– Może mu tak było dogodniej – mówił, uśmiechając się Franciszek. – Kto to ma wiedzieć? Różne się rzeczy na świecie trafiają! Ludzie, co poginęli, i w dziesięć lat wracają. Pani musiała słyszeć tę historyjkę o żonie, która męża się nie doczekawszy przez lat sześć, drugiego sobie wzięła, aż tu – paf! I pierwszy z polowania powraca.
– Zawsze byście na te nieszczęśliwe kobiety coś komponowali! – westchnęła Słońska. – Ot, bałamucisz.
– Cóż pani chce! Pocieszam się, jak mogę... – Stary ziewnął. – Strasznie u nas nudno. Niech pani ciągnie kabałę, kiedy my się jakiego pana doczekamy.
– Chyba jakiego, ale już nie tego, co był, bo tak poczciwego człowieka drugiego ponoć na świecie nie masz...
To mówiąc, machinalnie pani Słońska kabałę kłaść zaczęła, wpatrując się pilnie w karty.
– A wie pani co? – wyrwał się po długim milczeniu Wierzejski. – Mam takie osobliwsze przeczucie, którego mi nikt z głowy nie wybije, że nasz pan powróci.
– Że też się waćpana dziś takie nieprzyzwoite żarty trzymają! – zawołała Słońska. – Co panu jest?
– Nic mi nie jest. Ale niech pani zważy sama: wszak i policya, i sąd głowy potracili, nie doszukali się niczego. Człowiek był z wielką fantazyą, dojadło mu siedzieć na miejscu, pojechał się przewietrzyć.
Słońska spojrzała milcząco na pana Franciszka, najmocniej przekonana, że się napił.
– Ot, posłuchaj, waćpan, lepiej mojej kabały – rzekła. – Kabała powiada, że istotnie nowy pan przybędzie. Tak, czekajże, coś mu tu przeszkadza... zawady wielkie na drodze. Kralka* żołędna... kobieta przychodzi w pomoc.
– Dobrze kabała powiada! – szepnął Franciszek.
– Druga kobieta kocha go... Kabała przepowiada mu ożenienie... słowo panu daję...
– Wie pani, że chyba i ja od dziś dnia w kabałę uwierzę – odezwał się Franciszek. – A pani nawzajem uwierz w moje proroctwo, że nasz pan powróci. Ja mam takie pewne przeczucia...
Słońska zamilkła... Ona była tak przekonaną o śmierci pana Daniela, że gadaninę Wierzejskiego przebaczała tylko, tłumacząc ją sobie winem wypitem w miasteczku.
Tak się rozeszli dosyć późno. Nazajutrz około południa Franciszek, co się nigdy nie zdarzało, przyszedł sam zażądać klucza od pokoju sypialnego, ażeby tam uporządkować.
– Cóż to, czy w istocie waćpan sobie w głowę wbiłeś, że nowy dziedzic przyjedzie? – spytała, uśmiechając się Słońska.
– No, tak – albo i stary – rzekł krótko Franciszek i poszedł wprost do sypialni, Jurka za sobą wołając.
– Staremu się w głowie pomieszało – szepnęła ochmistrzyni i ręką machnęła.
Właśnie była wyszła w ganek i miała się wybierać dalsze obejrzeć gospodarstwo, gdy na grobelce ukazała się bryczka wprost zdążająca do dworu. Słońska, spodziewając się, że to będzie ktoś sądowy i że ona tu się przydać może, wstrzymała się w ganku. Bryczka szparko zatoczyła się pod wschodki, a z niej ukazała się głowa pana Daniela. Na ten widok niespodziany Słońska oczy sobie zakryła, krzyknęła: „Wszelki duch Pana Boga chwali!” i padła na kolana.
Wesoły uśmiech jej odpowiedział.
– I ja chwalę! – zawołał pan Daniel. – Uspokój się, kochana Słońska, jestem żyw i zdrów, powracam do was nie upiorem, ale jak wyjechałem.
Po przestrachu ochmistrzyni płakać zaczęła i drżeć, zmuszona oprzeć się o kolumnę w ganku, aby nie paść. Wybiegł na turkot powozu Franciszek, a z nim Jurko, który zobaczywszy pana, drapnął przerażony do ogrodu, krzycząc i żegnając się.
(cdn.)