Ktoś chory, ktoś na kwarantannie, przez chwilę lepiej się nie spotykać. Dlatego umawiamy się na rozmowę w Internecie. Izabela Karapulka, przewodnicząca Lawendy, informuje mnie z dużym wyprzedzeniem, że założyła już na Messengerze „pokój”. Ruszamy w samo południe. Na ekranie komputera mam trzy okienka. W jednym Iza z mamą Teodorą. W drugim – Marta. W trzecim Ewa – sołtyska Widuchowej, Danuta i Alicja. Wszystkie siedzą w swoich domach, ot, takie zalety nowych technologii.
– Wcześniej były nudy. A teraz coś się wreszcie dzieje, przychodzi do nas nawet dużo młodych dziewczyn – zaczyna Ewa.
Dwa razy zawiązane
Jak w wielu miejscach, po
kole w Widuchowej przez
lata krążyło tylko wspomnienie.
Działały za to OSP
i klub sportowy, w którym
od jakiegoś czasu za pieniądze
marszałkowskie
w ramach programu „Społecznik”
Iza organizowała
zajęcia dla mieszkańców.
W zeszłym roku zaproponowała
nawet warsztaty
pod hasłem „Babskie
sprawy”, w ramach których
odbyło się między innymi
spotkanie z trenerką, która
uczyła, jak rozmawiać
z dziećmi. Aż w 2018 roku
pojawiła się ustawa o kołach.
W gminie oprócz Lawendy
utworzono jeszcze
cztery inne koła.
– Koło powstało, ale przez rok nic się właściwie nie działo. Oczekiwałyśmy więcej, bo możliwości są duże. Ale zarząd nie korzystał z nich. W czerwcu wybraliśmy nowy, zostałam nową przewodniczącą. I przez te dwa miesiące od lipca zrobiłyśmy więcej, niż wydarzyło się przez poprzednie dwanaście – opowiada Iza.
Piszmy projekty!
Koło nazwały Lawenda
Widuchowa. Dlaczego nie
rumianek albo rozmaryn?
– Chodzimy z kijkami po okolicy. Zauważyłyśmy, że tam, gdzie są bardzo nasłonecznione miejsca, rośnie lawenda. A ona nie potrzebuje specjalnej pielęgnacji, więc zdecydowałyśmy, jeszcze przed założeniem koła, że zrobimy z niej nasadzenia na klombach we wsi. I tak się to udzieliło jakoś kołu – mówi Ewa.
O tym, jak może działać koło, dowiedziały się trochę od sąsiadek z Krzywiny, w której funkcjonowało już koło Szafir, i trochę od koleżanki, która pracuje w ARiMR. Dowiedziały się, że będą pieniądze z dotacji, a one akurat mogą dostać aż 4 tys. zł wsparcia. Ale też, że mogą sprzedawać swoje produkty i zarabiać na cele koła, a nawet pisać wnioski o dotacje. Ale nigdzie nie uzyskały informacji, jak to robić, a bardzo chciały.
– Od dawna działam w klubie sportowym i widzę, że jest dużo możliwości. Z projektu przeprowadziłam warsztaty „Babskie sprawy”. Była nie tylko coach, ale i brafitting – dopasowywanie biustonoszy, warsztaty z makijażu, warsztaty świąteczne i spotkanie z motywatorką dietetyczną. Przy robieniu stroików był szał. I kiedy przejęłam koło, zrobiłam to samo – ruszyłam z wnioskiem o dotację do marszałka. Wiem, że są dotacje dla początkujących organizacji w Funduszu Inicjatyw Obywatelskich, ale w FIO jeszcze się nie bawię. To za chwilę – opowiada Iza.
Niech korzystają inni!
Napisała projekt, w którym
członkinie koła miały
się uczyć rękodzieła.
Wniosek złożyła w lipcu,
w sierpniu otrzymały pieniądze.
Już odbyły się warsztaty z kompozycji kwiatowych na nagrobki i z robienia aniołów z masy powertex. Były zachwycone jej możliwościami. Wszystko musi się przekładać na jakieś korzyści dla społeczności, więc już wymyśliły, żeby anioły sprzedać na aukcji charytatywnej z myślą o bardzo młodej chorej mieszkance okolic Widuchowej.
Za chwilę czekają je warsztaty z makramy, a potem z tworzenia lasu w słoiku. Te drugie poprowadzi znajoma kwiaciarka. A w grudniu będą robić stroiki bożonarodzeniowe.
– Mamy apetyt na coś więcej. Na wiosnę chcemy coś związanego z Wielkanocą, myślałam też o drugim etapie makram – makramy na kwiaty. I może scrapbooking. Nauczyłybyśmy się, jak robić kartki okolicznościowe z efektem przestrzennym. A potem serwetki, robienie na drutach i wiklina – snuje dalekosiężne plany sołtyska.
W baraku poszalejemy
Pytam, co by chciały zrobić,
gdyby miały większe
pieniądze do wydania. Mówią,
że przeznaczyłyby je
na zorganizowanie świetlicy,
bo nie mają gdzie się
spotykać. Warsztaty odbywają
się, póki co, w szkole
podstawowej we wsi.
– Wójt już obiecał nam, radzie sołeckiej i stowarzyszeniu „Nadodrzańskie klimaty” z naszej wsi, przekazanie murowanego baraku, który stoi na działce gminnej. Ma około 100 metrów kwadratowych. Był tam kiedyś Zakład Gospodarki Komunalnej. Nasze sołectwo uczestniczy w Lokalnym Programie Rewitalizacji, w którym dotacja sięga 18 tys. zł. Zgłosiliśmy sześć projektów, a jednym z nich jest rewitalizacja baraku. Za to wyremontujemy ściany i podłogę. Na urządzenie przeznaczymy pieniądze ze wsparcia z Agencji, ze sprzedaży na kiermaszach i ze zrzutek – opowiadają.
A w baraku to już poszaleją. Ma być wspólne gotowanie, a potem myślą, żeby stworzyć swoją flagową potrawę i ją promować. Od słowa do słowa okazuje się, że, nawet o tym nie wiedząc, zrobiły już pierwszy ważny krok w tym kierunku.
– Zapisałyśmy się ostatnio na warsztaty dla kół organizowane przez Europejski Fundusz Rozwoju Wsi Polskiej. Z czego? Sprawdzam... Z produktu lokalnego. To nam pomoże znaleźć naszą lokalną potrawę? To cudownie! – mówi Iza, która nie może się nadziwić temu zbiegowi okoliczności.
Mają ku temy wszelkie szanse, a ja uzmysławiam im, że nawet podwójne. Bo same są potomkiniami przesiedleńców, ale i osób narodowości niemieckiej, które zamieszkiwały kiedyś te tereny. Mogą więc szukać receptur, które łączą obie tradycje – niemiecką i kresową. Widzę w małych okienkach na ekranie duże poruszenie. Dziewczyny przypominają sobie, że gotują tak, jak gotowała babcia czy ciotki. Ale z warsztatami pomagającymi odkryć swoją tradycyjną potrawę muszą z powodu pandemii poczekać do wiosny.
Karolina Kasperek