Mają po 45 lat. Katarzyna pochodzi z Opola, Wojtek – z Katowic. Oboje skończyli we Wrocławiu historię sztuki. A dziś tłoczą oleistą ciecz z nasion ostropestu, indyjskiej czarnuszki i kilku innych roślin. Jak to się stało, że dwoje młodych, którzy mogli robić karierę w mieście, postanowiło przeprowadzić się na wieś, zbudować drewniany dom, następnie sprowadzić drugi zabytkowy, a na końcu urządzić w nim przydomową olejarnię?
Dom, konie, chata
– Kończąc studia, wiedzieliśmy, że chcemy zamieszkać na wsi. Zaraz po studiach kupiliśmy działkę w Brzezinkach. Nie mając pracy i perspektyw na cokolwiek, postanowiliśmy wybudować drewniany mały domek. Przez osiem lat nie było na działce prądu, trzeba go było ściągać cienkimi kablami od sąsiada mieszkającego kilometr dalej – opowiadają.
Bywało, że zostawali bez energii na całe godziny, wszystko gasło i robiło się zimno, bo kabelki potrafiły się przepalić albo zamoknąć.
Domek z czasem zyskał kilka przybudówek i piętro. Wojtek pracował w korporacji, co pozwalało utrzymywać obejście i kupić dwie klacze, które chwilę później się oźrebiły.
– Kasia od dziecka jeździła konno, a ja nauczyłem się piętnaście lat temu i zaraziłem się pasją. Ta miłość do koni to istna choroba. Ale utrzymać piętnaście sztuk, czasem bez prądu, to wyczyn. A moje życie wyglądało tak, że przychodziłem do domu, zamieniałem garnitur na gumiaki i szedłem w błoto – wspomina Wojtek, podając na talerzyku własnej roboty żytni chleb na zakwasie i kilka miseczek z olejami we wszystkich odcieniach żółci.
W 2009 roku przenieśli w całości zabytkową, studwudziestoletnią drewnianą chatę z Roztocza. Z myślą, żeby była przystanią dla znajomych przyjeżdżających na Hubertusa. Ale skąd w tym wszystkim olej?
Czarnuszka musi szczypać
Ojciec Katarzyny kilkanaście lat temu snuł plany o produkcji biopaliw. Ale przepisy to uniemożliwiły. Miał duży zakład i głowę pełną pomysłów. Wymyślił i skonstruował prasę do tłoczenia olejów. Uszokowie się przyłączyli.
– Przystosowywanie tego zakładu pod Opolem kosztowało mnie pięć lat życia. Sanepid wymagał standardów jak dla wielkich zakładów przemysłowo produkujących olej. Inni przychodzili i dziwili się: „Jak się pani udało otworzyć zakład?”. Robiliśmy tak kilka rodzajów olejów, w tym m.in. rzepakowy – wspomina Katarzyna.
Kilka lat temu postanowili przejść na swoje. Pomogła im w tym ustawa z 2017 roku, która pozwoliła rolnikowi produkować i sprzedawać w gospodarstwie. Uszokowie urządzili w krótkim czasie w swojej chacie sprowadzonej z Roztocza olejarnię i nazwali ją „Zdrowe oleje”. Sprowadzili starą żeliwną prasę do tłoczenia na małą skalę. I ruszyli z ofertą, która dziś pozwala im z tego żyć.
– Tłoczymy rzepakowy, z lnianki, z lnu, konopi, pestek dyni, słonecznika, wiesiołka, ostropestu, sezamu i czarnuszki. Wszystko na zimno, nawet bardzo zimno, czyli w temperaturze poniżej 36,6°C. Znamy innych, którzy najpierw mielą ziarno, potem je podgrzewają i dopiero tłoczą. Wtedy jest więcej oleju, ale ma on gorsze parametry. A my nasze oleje robimy właściwie jak pierwsi rolnicy w neolicie. Zyskujemy za to dużo lepsze parametry – mówią brzezineccy olejarze. I na dowód pokazują wyniki badań przeprowadzone przez doktorantkę z olsztyńskiego Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego.
– Skupowała do badań olej lniany z całej Polski. Zgłosiła się do nas. Daliśmy jej i poprosiliśmy o udostępnienie badań. Okazało się, że nasz produkt był jedynym olejem, w którym to, co na etykiecie, zgadza się z tym, co jest w środku. Ale jeszcze ważniejsze jest to, że nasz olej ma rewelacyjną stabilność biochemiczną, czyli dużo później się utlenia. Norma po trzech miesiącach wynosi 10 dla olejów zimnotłoczonych. A nam wyszło 1,6, do tego w oleju trzymanym w temperaturze pokojowej! – opowiada Wojciech.
