynikają one z obowiązujących przepisów. Mogą to zapewnić nie tylko nasi doradcy, ale także pracownicy ARiMR, którzy monitorują to przy okazji kontroli związanych z ubieganiem się o środki unijne – przekonywał Mikołaj Baum.
Tomasz Klimecki zwracał uwagę, iż funkcjonowanie w UE powoduje, ze gospodarujemy w systemie naczyń połączonych. Jeśli ktoś traci, inny zyskuje. Dlaczego naszym kosztem mają się bogacić inni?
Magdalena Szymańska