– Nie zgadzamy się na „piątkę dla zwierząt”, która w konsekwencji doprowadzi do zniszczenia polskiej produkcji żywności. Domagamy się wyrzucenia ustawy o ochronie zwierząt do kosza oraz zmiany ministra rolnictwa, który negatywnie wypowiada się o rolnikach biorących udział w protestach. Po ostatnich protestach podjęliśmy próbę dialogu z rządzącymi. Niestety, rząd nie chce rozmawiać ze społeczeństwem, nie chce dialogu, nie chce podejmowania wspólnych decyzji. Wczoraj Anita Czerwińska, rzecznik PiS-u powiedziała, że stanowisko partii rządzącej w kwestii ochrony zwierząt jest niezmienne. Nie wycofamy się z „piątki dla zwierząt”. Mamy ministra rolnictwa, który nie powiedział, że ustawa nie będzie dalej procedowana, czyli się z nią utożsamia. Podkreślił również, że niepotrzebnie wywołała ona falę strajków. Czekamy na jasną deklarację premiera Mateusza Morawieckiego, że ustawa nie będzie dalej procedowana i zostanie wyrzucona do kosza – powiedział Michał Kołodziejczak.
Wśród uczestników protestu na Placu Zawiszy spotkaliśmy Filipa Pawlika, producenta warzyw, który powiedział:
– Domagamy się, by nowelizacja ustawy o ochronie zwierząt trafiła do kosza. Nie zgadzamy się na żadne jej „zamrażanie” ponieważ odmrozić ją można w każdej chwili. Do sejmu może ona trafić w chwili, gdy społeczeństwo zostanie czymś „uśpione” i pod osłoną nocy zostanie przegłosowana. PiS niejednokrotnie tak już postąpił.
O opinię na temat protestu poprosiliśmy jedną z uczestniczek.
– Czy nasze protesty, w tym dzisiejszy, coś zmienią? Tego nie wiem, ale jeśli nie będziemy próbować, to się nie dowiemy. Prowadzę gospodarstwo specjalizujące się w hodowli trzody chlewnej i z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że sytuacja jest tragiczna. Nie możemy mówić o jakiejkolwiek opłacalności, dziś na tuczniku tracimy blisko 200 zł. Dodatkowo mamy problemy z ASF, również w tym temacie rządzący nie wykazują konkretnych działań. Czujemy się pozostawieni sami sobie, czujemy się zdruzgotani. Nie wiem co powiedzieć, by dotrzeć do rządzących – stwierdziła Jolanta z woj. wielkopolskiego.
Kolejnym naszym rozmówcą był Szymon Drewnik, hodowca bydła mięsnego z Sulęcina w woj. wielkopolskim, który powiedział:
– Prowadzę gospodarstwo specjalizujące się w hodowli bydła mięsnego. Dziś jest trudno mówić o opłacalności tego kierunku produkcji, a będzie jeszcze gorzej, ponieważ moje zwierzęta trafiają do ubojni, która prowadzi ubój rytualny, uzyskuję więc nieco wyższą cenę. Wprowadzenie ustawy spowoduje kolejny spadek opłacalności i w konsekwencji upadek mojego gospodarstwa. Dlaczego i komu zależy na tym, by w Polsce nie był prowadzony ubój rytualny? Na to pytanie od dłuższego czasu staramy się znaleźć odpowiedź. Jakie straty obecnie ponoszę? Można to szybko wyliczyć: średnio na 1 kg tracimy dziś 1,20 zł, czyli na byku ważącym 700 kg – 840 zł. Sprzedając jednorazowo partię 20 sztuk tracimy 16 800 zł, rocznie sprzedajemy 4 takie partie, a więc strata wynosi 67 200 zł. Dla gospodarstwa takiego jak moje, które utrzymuje się głównie z tego kierunku produkcji, są to olbrzymie straty.
– Prowadzę gospodarstwo rolne o powierzchni 17 ha i hoduję blisko 50 sztuk bydła. Od momentu, kiedy zaczęło się mówić o nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt ponoszę straty – ok. 1000 zł na sztuce. Jestem niemal pewien, że będą one jeszcze wyższe. Należy pamiętać, że jeśli ustawa wejdzie w życie w tym kształcie, to stracimy olbrzymi rynek zbytu, na który czeka kilka państw. Jeśli Jarosławowi Kaczyńskiemu naprawdę zależy na zwierzętach, to zmiany powinien „przepychać” w Unii Europejskiej, a najlepiej domagać się wprowadzenia zakazu handlu z krajami arabskimi. Jeśli Unia nie zabrania uboju religijnego, to dlaczego my to robimy strzelając sobie w kolano – powiedział rolnik z powiatu wrzesińskiego.
Podobne zdanie o opłacalności zwierzęcego kierunku produkcji wyraził hodowca trzody chlewnej również z tego powiatu:
– Czuję się zdradzony przez prezesa Jarosława Kaczyńskiego, który chcąc zrealizować swoje cele polityczne obiecał nam złote góry, a co dostajemy? Prowadzę rodzinne gospodarstwo o pow. 40 ha, specjalizujące się w chowie trzody chlewnej. Całe swoje życie, a w przyszłym roku kończę 60 lat, w miarę godnie żyłem z gospodarstwa. Dziś, chcąc rzetelnie spłacać kredyt, jestem zmuszony szukać dodatkowej pracy. Za poprzednich rządów też bywało ciężko, ale nigdy nie było tak źle jak dziś. Wiosną kupiłem 200 warchlaków płacąc po 250 zł/szt., dokupiłem niezbędne pasze i koncentraty. Dziś zakłady mięsne proponują mi 3,50 zł/kg, a więc na każdej sztuce tracę ok. 200 zł, łatwo więc wyliczyć, że na tej „inwestycji” straciłem blisko 40 tys. zł.
– Jestem producentem mleka. Wszystkie cieliczki pozostawiamy na remont i powiększanie stada, byczki zaś sprzedajemy do dalszego chowu. W ostatnim czasie mamy coraz większe problemy z ich sprzedażą, mimo że cena z 700–1000 zł za sztukę spadła do 300 zł. Jeśli nie da rady ich sprzedać, to będziemy musieli je usypiać – czy to będzie humanitarne? Kolejne straty ponosimy w momencie brakowania sztuk ze stada mlecznic. Straty idą w dziesiątki tysięcy złotych. W tym miejscu chciałbym bardzo podziękować „Tygodnikowi Poradnikowi Rolniczemu” za rzetelne relacje z protestów w Warszawie czy strajku w Strykowie, w których brałem czynny udział. Boimy się o przyszłość naszego rolnictwa – dodał Piotr Karolak z miejscowości Borówek, gm. Bielawy, dostawca do OSM Głuchów.
Z Placu Zawiszy sznur samochodów z uczestnikami protestu udał się na Plac Trzech Krzyży. I głos ponownie zabrał Michał Kołodziejczak.
– My rolnicy mamy ogromny problem z rządzącymi, którzy nie chcą z nami rozmawiać. Sami chcą decydować o tym jak ma wyglądać polskie rolnictwo czy gospodarka, jak mają żyć ludzie. Przez ostatni miesiąc protestowaliśmy wiele razy, ale ani premier, ani rządzący nie chcieli i nadal nie chcą się z nami spotkać. Nasze działania przyniosły jednak pewien rezultat, rządzący powiedzieli, że na razie odkładają nowelizację ustawy o ochronie zwierząt do zamrażarki. My jednak jesteśmy czujni i będziemy na bieżąco kontrolować sytuację – stwierdził szef AgroUnii.
Ireneusz Oleszczyński