Wszystkie ich oleje mają półroczną datę przydatności do spożycia. Tylko lniany ma krótszą – trzy miesiące.
Tłoczą jak dawniej
Tłoczą bez filtrów, bez pomp, ich oleje są często mętne. Zwłaszcza zimą, kiedy sedymentacja, czyli osiadanie cząstek stałych, jest wolniejsza. Ale klienci wiedzą to i przyjeżdżają do Brzezinek po smakujący jak słonina olej z ostropestu i przywodzący na myśl naftę olej z czarnuszki.
– Czarnuszka to teraz absolutny przebój. Znajomy użył jej ostatnio na skórę, cierpi na atopowe zapalenie skóry. Mówi, że dawno mu nic tak nie pomogło – opowiada Wojciech.
Mówi, że olej rzepakowy powinien mieć kolor słonecznika, a nie lemoniady, a olej z czarnuszki musi być ostry i szczypiący.
Uszokowie kupują polski surowiec od trzech sprawdzonych dostawców. Ziarno trafia do silosu, a z niego prosto do prasy, w której bardzo powoli tłoczony jest olej. Jednego dnia produkują z czarnuszki, drugiego z ostropestu, trzeciego z rzepaku.
– Najwięcej sprzedajemy z lnu, czarnuszki i rzepaku, dlatego zdarza się, że z tych nasion tłoczymy czasem dwukrotnie w tygodniu. Jednego dnia jesteśmy w stanie wyprodukować nawet 200 litrów, ale średnio jest to 100 litrów dziennie. Średni uzysk oleju z masy ziarna wynosi 15%. Żeby go zwiększyć, można podkręcić prasę i podwyższyć temperaturę. Ale wtedy tracimy na jakości oleju, jest on mniej stabilny, czyli krócej zachowuje dobre parametry. Dotyczy to szczególnie lnu – wyjaśnia Wojciech i dodaje, że dziś ma taką wprawę, że wystarczy mu powąchać ziarno albo posłuchać, jak pracuje prasa, by wiedzieć, że ziarno było poddane chemizacji.
Olej zlewają do stalowych nierdzewnych beczek, w których musi odstać dobę. Po tym czasie zlewają go do sterylnych szklanych ciemnych butelek z plastikowymi korkami.
Nie ma jak polski!
Butelka oleju rzepakowego o pojemności 700 ml kosztuje u nich 27 zł, pół litra tego z czarnuszki – 33 zł. Klienci biorą je do przyrządzania niemal wszystkiego. Wszystkie nadają się do spożywania na zimno, czyli na przykład w sałatkach, ale olej rzepakowy Uszoków nadaje się również do smażenia. Można na nim zeszklić cebulę i czosnek, ale i usmażyć schabowego. Olej konopny potrafi zachwycić kolorem. Wojciech mówi, że czasem kiedy zrobi śledzie z konopią, danie wygląda pięknie, jak z filmu science fiction.
Oleje sprzedają w sklepach we Wrocławiu i kilku innych miastach Polski, u siebie w gospodarstwie, ale i na kiermaszach i targach. A Katarzyna oleju z czarnuszki i wiesiołka używa często zamiast kremu. Czarnuszką leczy też czasem opryszczkę.
– Mam klientki na kiermaszach, które zadzierają nosa i mówią, że z rzepakowych olejów to kupują tylko francuski „bio”. Bo tam rzepak „mniej schemizowany”, a nasz „zrandapowany”. Mówię im wtedy, że ten francuski jest milion razy gorszy, bo tam już od dawna używa się środków chemicznych. Wie pani, gdyby ustawę pozwalającą nam sprzedawać nasze produkty wprowadzono trzydzieści lat temu, ludzie by się przyzwyczaili, że kupują masło, które jest masłem, zdrowe mleko, że olej musi mieć smak, nie tak, jak ten co przyjechał z drugiego końca świata i tylko został tu rozlany – mówi Katarzyna.
W tym roku doczekali się kilku wyróżnień. Od ministra rolnictwa Katarzyna otrzymała dyplom „Zasłużony dla polskiego rolnictwa”, od prezydenta Andrzeja Dudy dostali dyplom i puchar. Mają jeszcze na koncie nagrodę specjalną Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa. Legitymują się też certyfikatem Kulinarnego Dziedzictwa Dolnego Śląska.
Karolina Kasperek